Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kolejny dom zły w Kalifornii. Znowu nikt niczego nie zauważył

W kalifornijskim Fairfield rodzice mieli znęcać się nad dziesięciorgiem swoich dzieci. W kalifornijskim Fairfield rodzice mieli znęcać się nad dziesięciorgiem swoich dzieci. Rich Pedroncelli/AP / EAST NEWS
Rodzice znęcali się nad dziesięciorgiem swoich dzieci. Najstarsza ofiara ma 12 lat, najmłodsza – cztery miesiące.

Jak donosi agencja Associated Press, policja zatrzymała dwoje rodziców, którzy w kalifornijskim Fairfield mieli znęcać się nad dziesięciorgiem swoich dzieci. Według raportu agencji dzieci były bite, w tym kijami golfowymi i do bejsbola, kopane, duszone. Były podtapiane i polewane lodowatą wodą, a na ich ciałach są obrażenia odpowiadające strzałom z wiatrówki. Według doniesień za większością przypadków znęcania stoi ojciec, matka miała się na nie godzić.

Rogersowie znęcali się nad dziećmi przez ostatnich kilka lat. Ich najstarsza ofiara ma 12 lat, najmłodsza – cztery miesiące.

Czy można nie zauważyć dziesięciorga dzieci?

Przypadek rodziny z Kalifornii to historia od nas geograficznie odległa, ale jak zwykle w takich sytuacjach pojawia się pytanie, czy nikt wcześniej niczego nie zauważył. Sąsiedzi mówią, że nie wiedzą nawet, że w domu mieszkało dziesięcioro dzieci. Widywali rodziców, machali sobie na dzień dobry, ale nie znali dzieci. To pokazuje, że mechanizmy kontroli społecznej zawodzą, że dawna „straż sąsiedzka” nie działa (być może jest wybiórczo niewidoma). Czy można nie zauważyć dziesięciorga dzieci?

Pytanie, gdzie – poza sąsiadami – były władze? Co ze szkołą, z przychodnią? Tu – podobnie jak w potwornej, analogicznej sprawie Turpinów – dzieci były poza systemem oświaty. Rodzice zdecydowali, że nie będą posyłać ich do szkoły, lecz sami przejmą obowiązki pedagogiczne. Rogersowie mówią, że stosowali edukację domową, byli więc zwolnieni z posyłania dzieci do publicznej placówki. Ale według Kalifornijskiego Departamentu Edukacji dom, w którym znaleziono dzieci – podobnie jak ich dwa poprzednie adresy – nie był nigdzie zgłoszony jako placówka „homeschoolingu” czy instytucja prywatna. Wycofać dziecko z systemu jest łatwo – niknie ono wtedy z oczu. Problemem jest brak kontroli. Takiego dziecka nikt potem nie szuka.

Nie ma także słowa, by o dzieci upomnieli się pediatrzy, stomatolodzy czy lekarze domowi. Opieka medyczna w Stanach jest sprywatyzowana, a świadczenia są odpłatne. Można zakładać, że ich koszt przy dziesięciorgu dzieciach byłby znaczny. Matka pracowała jako technik, ojciec zajmował się robieniem tatuaży, prawdopodobnie nie mieli nadwyżki środków finansowych. Nie pokazywali dzieci lekarzom bez potrzeby. Sieć społeczna, która powinna chronić dzieci, była dziurawa i zawiodła.

W sprawie przewija się też wątek interwencji pomocy społecznej – babka dzieci sprowadziła do domu kontrolę, ale ta niczego niepokojącego nie stwierdziła i dzieci zostały przy matce. W tej sprawie będzie toczyć się teraz osobne postępowanie wyjaśniające: czy ktoś nie dopuścił się zaniedbania, czy ktoś tych dzieci nie naraził.

Czytaj także: Kalifornijski dom zła

Mit świętości rodziny

W kontekście tragedii dziesiątki dzieci z Kalifornii warto zauważyć, że nie dla wszystkich dom jest miejscem spokojnym i bezpiecznym. Rodzina bywa czasem dla dziecka śmiertelnym zagrożeniem – także w Polsce. Pielęgnujemy mit świętości rodziny i nienaruszalności jej władzy wobec dziecka, ale to podejście, które tłumi głosy sprzeciwu, gdy dziecku dzieje się krzywda. Hierarchią panującą w rodzinie, wywiedzioną z tradycji, szkoły i Kościoła, utrwalamy porządki, w których nie ma miejsca na bunt i nieposłuszeństwo. Tymczasem żadna rodzina, żadna hierarchia nie jest wszechwładna. Tam, gdzie dzieje się krzywda – dziecku, kobiecie, osobie starszej albo każdej innej – rodzinne więzy i świętość tradycji powinny być ignorowane. W imię dziecka, nie w imię ojca.

Ile takich domów jest jeszcze, nie tylko w Stanach, ale także u nas, w Polsce? W ilu domach władza rodzicielska czy mężowska jest prawem bezwzględnie obowiązującym? W ilu polskich rodzinach znosi się krzywdy „dla dobra domu” i „bo co ludzie powiedzą”?

Ludzie powinni powiedzieć, że widzą, co się dzieje, i mieć odwagę, by coś z tym zrobić. Mamy bardzo niski kapitał społeczny, pełzające poczucie zaufania do drugiego człowieka. Jakie są szanse, że w obecnym klimacie politycznym zaczniemy sobie bardziej ufać i mocniej na sobie polegać? Dopóki nie postawimy na społeczeństwo obywatelskie, na budowanie tego kapitału (nie na 10, 20 lat, ale na pokolenia), takich tragedii będzie dziać się wokół wiele. O większości z nich naturalnie się nie dowiemy.

Czasem przy doniesieniach takich jak te z Kalifornii może przebiec po plecach dreszcz: jak dobrze, że to nie u nas! Ale to wcale nie jest powiedziane. Tam, gdzie jest przyzwolenie na instytucjonalne krzywdzenie słabszych, na nadużywanie autorytetu, na dominowanie nad dziećmi i kobietami, tam takie rzeczy zdarzają się wyjątkowo często. Warunki do tego hodujemy sobie doskonałe.

Czytaj także: Do kogo należy dziecko? Do państwa czy do rodziców?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama