Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Bardzo krótka wojna z Asadem. Podsumowanie ataku na Syrię

Zachodnie uderzenie na Syrię nie miało na celu zmiany reżimu. Zachodnie uderzenie na Syrię nie miało na celu zmiany reżimu. Alkis Konstantinidis / Forum
Zachodni odwet za użycie broni chemicznej w Syrii ograniczył się do uderzenia z dystansu na trzy cele i nie zrobił wielkiej krzywdy Asadowi.

Mgła wojny nieco opadła. „Słona cena”, jaką według tweetów Donalda Trumpa sprzed tygodnia miał zapłacić Baszar al Asad za użycie broni chemicznej, nie okazała się dla syryjskiego reżimu wygórowana. W ciągu około 70 minut na trzy cele spadło w sumie 105 pocisków, w zdecydowanej większości amerykańskie Tomahawki. Wystrzelono je z czterech amerykańskich i jednego francuskiego okrętu: krążownika USS Monterrey i niszczyciela USS Laboon na Morzu Czerwonym, niszczyciela USS Higgins w Zatoce Arabskiej, okrętu podwodnego USS John Warner, francuskiej fregaty Languedoc na Morzu Śródziemnym. Z powietrza w nalocie brały udział dwa amerykańskie bombowce B-1B, brytyjskie samoloty Tornado i Typhoon, francuskie Mirage i Rafale. Samolotom uderzeniowym towarzyszyły tankowce, maszyny rozpoznawcze i walki elektronicznej, osłona myśliwców F-15 i F-16.

Ataki przeprowadzono z kilku kierunków na raz, tak dobierając moment odpalenia uzbrojenia, by trafić w cel niemal jednocześnie. Kanonada trwała niespełna trzy minuty.

Co było celem ataku na Syrię?

Najważniejszym celem było centrum badawcze broni chemicznej Barzah na przedmieściach Damaszku, przeciwko któremu użyto 76 pocisków: 57 Tomahawków i 19 pocisków lotniczych JASSM. 22 pociski amerykańskie i francuskie spadły na skład broni chemicznej Him Shinshar i 7 brytyjskich pocisków Storm Shadow uderzyło w bunkier dowodzenia koło Homs.

Nie ma nadal jasności, ile pocisków zestrzeliła syryjska obrona przeciwlotnicza korzystająca ze wsparcia Rosjan w wykrywaniu i śledzeniu wystrzelonych przez zachodnią koalicję pocisków. Pentagon podał, że z ziemi wystrzelono 40 rakiet przeciwlotniczych. Amerykanie są przekonani, że wszystkie ich pociski trafiły w cele, Moskwa twierdzi, że trzy czwarte z nich nie doleciało. Zdjęcia przedstawione przez Pentagon pokazywały budynki stojące przed atakiem i zniszczone w jego wyniku, co nie oznacza, że wszystkie pociski trafiły w cel, ale podważa rosyjskie argumenty o skutecznej obronie. Rosjanie nie zdecydowali się odpalić swoich rakiet, co sugeruje, że wiedzieli o planach ataku wystarczająco dużo, by się go nie obawiać, lub podjęli polityczną decyzję o unikaniu konfrontacji.

Co bardzo prawdopodobne, atak został tak przeprowadzony, by żaden pocisk czy samolot zachodniej koalicji nawet nie zbliżył się do rosyjskich pozycji. „Mission accomplished” – zadanie wykonane, podsumował akcję prezydent Trump. Czyli więcej nalotów nie będzie, przynajmniej na razie.

Czytaj także: Jak zachowa się Polska wobec sytuacji w Syrii?

Sytuacja strategiczna bez zmian

Zachodnie uderzenie nie miało na celu zmiany reżimu – otwarcie zakomunikowała premier Theresa May. Pod względem wojskowym nie osłabiło też w większym stopniu siły Asada. Nie atakowano ani siedzib władz, ani wojska – poza bazami związanymi z bronią chemiczną. Kilkudniowe wyprzedzenie umożliwiło Syryjczykom zarówno wycofanie najcenniejszego sprzętu, ludzi, jak i przygotowanie obrony.

Nie ma doniesień o znacznych stratach w ludziach, Pentagon twierdzi wręcz, że nikt nie zginął. Nalot ani na jotę nie zmniejszył jednak wpływu Rosji czy Iranu na sytuację w Syrii, przeciwnie, Asad jeszcze ściślej związał się z Putinem. Z jednej strony stało się dobrze, bo atak angażujący Rosjan mógłby przerodzić się w większej skali wojnę mocarstw, w skrajnym wypadku w wymianę ciosów nuklearnych.

Ale nie powinniśmy mieć złudzeń, że po dzisiejszym poranku cywile w Syrii będą mogli czuć się bezpieczniej. Bomby beczkowe nadal będą na nich spadać, jeśli tylko siły asadowskie zdecydują, iż muszą potraktować nimi opozycyjne bojówki. Może na jakiś czas ryzyko ataków z użyciem broni chemicznej spadnie, ale nie da się ich całkowicie wykluczyć. Syryjska wojna trwa już siedem lat, a różne źródła mówią, że w jej czasie dokonano – i to praktycznie od samego początku – od 70 do ponad 100 ataków chemicznych.

Czy całe zapasy takiej broni znajdowały się w trzech zaatakowanych w nocy miejscach? Bardzo wątpliwe. Przez lata, kiedy syryjska armia była w odwrocie, zasoby zakazanego uzbrojenia mogły dostać się w ręce jej przeciwników i zostać wywiezione. Kiedy w 2013 roku Asad zobowiązał się zdać broń chemiczną do zniszczenia, mógł rozłożyć ręce i powiedzieć, że oddał wszystko, co ma. Ale fakty pokazują, że to nie wszystko, co było w jego kraju. Nie ma też wątpliwości, że jeśli chodzi o ofiary, znacznie więcej ginie ich od zwykłych bomb, na jakich użycie Zachód przez lata nie reagował. Wszak to nie chlor zrównał z ziemią Aleppo.

Czytaj także: Czy światu grozi wojna z Rosją?

Nowe uzbrojenie w akcji

Najprawdopodobniej po raz pierwszy do wsparcia akcji uderzeniowej został użyty bezzałogowiec strategicznego rozpoznania RQ-4 Global Hawk. Olbrzymi dron patrolował obszar Morza Śródziemnego u wybrzeży Syrii i Libanu na wiele godzin, zanim odpalono pierwsze rakiety. Bezzałogowiec wystartował z wykorzystywanej przez Amerykanów włoskiej bazy lotniczej Sigonella na Sycylii. Drugi wylot Global Hawka nastąpił po nalotach – w celu oceny efektów uderzenia. Amerykanie po raz pierwszy w akcji bojowej użyli pocisków AGM-158 JASSM, zrzuconych z bombowców B-1B, który wystartował do misji z bazy al Udeid w Katarze.

Pociski JASSM są najnowszą w amerykańskim arsenale lotniczą bronią precyzyjnego rażenia na odległość. Co warte podkreślenia, pociski te wchodzą też na uzbrojenie polskich sił powietrznych, zarówno w wersji standardowej, jak i o wydłużonym zasięgu JASSM-ER. Nowe europejskie pociski manewrujące SCALP EG w morskiej wersji MdCN zostały po raz pierwszy w bojowym trybie wystrzelone z pokładu francuskiej fregaty klasy FREMM.

Trzem takim fregatom wysłanym do misji towarzyszyły trzy okręty wsparcia – tak liczne zgrupowanie morskie Marine Nationale nieczęsto bierze udział w operacjach sojuszniczych. Francuzi poza okrętami skierowali do walki samoloty Rafale, Mirage, powietrzne tankowce i maszyny wczesnego ostrzegania AWACS.

W sumie cała ta armada wystrzeliła zaledwie 12 pocisków – 9 z samolotów i 3 z okrętów. Za to Francja jako pierwsza pochwaliła się światu swoim zaangażowaniem. Już w pierwszych godzinach po nalotach rozesłała film z odpalenia pocisków z okrętów: starannie zamazano ekrany stanowiska dowodzenia, ale każdy mógł usłyszeć odliczanie i zobaczyć sekwencję odpalenia. Trzeba wiedzieć, że MdCN to też produkt eksportowy, między innymi rozważany jako uzbrojenie przyszłych polskich okrętów podwodnych. Pokazanie pocisku w akcji zawsze pomaga w promocji.

Francuzi przed Brytyjczykami

Prezydent Emmanuel Macron wystąpił więc tym razem w roli pierwszego zbrojnego sojusznika USA. Francuzi wystawili do akcji więcej samolotów niż Brytyjczycy i jako jedyni zaoferowali wsparcie z morza. Przy tym z pokładu swoich nowych fregat wystrzelili nowe pociski, demonstrując zdolność do wykonywania ataków z dystansu przez siły nawodne, czyli coś, czego nie posiada obecnie Royal Navy (Wielka Brytania jako jedyny kraj poza USA posiada pociski Tomahawk, ale wyłącznie na okrętach podwodnych, których przeciw Syrii nie użyła).

Brytyjczycy skierowali nad Syrię tylko cztery samoloty uderzeniowe Tornado GR4, z których odpalili osiem podobnych co Francuzi pocisków Storm Shadow – wysiłek skromny, by nie powiedzieć symboliczny, biorąc pod uwagę skalę retoryki Londynu i jego tradycyjną rolę u boku USA. To jednak nie wybór polityczny, a raczej skutek obecnego stanu sił zbrojnych Zjednoczonego Królestwa – wielkie inwestycje w nowe systemy uzbrojenia, jak dwa lotniskowce i flota samolotów F-35 – czasowo osłabiły zdolności bojowe Brytyjczyków, i akcja przeciw Syrii to udowodniła.

Dla Theresy May jako premiera to była pierwsza „wojna”, po raz pierwszy musiała decydować o wysłaniu brytyjskich sił do walki, co – jak przyznała w swoim przemówieniu – zawsze jest najtrudniejszą decyzją dla szefa rządu.

Dużo intensywniej zaangażowana obecnie w operacje na Bliskim Wschodzie, Morzu Sródziemnym i Afryce Francja wykorzystuje tę sytuację nie tylko w „odwiecznej” rywalizacji z Wielką Brytanią, ale również z Niemcami. Berlin zgodnie z wieloletnią tradycją nie uczestniczy w takich nalotach jak dzisiejszy, ale dla USA był kluczowym po Londynie partnerem w Unii Europejskiej. W perspektywie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii za niecały rok Paryż upewnia się, że pod względem wojskowym i polityki bezpieczeństwa w ogóle zajmie pierwsze miejsce.

Czytaj także: Sytuacja w Syrii przypomina kryzys kubański. Co się wtedy działo na świecie?

Zyski dla Trumpa

Ale największe zyski, przynajmniej chwilowo, odniósł prezydent Donald Trump. Trzeba podkreślić – nie Stany Zjednoczone, ale sam prezydent. USA w zasadzie nie osiągnęły wiele, atak nie zmienił sytuacji w Syrii, regionie czy wobec Rosji. Wojsko wypełniło złożoną przez prezydenta zapowiedź odwetu kosztem minimum pół miliarda dolarów – same pociski Tomahawk wystrzelone w akcji to koszt około stu milionów, a do tego dochodzi koszt operacji powietrznych.

Donald Trump za to uzyskał przede wszystkim odwrócenie uwagi Amerykanów od tysiąca kłopotów jego prezydentury. Przełamał opór Pentagonu i samego Jima Mattisa, który jeszcze wczoraj mówił, że opcje militarne są analizowane i nie ma decyzji o ataku. Pokazał, że ma sojuszników na świecie, którzy symbolicznie stają u boku Ameryki. Zademonstrował obronę słusznej sprawy, losu syryjskich cywilów, nawet jeśli bardziej od bomb chemicznych zagrażają im te zwykłe. Zagrał na nosie Rosji, a przynajmniej bardzo chce, by tak to wyglądało. Media dostały temat na cały weekend i kolejny tydzień, a przecież mogły zajmować się próbami odwołania śledczego Roberta Muellera czy nową książką Jamesa Comeya, której ukazanie się prezydent poprzedził personalnym atakiem na byłego szefa FBI, nazywając go notorycznym kłamcą.

Ale dzisiaj i przez najbliższe dni to Trump, marynarka wojenna i lotnictwo USA będą głównymi bohaterami mediów. Zadanie rzeczywiście wykonane.

Rosja krzyczy, ale nie działa

Najbardziej zagadkowa jest reakcja Rosji, a raczej brak tej reakcji. Owszem, z Kremla i okolic popłynęły dziesiątki oświadczeń i gróźb, padł rzecz jasna rytualny apel o zwołanie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ale nie zaobserwowano żadnych ruchów rosyjskich sił w Syrii, nawet takich, które nie angażując się w walkę, mogły skomplikować działania zachodniej koalicji. Nie doszło do użycia rosyjskiego uzbrojenia w obronie Asada. Nie było w powietrzu rosyjskich samolotów. Moskwa zdecydowała się nie angażować bezpośrednio i w czasie zachodniego ataku.

Ale nie oznacza to, że nie uderzy w jakiś sposób, kiedy indziej i gdzie indziej. Dlatego zamiast myśleć, że skoro nic się wydarzyło, to już się nie wydarzy, NATO powinno wykazać podwyższoną czujność na prowokacje militarne, cyberataki i wojnę informacyjną. Odwet może nastąpić na Ukrainie, w Arktyce, na wschodniej flance NATO, na Bałkanach – wszędzie tam, gdzie Rosja utrzymuje siły i wpływy zdolne do przeciwstawienia się Zachodowi. Nie ma bowiem wątpliwości, że Kremlowi nawet chwilowe zjednoczenie państw zachodnich nie może się podobać, zwłaszcza gdy działa przeciw jej na nowo odbudowywanym interesom.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama