Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Zaplanowane spontaniczne oburzenie

Czy to Rosjanie stali za filmem oskarżającym Polaków o Holocaust?

Mimo wycofania filmu z YouTube rosyjska propaganda wciąż go używa. Mimo wycofania filmu z YouTube rosyjska propaganda wciąż go używa. Alain Jocard/AFP / EAST NEWS
Wojna polityczna w Izraelu, generał działający na rzecz rosyjskojęzycznych Żydów, ślady rosyjskich manipulacji – takie jest tło prowokacyjnego filmu o „polskim Holokauście” wyemitowanego przez Fundację Rudermanów.

Słynny filmik „I will go to the jail” („Pójdę za to do więzienia”) miał być spontaniczną reakcją amerykańskich Żydów na polską ustawę o IPN. Ustawa zakazuje mówienia o ewentualnej współodpowiedzialności narodu polskiego za Zagładę Żydów podczas II wojny światowej. Film pokazuje amerykańskich Żydów, którzy protestują przeciwko temu zakazowi. Wielokrotnie pojawia się krzywdzące sformułowanie „polski Holocaust”. Ale czy dzieło to naprawdę było odruchowym wyrazem oburzenia? Czy jednak zaplanowanym tworem propagandowym?

Wszystko wskazuje na to, że raczej tym drugim. Dowodzą tego przeszłość i powiązania szefa Fundacji Rudermanów, która film sfinansowała i opłaciła produkcję. Jay Ruderman, szef Fundacji, to amerykański bogaty filantrop i postępowy działacz społeczny. Od lat działa na rzecz Izraelczyków poszkodowanych przez wojnę, zwłaszcza inwalidów wojennych. Głośne było jego publiczne starcie z Donaldem Trumpem, gdy ten na jednym ze swych wieców przedwyborczych wyśmiał niepełnosprawnego dziennikarza.

Jay Ruderman i jego protektor

Jeszcze w 2006 roku „Haaretz” (jedna z najważniejszych gazet w Izraelu) opublikował artykuł o niezwykłej przeszłości działacza i dobroczyńcy. Ruderman, Amerykanin i rzekomy pacyfista, wstąpił na ochotnika do armii izraelskiej i od razu został kapitanem. A gdyby nawet był wybitnym młodym oficerem, na taki awans powinien pracować co najmniej 5 lat.

Dziennikarz gazety sugerował, że Ruderman „kupił stopień” za sowitą wpłatę na Libi Fund (fundacja armii izraelskiej, utrzymywana przez datki Żydów z całego świata). Bo tak się składa, że pensja świeżo awansowanego kapitana Rudermana częściowo opłacana była właśnie przez Libi Fund. To skaza na wizerunku izraelskiej armii, popularnej wśród rodaków i chlubiącej się tym, że jej żołnierze „wysokiego stopnia wojskowego mogą się dosłużyć tylko ciężką pracą, czasem nawet krwią”.

Skąd tak niezwykły awans i tak niezwykły kapitan? Jak wykrył „Haaretz”, kpt. Ruderman wykonywał szczególne zadania. Miał kontaktować się z izraelskimi oficerami „wysyłanymi na służbę w odległych krajach”, i „wiązać ich z żydowskimi społecznościami istniejącymi tam, gdzie ta służba będzie wykonywana”. Pełnił funkcję łącznika między izraelską armią a organizacjami żydowskimi za granicą. Gdy ich przedstawiciele przybywali do Izraela, miał wykorzystywać swoją wiedzę o tym, „jak postępować z nimi zgodnie z ich charakterem, językiem i kulturą”. Wszystkie te zadania Ruderman wykonywał pod kierownictwem gen. Elazara Sterna, który wówczas stał na czele Departamentu Personalnego Izraelskich Sił Zbrojnych.

Kim jest gen. Elazar Stern, protektor Rudermana? Według izraelskich źródeł szef Departamentu Personalnego utrzymywał bliskie kontakty z wojskowymi służbami specjalnymi (co raczej nie dziwi ze względu na jego stanowisko). Więcej, w tamtym czasie miał być przyjacielem „pewnego wpływowego funkcjonariusza wywiadu wojskowego”. Być może to wyjaśnia szczególne zadania, które powierzył Rudermanowi.

W 2008 roku gen. Stern odszedł na wojskową emeryturę. Jedną z przyczyn, poza zbliżaniem się do odpowiedniego wieku, była jego polityczna aktywność. Obecnie bowiem Stern jest deputowanym parlamentu Izraela, Knesetu, z ramienia centrolewicowej partii Yesh Atid. Współzałożycielem i obecnym przywódcą tego ugrupowania jest Ja’ir Lapid, były szef resortu finansów Izraela. Lapid od niedawna stał się znany w naszym kraju – po tym jak gwałtownie skrytykował ustawę o IPN i publicznie stwierdził, że „istniały polskie obozy śmierci”.

Być może zaszkodziło mu to w Polsce – ale niekoniecznie w Izraelu. Jego partia rośnie w siłę. Według ostatnich sondaży Yesh Atid wyprzedza o 5 punktów procentowych rządzącą partię Likud premiera Benjamina Netanjahu.

Likudowi nie pomaga to, że policja wystąpiła do prokuratury o pozbawienie premiera Netanjahu immunitetu. A nawet o zatrzymanie go w związku z „silnymi dowodami na udział w przekupstwie jednego urzędnika państwowego i współudział w akcie korupcji dotyczącym innych osób”. Rozmawiając z agencją Reuters, premier Izraela określił te zarzuty jako „śmieszne”. Powiedział, że nie poda się do dymisji. Gdy obie strony okopują się na swych pozycjach, bój idzie na noże. Zarówno Likud, jak i Yesh Atid w walce przedwyborczej sięgają po coraz ostrzejsze argumenty. Sprawa „Polish death camps” oraz ustawy o IPN jest manną z nieba dla ścierających się polityków.

Siła rosyjskiego lobby

Tymczasem sam gen. Stern zajmuje się polityką nie tylko partyjną. Znany jest z upartych, wieloletnich działań na rzecz sprowadzenia rosyjskojęzycznych Żydów do Izraela. Należy do parlamentarnego Lobby na rzecz Wzmacniania Półtoramilionowego Pokolenia Rosyjskojęzycznych Izraelczyków (Lobby for Empowering 1.5 Generation of Russian-Speaking Israelis). Według oficjalnej strony internetowej Knesetu Elazar Stern „rozpoczął i zorganizował program naturalizacji Nativ, przez co ponad 8 tys. obywateli byłego ZSRR zostało naturalizowanych [uzyskało obywatelstwo Izraela]”.

Emigracja z krajów postsowieckich do Izraela miała miejsce głównie na początku lat 90. W przesiedleniu obywateli byłego ZSRR brały udział rosyjskie i izraelskie służby specjalne. Przystankiem na drodze do Ziemi Obiecanej były często polskie miasta, głównie Warszawa. Niestety, jak alarmował Mossad, w trakcie operacji popełniono „szereg nadużyć” – głownie poprzez sprowadzenie do Izraela rdzennych Rosjan z fałszywymi dokumentami, mającymi świadczyć o ich żydowskim pochodzeniu.

Obecnie w Izraelu mieszka 1,5 mln rosyjskojęzycznych Żydów. Większość z nich tworzy bardzo silne środowisko – wręcz potężny, choć nieformalny ruch polityczno-społeczny. W 2010 roku jeden z szefów wywiadu wojskowego powiedział dziennikarzom „Haaretza”, że „istnieją problemy z lojalnością” tego ruchu. Dla wielu Izraelczyków mówiących po rosyjsku Rosja jest czymś więcej niż krajem przodków. Jest także potęgą, którą warto popierać.

I w tym kierunku „rosyjskojęzyczni” zmieniają politykę Izraela. Mówi się o nich, że przywieźli z Rosji swoiste „imperialne” widzenie świata i Europy. Według tej wizji kraje Europy Środkowej powinny zawsze uwzględniać interesy Kremla. Salony dyplomatyczne plotkują, że mimo oficjalnych napięć w stosunkach izraelsko-rosyjskich w rzeczywistości relacje te są dobre. A dzieje się tak dzięki naciskowi lobby „rosyjskich Żydów”.

Wróćmy teraz do filmu „I will go to jail”. Fraza „polski Holocaust” powraca w nim nieustannie i regularnie, w równym rytmie i w bardzo sugestywny sposób. Czy ten wysmakowany montaż mógł być spontanicznym wyrazem gniewu i oburzenia?

Kamil Basaj z Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń uważa, że film mógł zostać stworzony wcześniej i w sposób zaplanowany. Rozmawiając z Polskim Radiem, ekspert wskazywał na jakość materiału, dobór osób występujących na ekranie, profesjonalizm wykonania. Wygląda na to, że cały utwór został starannie przygotowany po to, by związać Holocaust z Polską i polskością. O tym, że „Ostateczne Rozwiązanie” było dziełem Niemców, nie ma nawet wzmianki. Jak gdyby ktoś chciał zdezawuować Polskę w oczach Amerykanów. A równocześnie – zdezawuować Amerykę w oczach Polaków jako kraj, w którym Żydzi mogą bezkarnie obrażać Polskę.

„I will go to jail” wciąż krąży po sieci

Działania te są na rękę rosyjskiej propagandzie. Trolle z Petersburga i pobliskiego Olgina zasypują internet doniesieniami o rosnących antypolskich nastrojach na Zachodzie. Tym razem nie muszą kłamać. Nastroje takie rzeczywiście są, a rosyjska propaganda zajmuje się ich podgrzewaniem. I robi to z wyprzedzeniem. Według Krzysztofa Basaja Rosjanie mogli wiedzieć o akcji Fundacji Rudermanów, zanim jeszcze ta akcja się rozpoczęła. Mogli nawet się przygotowywać, by na swój sposób ją wesprzeć. Dzień przed publikacją filmu anglojęzyczna redakcja Sputnika prowadziła w mediach wzmożoną aktywność przy użyciu hasztagu „Polish Death Camps”.

Czy film odegrał jakąś rolę w USA? Nie zdążył. Przeciw opartej na nim kampanii zaprotestowały od razu organizacje żydowskie. Były to m.in. Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce, Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie, ambasada Izraela w Polsce. W efekcie Fundacja Rudermanów wycofała film z YouTube.

Ale czy tak naprawdę cała ta akcja była skierowana do amerykańskiego odbiorcy? Czy nie miała przede wszystkim zadziałać na Polaków? W filmie pojawiło się żądanie, by zawiesić stosunki dyplomatyczne z Polską. Podobne postulaty w amerykańskiej dyplomacji, polityce i publicystyce słychać rzadko. Można więc przypuścić, że to nie mieszkańcy USA byli głównymi adresatami filmu – ani też jego inspiratorami. Groźba zawieszenia stosunków dyplomatycznych stosowana jest często przez kraje niedemokratyczne. Szantażują one w ten sposób przeciwników.

A najważniejszą poszlaką jest to, że mimo wycofania filmu z YouTube rosyjska propaganda wciąż go używa. Albo i dystrybuuje – bo w rosyjskim internecie wciąż można zobaczyć „I will go to jail”.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama