Terroryści najpierw wysadzili bombę przy wejściu do meczetu. Potem strzelali do ludzi uciekających w panice. Kilku z nich mordowało mieszkańców pobliskich domów i zapalało samochody, aby nie dopuścić karetek na miejsce. Zanim odeszli, chodzili między rannymi i dobijali. 24 listopada doszło do największej masakry w historii nowożytnego Egiptu i do pierwszego w tym kraju ataku terrorystycznego na meczet. W Bir Al-Abd na północy Synaju zginęło co najmniej 305 uczestników piątkowych modłów, w tym 27 dzieci.
Choć do zamknięcia tego numeru POLITYKI żadna organizacja nie przyznała się do ataku, wiele wskazuje na lokalnych islamistów, afiliowanych przy tzw. Państwie Islamskim (PI). Jednym z powodów mogła być współpraca miejscowych z egipską armią, która stacjonuje kilkanaście kilometrów od Bir Al-Abd. Egipt, odkąd odzyskał Synaj od Izraela w latach 80., stosuje tam wciąż metody okupacyjne, traktując miejscowych Beduinów jak obywateli drugiej kategorii i zwalczając bombami lotniczymi komórki PI i Al-Kaidy. To z kolei napędza ekstremistom nowych rekrutów, a spirala przemocy rośnie z roku na rok.
Przypadek masakry w Bir Al-Abd nie musi jednak wpisywać się w tę logikę. Liderzy zaatakowanego meczetu byli wcześniej ostrzeżeni, że atak może nastąpić, jeśli nie zaczną modlić się tak, jak powinni. I nie chodzi tu bynajmniej o wielki konflikt w łonie islamu pomiędzy szyizmem i sunnizmem – na Synaju nie ma szyitów. – W Bir Al-Abd sunnici zreformowani wymordowali sunnitów tradycjonalistów – twierdzi H.A. Hellyer, badacz islamu z Centrum Studiów Bliskowschodnich im. Rafika Haririego.
Salafici nienawidzą sufizmu
Ofiary z 24 listopada to w przytłaczającej większości zwolennicy sufizmu: mistycznego i bardzo zróżnicowanego nurtu w islamie.