Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Życie czy etyka zawodowa. Arkadij Babczenko musiał wybierać?

Czy Arkadij Babczenko – jako dziennikarz – miał prawo uczestniczyć w mistyfikacji? Czy Arkadij Babczenko – jako dziennikarz – miał prawo uczestniczyć w mistyfikacji? Valentyn Ogirenko/Reuter / Forum
Czy sprawę Arkadija Babczenki można było rozegrać równie skutecznie, a mniej spektakularnie? Czy sam dziennikarz miał prawo uczestniczyć w mistyfikacji?

Czy Służba Bezpieczeństwa Ukrainy miała prawo wyprodukować fake newsa i wypuścić go jako oficjalną informację popartą urzędowym autorytetem? Czy sprawę Arkadija Babczenki można było rozegrać równie skutecznie, a mniej spektakularnie? Czy sam Babczenko, dziennikarz rosyjski, krytyk Kremla, który mieszkał w Kijowie, miał prawo uczestniczyć w mistyfikacji, współpracować z SBU? I jak cała sprawa odciśnie się na wiarygodności Ukrainy? Rzekome zabójstwo i niespodziewane zmartwychwstanie rozpaliły dyskusję.

Nikt nie sprawdził informacji o śmierci dziennikarza

Trzeba powiedzieć, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy pojechała po bandzie. Świat otrzymał najpierw oficjalną wiadomość, że Arkadij Babczenko został postrzelony we własnym mieszkaniu, żona znalazła go leżącego w kałuży krwi, na ratunek nie było szansy, dziennikarz zmarł w karetce. Sugestia była oczywista, a trop wyraźnie wskazany: Babczenko, skonfliktowany z Kremlem, krytyk aneksji Krymu, wojny w Donbasie i imperialnych ambicji Władimira Putina, w dodatku pracujący dla opozycyjnych stacji telewizyjnych i radiowych, został zabity na polecenie Rosjan.

Informację podały ukraińskie, a potem światowe media, w sprawie śmierci dziennikarza wypowiedzieli się politycy i znani komentatorzy polityczni. Słowa krytyki popłynęły w stronę Moskwy.

Nikt tymczasem nie sprawdził prawdziwości tej informacji. Wydawało się, że źródło jest poważne, a informacja wiarygodna. Bez wahania obciążono Kreml odpowiedzialnością za dokonanie zbrodni.

Wiemy, że Moskwa mogłaby dokonać podobnego zamachu, zwłaszcza na Ukrainie. Trochę argumentów już się uzbierało. Bo rosyjscy agenci są tam obecni nie od dziś, a Kreml robi, co może, żeby zdestabilizować sytuację polityczną i społeczną w tym kraju. Ale nie musieli tego zrobić Rosjanie, podłoże zamachu mogło być inne, ktoś inny za niego odpowiedzialny. Nie było żadnych twardych dowodów na winę Kremla.

Agenci SBU świetnie wykorzystali schemat myślenia i posłużyli się stereotypem, ukraińscy dziennikarze nie wpadli na pomysł, żeby pojechać do kostnicy czy do szpitala, by potwierdzić oficjalny przekaz. Choć należało to zrobić, oczywiście. Dziś Rosjanie mogą obśmiewać ich wiarygodność i wiarygodność innych wytaczanych przeciwko nim oskarżeń, a czytelnicy i słuchacze mogą się czuć oszukani.

Całą akcję potępiają dziś Reporterzy bez granic, OBWE i organizacje dziennikarskie.

Ukraińskie służby muszą się tłumaczyć

Mam nadzieję, że SBU ma mocne dowody przeciwko rosyjskim służbom, które rzekomo przygotowały zamach na Babczenkę, udaremniony tak skutecznie.

Ukraiński sąd – podobno – zdecydował o aresztowaniu niedoszłego wykonawcy zamachu, zwerbowanego przez Rosjan Ukraińca. Po to była cała ta inscenizacja, żeby zatrzymać zleceniodawcę, kiedy płaci za wykonanie zadania. Tak przynajmniej tłumaczą szefowie ukraińskich służb. Swoją drogą kiepski to agent, bo on również nie sprawdził faktów, dał się nabrać na mistyfikację i zaufał informacjom mediów.

Prokurator Generalny Jurij Łucenko oraz Wasilij Hrycak, szef SBU, przedstawili w Kijowie swoje racje, cytowano słowa zatrzymanego, podejrzanego o przygotowanie zamachu, że w całą sprawę zamieszana jest prywatna fundacja Władimira Putina zainteresowana destabilizacją Ukrainy przed wyborami prezydenta. Czy można wierzyć ich wyjaśnieniom? Ukraińskie media wszystkie ich oficjalne słowa opatrują zastrzeżeniem: „jakoby”. I powołują się na służbę prasową Generalnej Prokuratury. Niestety, to cena puszczenia w obieg nieprawdziwej informacji. Nie posłużyło to podniesieniu autorytetu służb.

Uzasadniona krytyka pod adresem dziennikarza?

Mam nadzieję, że ten zamach oraz 30 innych – jak wyjawił szef SBU Hrycak – to nie był tylko swoisty PR, obliczony na wewnętrzny, ukraiński rynek, przygotowany w związku z kampanią przed wyborami prezydenta Ukrainy. Że nie chodziło wyłącznie o wzmocnienie pozycji Petro Poroszenki, pogrożenie jego przeciwnikom i podreperowanie sondaży. Bo wówczas szkody, jakie ta sprawa wyrządziła wiarygodności mediów i samej Ukrainie, byłyby naprawdę trudne do odrobienia. Chcę wierzyć, że tak nie było.

Obwiniany jest także Babczenko, że jako dziennikarz wziął udział w mistyfikacji przygotowanej przez służby specjalne. Jeśli chodziło wyłącznie o grę polityczną, to byłoby to faktycznie naganne. Bo dziennikarz wziąłby świadomie udział we wprowadzeniu w błąd opinii publicznej, kolegów po fachu, bo wystawiłby do wiatru tych wszystkich, którzy rozumieją płynące z Rosji zagrożenie dla Ukrainy i głośno o tym mówią. Sprzeniewierzyłby się zawodowi.

Inaczej, jeśli na Babczenkę rzeczywiście wydano wyrok. Zapewne musiał rozważyć, co jest wartością nadrzędną, życie czy etyka zawodowa. I odpowiedź nie jest już taka prosa. Trudno oczekiwać od człowieka, żeby siedział i czekał, kiedy przyjdą go zabić, nawet gdy jest to dziennikarz. Żarty się kończą.

Może więc Babczenko próbował zapobiec własnej śmierci tak, jak potrafił w tym momencie: zgodził się na współpracę ze służbami. Może w ten sposób ocalił także inne istnienia.

Czy jeśli teraz nadejdzie informacja o brawurowym napadzie, zabójstwie lub końcu świata, to równie łatwo w nią uwierzymy? Sama jestem tego ciekawa...

Czytaj także: Rosyjski dziennikarz wypadł z okna. Tak się rodzi kolejna legenda o „zbrodni reżimu”?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama