Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Ich tam nie ma

Pierwsze amerykańsko-rosyjskie starcie w Syrii

Rosyjska baza w Humajmim w Syrii. W takich miejscach są skoszarowani wagnerowcy. Rosyjska baza w Humajmim w Syrii. W takich miejscach są skoszarowani wagnerowcy. Valery Sharifulin/TASS / Getty Images
W Syrii doszło prawdopodobnie do pierwszej rosyjsko-amerykańskiej potyczki lądowej od stu lat. Teraz wszyscy udają, że jej nie było.
Jewgienij Prigożyn (pierwszy z lewej) obsługuje Władimira Putina podczas obiadu w swojej restauracji.Misha Japaridze/Pool/File Photo/Reuters/Forum Jewgienij Prigożyn (pierwszy z lewej) obsługuje Władimira Putina podczas obiadu w swojej restauracji.
Zabity w trakcie potyczki o pole gazowe Stanisław Matwiejew.RFE/RL Zabity w trakcie potyczki o pole gazowe Stanisław Matwiejew.

Artykuł w wersji audio

Ostatni raz Amerykanie strzelali do Rosjan podczas ekspedycji „Niedźwiedź Polarny”. W 1918 r., niedługo po wybuchu rewolucji październikowej, w okolice Archangielska i Władywostoku dotarło kilkanaście tysięcy Amerykanów w ramach międzynarodowej kampanii przeciwko Armii Czerwonej, zbrojnego ramienia bolszewików.

Kolejny raz Rosjanie i Amerykanie starli się bezpośrednio dopiero 7 lutego br. W nocnej bitwie na lewym brzegu Eufratu, stoczonej tym razem na piaszczystej pustyni, Rosjanie ponieśli sromotną porażkę, przy ogromnych stratach własnych i zerowych amerykańskich. Ta klęska, pisze w krytycznej wobec Kremla „Nowej Gaziecie” publicysta wojskowy Paweł Felgenhauer, obniży morale całej armii rosyjskiej, odbije się na dalszych inwestycjach w zbrojenia i ocenie rosyjskiej generalicji, która najwyraźniej zleciła awanturę nad Eufratem.

Wiadomo, że miejscem akcji była wschodnia Syria, dokładniej sąsiedztwo miasta Dajr az-Zaur i położone 14 km od niego pole gazowe z zakładem tłoczącym gaz ziemny. W spokojniejszych czasach postawił go tam amerykański koncern paliwowy Conoco. Podczas chaosu syryjskiej wojny domowej wciąż funkcjonujący obiekt zajęli fundamentaliści z tzw. Państwa Islamskiego (PI). Nielegalna sprzedaż gazu z tego zakładu, podłączonego do sieci rurociągów, stała się jednym z najpoważniejszych źródeł gotówki płynącej do kasy islamistów.

Po rozgromieniu PI pole gazowe, jak całe terytorium na syryjskim lewym brzegu Eufratu, przechwyciły Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF). To ugrupowanie walczące z reguły z armią rządową Baszara Asada i ze wspierającym go rosyjskim kontyngentem wojskowym. W szeregach SDF dominują Kurdowie, choć opozycyjna armia składa się także m.in. z Arabów. Ich spoiwem jest wspólny wróg i taktyczny sojusz z Ameryką. Dlatego w gazowni pod Dajr az-Zaur ulokowali się także żołnierze amerykańskich wojsk specjalnych, być może byli tam też Brytyjczycy.

Rzeź Rosyjskich najemników

W nocy 7 lutego kilkusetosobowy oddział, który przekroczył Eufrat, rozpoczął atak na pozycje Syryjskich Sił Demokratycznych. Zaczęło się od ostrzału moździerzowego i rakietowego, po czym włączyły się czołgi. Amerykańscy obrońcy skontaktowali się z Rosjanami, aby zapytać, czy wśród atakujących są rosyjscy żołnierze. Po zaprzeczeniach z tamtej strony dowódca obrony gazowni poprosił o wsparcie z powietrza. W sukurs nadleciała mała armia lotnicza, w tym silnie uzbrojone samoloty bezzałogowe, myśliwce i helikoptery szturmowe.

To była egzekucja, na co wskazuje wynik starcia: jeden ranny Kurd po stronie obrońców i nieznana liczba ofiar po stronie atakujących. Agencja Reuters, wnioskując m.in. po liczbie rannych trafiających w kolejnych dniach do moskiewskich i petersburskich szpitali wojskowych, szacuje liczbę poszkodowanych na 300 osób. O setkach zabitych pisze dziennik „Kommiersant”. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ ograniczyła się do oświadczenia, że mogło zginąć góra kilka osób z rosyjskim obywatelstwem, które w Syrii przebywały na własny rachunek. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow przyznawał, że w Syrii mogą działać rosyjscy cywile.

Dowodzący amerykańskim lotnictwem w tej części świata gen. Jeffrey Harrigian, podobnie jak Rosjanie, wił się jak piskorz w czasie briefingu dla dziennikarzy zorganizowanego w Pentagonie. Nie powiedział: to byli Rosjanie, wiedzieliśmy od początku, że atakują nas rosyjscy najemnicy, którzy otrzymują instrukcje od rosyjskich przełożonych. Wolał mówić o niesprowokowanym ataku, który przeprowadziły bliżej nieokreślone siły wspierające Asada. Zatem nie żołnierze Asada i nie Rosjanie.

Ile bomb i pocisków zrzuciło lotnictwo? Bardzo dużo, odpowiedział gen. Harrigian, obrońcy wykonali kawał dobrej roboty. Amerykanie nie wyjaśnili, jak mogli przez kilka godzin rozpętać piekło i nie mieć pewności przeciw komu. Można więc postawić zarzut porażki wywiadu albo strzelania do nierozpoznanego celu. Na co generał odparł, że była to samoobrona, a atak na wojsko amerykańskie – zgodnie ze słowami ministra obrony Jamesa Mattisa – to proszenie się o najdłuższy i najgorszy dzień w życiu. Nie ma znaczenia, kto prosi.

Felgenhauer z „Nowej Gaziety” spekuluje, że to wcale nie gazownia była celem napadu, tylko raczej sami Amerykanie. Zaatakowanie ich przez wojska wspierające Asada to był cel propagandowy i praktyczny. Chodziło o to, by na tyle poważnie osłabić amerykański prestiż – tak jak po atakach na nich w Libanie i Somalii w latach 80. i 90. – aby Amerykanie opuścili Syrię i wrócili do domu. Napastnicy zdecydowali się na akcję w nocy, by zaskoczyć obrońców, licząc też, że Kurdowie uciekną. Ale Amerykanie nie tylko są szkoleni i wyposażeni do walk nocnych, ale także inaczej dowodzą, elastycznie, z pominięciem sztabu. Z ich strony rozkazy wydawał najwyższy stopniem oficer obecny na miejscu i to według jego poleceń bombardowano siły napastników.

Wagnerowcy do zadań specjalnych

Ataku nie mogliby dokonać regularni żołnierze armii rosyjskiej, dlatego rdzeń nacierającego oddziału mieli stanowić najemnicy zatrudnieni przez rosyjską firmę wojskową Wagner. Założył ją oficer GRU Dmitrij Utkin, miłośnik autora „Pieśni o Nibelungach” i stylistyki III Rzeszy. Istnienie grupy Wagnera i jej obecność w Syrii nie jest w Rosji tajemnicą, pod koniec zeszłego roku liczbę wysłanych przez nią do Syrii ochotników oceniano na ponad 3 tys. Wagnerowcy walczyli wcześniej na Ukrainie, jako tzw. zielone ludziki, m.in. z głośnymi sukcesami w ofensywach pod Iłowajskiem i Debalcewem. Odpowiadają ponoć również za śmierć niewygodnych dla Kremla dowódców separatystycznych sił w Donbasie.

W Rosji nie wolno oficjalnie prowadzić werbunku do prywatnych armii ani ich utrzymywać – grożą za to surowe kary. Ale wagnerowcy wyglądają na przedsięwzięcie w zasadzie państwowe. Są szkoleni w wojskowych ośrodkach, dostają broń z magazynów regularnej armii. Na Bliski Wschód wożeni są na pokładach wojskowych samolotów w ramach tzw. syryjskiego ekspresu, na miejscu skoszarowali się w rosyjskich bazach. Razem z ludźmi leci sprzęt, w tym broń pancerna, czołgi, transportery, haubice.

W Rosji takich najemników nazywa się ichtamnietami, od ich tam niet, ich tam nie ma – ani w Syrii, ani we wschodniej Ukrainie, ani na Krymie. Formalnie ichtamniety nie istnieją, nie są też żołnierzami, nie będą weteranami, kandydatami na bohaterów, dzieciom trudno będzie być dumnymi z ojców. W razie kłopotów nikt się do nich nie przyzna, ewentualne zbrodnie obciążają ich konto. Gdy zginą, nie czeka ich pogrzeb z honorami.

Z relacji nielicznych wagnerowców (to główne źródło wiedzy o ich działalności), świadectw ich bliskich i rzadkich dokumentów wynika, że skaptowani otrzymują do równowartości 11 tys. zł miesięcznego żołdu, czyli wielokrotność rosyjskiej pensji. Ranni mogą liczyć na odszkodowanie ok. 40 tys. zł, cztery razy więcej wypłaca się za zabitego. Ich rodziny otrzymują również nieśmiertelniki. Po potyczce o gazownię dwa z nich powędrowały do Azbiestu, górniczego miasta pod Jekaterynburgiem. Pochodził stąd 45-letni sklepikarz Igor Kostorow i 38-letni Stanisław Matwiejew. To dwie z kilku potwierdzonych ofiar starcia znad Eufratu.

Do Wagnera zaciągają się mężczyźni z całego kraju. Jednych pcha patriotyzm, innych potrzeba zarobku, wielu trafiło do Syrii po zamrożeniu wojny w Donbasie. Kto nie umiał się przystosować do cywilnego życia, zamieniał zielony mundur na kamuflaż w kolorze pyłu pustyni i wyjeżdżał na nowy front. W Wagnerze obok Rosjan są także Ukraińcy i Serbowie. Dzięki tym najemnikom Rosja na Ukrainie prowadziła tzw. wojnę hybrydową. W Syrii może, mimo ogłoszonego już wielokrotnie zakończenia misji, prowadzić nadal operacje na znaczną skalę. Wagnerowców wysyłano na trudne dla syryjskiej armii odcinki frontu, walczyli wcześniej m.in. podczas prób odbicia starożytnego miasta Palmyra.

Wielu z nich to oficerowie na emeryturze, w tym ze specnazu, także sił specjalnych MSW. Zdają sobie sprawę z ryzyka szybkiej i zapomnianej śmierci. Do końca zeszłego roku zginęło ich w Syrii około stu, krążą opowieści o kremowaniu ciał poległych w bazach, by nie trzeba ich było odsyłać do Rosji. Dotąd nie mierzyli się z przeciwnikiem, który miałby tak wielką przewagę jak Amerykanie. Na Ukrainie do zwycięstw nie potrzebowali nawet wsparcia lotniczego, w Syrii wystarczały im stare czołgi. Tak był wyposażony oddział posłany do boju 7 lutego nad Eufratem. Według kryteriów współczesnego pola walki ich świadomość operacyjna była minimalna, żołnierze byli słabo uzbrojeni, ślepi i głusi, wystawieni na cel precyzyjnej amunicji.

Bitwa, której nie było

Werbowani do wagnerowców oficjalnie podpisują umowy z firmami powiązanymi z Jewgienijem Prigożynem, rosyjskim przedsiębiorcą. W USA właśnie oskarżono go o sfinansowanie tzw. fabryki trolli, zatrudniającej autorów tysięcy komentarzy umieszczanych w internecie. Komentowali tak sprawnie, twierdzi oskarżenie, że rozkołysali nastroje amerykańskich wyborców, co pogrążyło Hillary Clinton i pomogło wygrać Donaldowi Trumpowi w 2016 r.

Sam Prigożyn kiedyś uczył się w szkole sportowej i może zostałby mistrzem w narciarstwie biegowym, ale jego karierę przerwał w 1981 r. wyrok sądu: 12 lat pozbawienia wolności za rozbój, oszustwo, stręczycielstwo nieletnich. Wyszedł z więzienia po dziewięciu latach, w momencie gdy rozpadał się Związek Radziecki, powstawała nowa Rosja i otwierały się nowe możliwości. Karierę zaczął od budki z hot dogami, po dekadzie był restauratorem. W jego lokalu – na barce pływającej po Newie w Petersburgu – w 2001 r. Putin ugościł prezydenta Francji Jacques’a Chiraca, a w następnym roku prezydenta USA George’a Busha. W jeszcze kolejnym Prigożyn organizował prezydenckie urodziny.

Należy do wąskiego grona zamożnych przedsiębiorców z bezpośrednim dostępem do Putina. Jest też kimś w rodzaju stolnika Rosji. Według Aleksieja Nawalnego, tropiciela korupcji w kręgach władzy, jego firmy karmiły gości kremlowskich bankietów, dzieci w moskiewskich i petersburskich stołówkach szkolnych, funkcjonariuszy ministerstwa sytuacji nadzwyczajnych, prawie wszystkich rosyjskich żołnierzy w koszarach. Prigożyn został też dostawcą usług komunalnych w setkach miast garnizonowych, uzbierał kontrakty warte miliardy. Oficjalnie plasuje się pod koniec pierwszej setki najbogatszych Rosjan. Dziennikarze śledczy podejrzewają jednak, że jego majątek wart jest pierwszej piątki.

Kucharz Kremla i nadzorca trolli jest też człowiekiem od czarnej roboty. Jedna z jego firm – Jewro-Polis, zajmująca się handlem i produkcją żywności, niedawno rozszerzyła działalność o wydobycie gazu ziemnego i ropy naftowej, otworzyła także biuro w Damaszku. Asad oferuje jedną czwartą zysków z pól naftowych tym, którzy je odbiją z rąk przeciwników reżimu. Niewykluczone, że najemników wysłano, by spróbowali przejąć pole gazowe.

Ta ostatnia potyczka może być symptomem nowej fazy chaosu w Syrii. Po rozbiciu skłóconego ze wszystkimi Państwa Islamskiego w wojnę coraz mocniej zaangażują się światowe i regionalne mocarstwa, swoich sił w rozszerzaniu własnych stref wpływów próbują również sąsiednie kraje. Rosjanie i Amerykanie są weteranami podobnych konfliktów, toczyli je wielokrotnie, ale zawsze przez pośredników. Bitwa nad Eufratem stanowi więc niebezpieczny precedens. Dlatego oficjalnie jej nie było.

Polityka 9.2018 (3150) z dnia 27.02.2018; Świat; s. 49
Oryginalny tytuł tekstu: "Ich tam nie ma"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną