Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Pieśń do wstawania z kolan

Chorwacja: nacjonaliści w biało-czerwoną kratkę

Marko Perković Marko Perković Oliver Bunic/Bloomberg / Getty Images
Chorwacja jest kolejnym miejscem, w którym liberalne elity nie są w stanie poradzić sobie z marszem nacjonalistycznej, prostej, lecz chwytającej za serce narracji. Takiej jak w piosenkach Marka Perkovicia.
Plakaty zapowiadające koncert Perkovicia‑Thompsona w Sarajewie. W swoich piosenkach wychwala Herceg-Bośnię, krainę, której Chorwacji nie udało się włączyć do swojego państwa.Danilo Krstanović/Reuters/Forum Plakaty zapowiadające koncert Perkovicia‑Thompsona w Sarajewie. W swoich piosenkach wychwala Herceg-Bośnię, krainę, której Chorwacji nie udało się włączyć do swojego państwa.
Ante Pavelić, lider chorwackich ustaszy – spotkanie z Adolfem Hitlerem.United States Holocaust Memorial Museum/Wikipedia Ante Pavelić, lider chorwackich ustaszy – spotkanie z Adolfem Hitlerem.

Chorwacjo, „ljepa li si”, piękna jesteś – zaśpiewał chorwackim piłkarzom wracającym z mundialu piosenkarz Marko Perković zwany Thompsonem. I wywołał jednocześnie aplauz i skandal. Aplauz – wiadomo dlaczego. Prosty przekaz, prosto w serce, działa zawsze. A skandal? Samą swoją obecnością.

Rzeczywiście, jest z Thompsonem mały problem. Wokalista ten bowiem, którego teksty piosenek zna każdy Chorwat, poza wychwalaniem uroków chorwackiego krajobrazu lubi sobie pośpiewać o „gonieniu band czetnickich” (serbskich) za pomocą granatów albo o tym, że światem rządzą masoni i komuniści. Znany jest też z tego, że na koncertach pokrzykuje hasło „za dom spremni” (gotowi [do walki] o dom), które było hasłem ustaszów, faszystów rządzących prohitlerowskim Niezależnym Państwem Chorwackim.

Odkręcanie historii

Chorwacka prawica ma tendencję do akceptowania dziedzictwa ustaszów i włączania go w państwową tradycję, mimo że w obozach koncentracyjnych w Jasenovcu i Starej Gradisce wymordowali masy Serbów, Romów, Żydów i przeciwników politycznych. Ale hasło ustaszów jest nadal wyklęte, uznane za lokalną wersję „sieg heil” czy słowackiego „na straż” z epoki ks. Tisy, hitlerowskiego kolaboranta. Prawica próbuje natomiast, tędy owędy, odklinać i wmontowywać w państwo ustaszowską symbolikę. A to jakiś minister założy na oficjalnych obchodach czapkę ustaszowskiego kroju, a to prawicowi bonzowie wezwą do zaprzestania „stygmatyzacji” hasła „za dom spremni” (w tym spora część szych z katolickiego kleru, którego przedstawiciele nie tylko wspierali ustaszów, ale, zdarzało się, czynnie uczestniczyli w mordach w obozach koncentracyjnych).

Nie wspominając o takich banalnych rzeczach, jak negowanie tego, co działo się w Jasenovcu i Gradiszce. Na przykład domagając się „prawdy” o obozach.

Prasa oskarża również Thompsona o to, że publicznie zdarza mu się wykonywać utwór wychwalający działalność obu obozów. Utwór ten nosi tytuł „Jasenovac i Gradiska Stara” i wesoło przedstawia te potworne miejsca jako „dom Maksowych masarzy” („Maks” to pseudonim Vjekoslava Luburicia, jednego z twórców obozów). Thompson zaprzecza, by wykonywał ten utwór. Jest bowiem, jak rozbrajająco wyjaśnia, „muzykiem, a nie politykiem”.

Ksywa Perkovicia „Thompson” pochodzi od marki karabinu znanego na Zachodzie jako tommy gun, którego Marko używał za młodu podczas wojny z Serbami na początku lat 90. Ma też inne ksywy: na przykład „faszystowski śmieć”, jak określają go niektórzy politycy centrolewicy. Narodowcy, prawicowcy i tak zwana „patriotycznie usposobiona młodzież” natomiast kochają go. Walą na niego tłumy większe niż na światowej sławy wykonawców. Jest jednym z najpopularniejszych, o ile nie najpopularniejszym muzykiem Chorwacji.

– Okej – słyszałem głosy młodych Chorwatów – może nie powinien krzyczeć tego swojego „za dom spremni”, ale o gonieniu Serbów to on śpiewał w czasie wojny, a reszta tego, co śpiewa, to po prostu patriotyczne, grzejące duszę rockowe pieśni.

W tym właśnie rzecz: gigantyczna część fanów – a też kibiców piłki nożnej – nie widzi w uczestnictwie Thompsona w pomundialowej fecie niczego zdrożnego. Wielu członków reprezentacji, w tym Luka Modrić, jest jego fanami. Utwór „Ljepa li si” tradycyjnie wykonuje się przed oficjalnymi meczami Chorwacji (nie zrobiono tego tylko przed meczem z Izraelem, w ramach dmuchania na zimne).

Widmo wojny już nie działa

Dla lewicy i liberałów Thompson jest przekleństwem: człowiekiem, który do ciepełka liberalno-lewicowego mainstreamu wniósł zakazane treści. Ale ich gniew coraz bardziej przypomina żałosną wściekłość komiksowego Juliusza Cezara, który nie jest w stanie zdobyć opierającej mu się od niechcenia wioski Asterixa. Albo Gargamela, który powtarza „jak ja nie cierpię Smerfów”, ale nie umie porządnie dobrać się im do skóry. Lewica też nie potrafi dobrać się do skóry Thompsonowi. A ten dworuje sobie z niej z wdziękiem Janosika uciekającego przed klnącym bezsilnie hrabią Horvathem.

Sukces Thompsona to, najnormalniej w świecie, zgrzytanie zębami, wściekłość i bezsilność lewicowej narracji w Chorwacji. Tym bardziej że, jak mówi Mislav, młody chorwacki intelektualista, bynajmniej nie prawicowiec ani nie nacjonalista, nawet lewicowcy po cichu słuchają jego piosenek. Na pierwszy rzut oka zresztą ta nieszczęsna „Ljepa li si” to faktycznie nic złego.

„Hej, Zagoro, piękna jesteś” – wylicza w niej Thompson chorwackie krainy – „Sławonio, tyś złota, Dalmacjo – morze moje, jedna dusza i nas dwoje (częstochowskie albo – powiedzmy – medjugorskie rymy to dla Thompsona chleb powszedni), „naprzód, Istrio” – i tak dalej. W to niewinne wyliczenie wplata jednak Thompson również Herceg-Bośnię, krainę, której Chorwatom nie udało się włączyć do swojego państwa, a która należy obecnie do niepodległej Bośni i Hercegowiny („Herceg-Bośnio, serce dumne”). W teledysku do „Ljepa li si” Thompson składa kwiaty na grobie prezydenta separatystycznej Herceg-Bośni, wojującej o oderwanie się od Sarajewa.

I w ten sposób właśnie „wyklęta” narracja historyczna, niechciana przez europejskie elity, dostaje się do świadomościowego mainstreamu. I ta „wyklęta narracja” jest cool: wystarczy zobaczyć nagrania koncertów Thompsona. Wśród publiczności mnóstwo młodych ludzi, często dzieci. Czasem zdarzają się jakieś ksenofobiczne antyserbskie wyskoki, czasem jakiś fotograf złapie na zdjęciu fana z ustaszowskim – nazistowskim symbolem na koszulce.

Wtedy Thompson się odcina: – Nie mogę być odpowiedzialny za wszystko, co publiczność krzyczy albo zakłada na siebie – rozkłada ręce w wywiadach.

„Wschód, Zachód, każdy broni swojego, a mnie nie wolno” – skarży się Thompson w jednej z piosenek – „Bo tylko za to dla nich jestem faszystą”. Jest głosem tych, którzy nie podzielają histerii elit bojących się, że europejski wzrost nastrojów nacjonalistycznych doprowadzi do rozpadu europejskiej wspólnoty i kolejnego europejskiego konfliktu. Ale cóż: jeśli zjednoczona, liberalna Europa powstała ze strachu i tylko ten strach ją trzyma w kupie, musi wiedzieć, że to paliwo już się kończy, i że warto szukać innego.

„Żyję pokojowo i dumnie na swoim” – śpiewa Thompson, zupełnie tak samo jak węgierscy narodowcy spod znaku nemzeti rocka (jak Karpattia czy Hungarica), jak głoszą ukraińscy nacjonaliści pokrzykujący „Sława Ukrainie – herojam sława” czy młodzi Polacy noszący patriotyczne koszulki. Nie tylko oni: to samo można powiedzieć o Niemcach głosujących na AfD, Francuzach – na Front Narodowy, a nawet o Brytyjczykach wybierających brexit. Hasło „trzymajmy się razem, bo będzie wojna” już nie działa. Zwietrzało. Proeuropejczycy jednak, zamiast myśleć o tym, co je zastąpi, uprawiają wypychanie tych, którzy w nie już nie wierzą, na pozycje faszystowskie. Co kończy się wyłącznie ich radykalizacją. I to nie tylko w Chorwacji.

Głos gorszej Chorwacji

„Nie chcę niczego cudzego, tylko ją, moją ziemię swobodną” – śpiewa Thompson, tak samo jak rosyjscy patrioci powtarzający „cudzego nie chcemy, swojego nie oddamy”, ignorujący jednak fakt, że bardzo trudno jest powiedzieć, co jest „swoje”, a co „cudze”. Po wygranej wojnie o niepodległość stracił na popularności. W tworzącej się nowej normalności ludzie wiosną woleli wiosnę oglądać, a nie słuchać o świętej chorwackiej ziemi, krwi i bliźnie. Odzyskał popularność dopiero, gdy władzę w kraju przejęli socjaldemokraci z SDP, na których klął i kurwował ze sceny z prawicowych, nacjonalistycznych pozycji. Czym wpisywał się w narrację: „precz ze zdrajcami ojczyzny”, również typową dla występujących wszędzie w Europie partii „wstawania z kolan”.

Faktem jest jednak, że partie te, gdy wygrywają wybory, pokazują, jak mogą, że przełamują „imposybilizm liberałów”. Są to działania obliczone pod publiczkę, ale skuteczne: PiS dał ludziom 500+, macedońscy nacjonaliści – dumę ze „starożytnej” historii kraju, Łukaszenka i Putin – jeśli wliczyć ich w szeregi „wstających z kolan” – stabilność i brak chaosu, choć okupione zamordyzmem. W Chorwacji prawicowej HDZ, która pokonała SDP, udało się (choć nie bez problemów) zlikwidować miasteczko namiotowe weteranów chorwackiej wojny o niepodległość protestujących od dawna w Zagrzebiu, które jak wyrzut sumienia tkwiło w środku miasta.

Narracja weteranów w czasie rządów lewicy była taka sama jaką znamy doskonale z innych patriotycznych narracji: „przelewaliśmy za was krew, a wy ignorujecie nas, nasze potrzeby i nasze wartości: miłość ojczyzny, honor wojskowy. Boicie się nas”. I to ostatnie, notabene, było prawdą: elity i normalsi, przez patriotów chętnie zwani lemingami – boją się byłych żołnierzy, często straumatyzowanych, uznawanych za agresywnych, niemogących się zintegrować ze społeczeństwem.

W Rosji przedsiębiorcy bali się zatrudniać weteranów z Czeczenii czy Afganistanu: mieli opinię wariatów. W USA problem braku dostosowania się ich do społeczeństwa mocno przerabia kino, by wspomnieć choćby pierwszego „Rambo”. Na Ukrainie problem się powoli zaczyna, a obserwatorzy boją się, że weterani, często przesiąknięci skrajnie prawicową ideologią i posiadający bojowe doświadczenie, zaczną zasilać bojówki faszyzujących organizacji, których wyroiło się w ostatnich latach sporo.

Thompson, sam weteran, uważa się także za ich głos. Jak również za głos tej „gorszej”, niekoniecznie znanej turystom, Chorwacji.

Cappuccino w Kninie

Bo Chorwacja to nie tylko piękne wybrzeże i wyspy jak z katalogu biura podróży. Z zewnątrz łatwo o takie wrażenie. Gdy jechałem między oszałamiającymi widokami Dalmacji, nawet ciągle wskakująca na radiowe fale katolicka msza święta przestała mi przeszkadzać, a zaczęła pasować do tej chorwackiej idylli. Jak fado do krajobrazu Portugalii, smutne dumki do ukraińskiej płaskoci albo postcekańska muzyka biesiadna do krajobrazu Czech czy Słowenii.

Ale gdy wjechać w głąb kraju, do Zagory, miejsca, z którego pochodzi Thompson i o które w młodości, z karabinem w dłoni, w szeregach chorwackich ochotników toczył krwawe walki z prawosławnymi Serbami, katolickie pieśni z radia zaczynają brzmieć mniej sielsko.

Zagora to krajobraz pagórkowaty, surowy, pełen kamieni i ostrej kaleczącej trawy, nie tak dawno temu jeszcze pełen popalonych i opuszczonych serbskich domów. Nadal można je tu i ówdzie zobaczyć. Stolica regionu Knin nie ma wiele wspólnego z wypacykowanymi miasteczkami wybrzeża: niezdarnie zabudowany, przybrudzony i biednawy, wygląda jak podobne mu miasta po bośniackiej, bałkańskiej stronie. Albo w Serbii. Po wojnie dokonała się tu wymiana ludności: dawniej dominowali tu Serbowie, którzy po ogłoszeniu przez Chorwację niepodległości zapragnęli pozostać w Jugosławii tak samo jak rosyjskojęzyczna ludność mołdawskiego Naddniestrza chciała pozostać w ZSRR po ogłoszeniu niepodległości przez Mołdawię. I tak samo jak Naddniestrzanie – podjęła walkę.

Serbowie utworzyli tu nieuznawaną Republikę Serbskiej Krajiny, o którą zaczęli bić się z Chorwatami. Knin został w końcu Serbom odbity – ludność uciekła albo została wypędzona. Teraz mieszkają tu głównie Chorwaci. Chorwackie szachownice widać na murach, w knajpach. W knajpach też bardziej bałkańsko niż śródziemnomorsko: stoliki uginają się od flaszek ożujskiego piwa, a nie od butelek wina, siedzą wokół nich nie czarnowłosi lowelasi, a krótko ostrzyżeni, sierioznie wyglądający faceci. Jest więc bałkańsko, ale odbicie Knina z rąk Serbów nadal jest w Chorwacji przedstawiane jako uratowanie go z rąk „bałkańskiej dziczy” na rzecz „cywilizowanej Europy”.

Symbolem tej Europy jest tu kawa. Na Bałkanach bowiem, z punktu widzenia Chorwatów, z dumą popijających cappuccino, żyją barbarzyńcy parzący kawę w tyglach, po turecku. Dlatego zdobycie Knina chorwacka popkultura uczciła kuriozalną piosenką „Cappuccino u Kninu”: w teledysku para wokalistów poprzebieranych w tradycyjne chorwackie stroje narodowe pije przy eleganckim stoliku cappuccino pod knińskim dworcem kolejowym. Tu jest Europa. Zachód. Świat. Nie Bałkany.

I faktycznie: próbowałem tu i ówdzie w Kninie zamówić kawę z tureckiej dżezwy – absolutnie nie było mowy. Cappuccino, espresso, latte. Wszystko inne wyglądało mocno bałkańsko, włącznie z pachnącym kosą nacjonalizmem wiszącym w powietrzu. To biedne rejony Chorwacji. Bezrobocie, brak pieniędzy.

Po ulicach kręci się „policja wojskowa”: tak samo nazywały się policyjne jednostki chorwackie, które na początku wojny walczyły z armią jugosłowiańską, potem serbską i serbskimi ochotnikami.

W starej królewskiej twierdzy górującej nad miastem stoi pomnik nacjonalistycznego prezydenta Chorwacji Franjo Tudjmana. Turystów tutaj nie ma, próżno szukać, jak przy adriatyckiej magistrali, samochodów na polskich, niemieckich, czeskich czy austriackich blachach. Tylko czasem w którejś z uliczek widać jakiś samochód na belgradzkiej rejestracji: Serbowie przyjeżdżają coraz częściej odwiedzić stare śmieci. Niektórzy wracają.

Wioska symbol

To właśnie w czasie tej wojny Marko Perković otrzymał karabin thompson, którego nazwa stała się jego ksywą, i to właśnie w czasie tej wojny nagrał swoją pierwszą piosenkę, która przyniosła mu popularność. W kręconym amatorsko teledysku do piosenki „Bojna Čaloglave” batalion z Čaloglave – rodzinnej wsi Thompsona – grupa umundurowanych mężczyzn wymachuje karabinami i grozi: „posłuchajcie, czetnicka bando, nasza ręka dosięgnie was nawet w Serbii, nie dostaniecie się do Čaloglave póki my żyjemy”.

Thompson, w czarnym berecie, krzyczy „za dom spremni” i śpiewa: „W Zagorze, u źródeł rzeki Cikoli, stanęła brać do obrony naszych domów”. I dalej – „strzela thompson, kałasznikow, a i zbrojevka – rzucaj granat, goń bandę z dala od źródła”.

Jadąc do Caloglave, słuchałem Thompsona w samochodzie. To nie jest dobra muzyka – tani emocjonalnie pop metal, hymnoidalny, grający po najprostszych emocjach: ojczyzna, ziemia, bohaterowie, historia, zdrada, bohaterstwo.

Tylko ta pierwsza piosenka, o bojownikach z Caloglave, brzmi dobrze i jakoś, perwersyjnie, przekonuje. „Posłuchajcie, czetnicy, co wam mówi święty Eliasz” – ryczy z różańcem na szyi, wywalonym na mundur, Thompson, który jest ultrakatolikiem. I napisał również piosenkę, w której zapewnia Jana Pawła II o wielkiej miłości, którą go darzy on sam i chorwacki naród.

„Nigdy nie dostaniecie się do Caloglave!” – śpiewa, wymachując pięścią w czarnej rękawiczce. Ciarki chodzą po plecach. Noga sama przyspiesza, auto mija chorwackie flagi, pomniki poległych, resztki zawalonych domów i niektóre nowe, z porozbiórkowej cegły.

Przy wjeździe do Caloglave stoi wrak jugosłowiańskiego czołgu i mural z Tudjmanem. Fladry z chorwackich flag prowadzą do domu Thompsona – tego rodzinnego, i tego, który postawił sobie później. Sam mieszka teraz w odległym o 50 km Splicie, w „lepszej Chorwacji”, tej, do której walą turyści. Ale lokalni i tak go uwielbiają. – On nasz, przyjeżdża prawie co weekend – mówi jego sąsiad z domu obok.

Po wioseczce, małej i pustej, snuje się bez celu dwóch chłopaków, pokazują, gdzie mieszka sam Perković, gdzie jego rodzice. Mówią o nim z sympatią: swój, normalny, nie wynosi się. Mieszkańcy cieszą się, że ich zapomniana wioska została przez wielkiego ziomka sprowadzona do rangi symbolu, że co roku organizuje w niej koncerty – obchody chorwackiego zwycięstwa.

Polityka 35.2018 (3175) z dnia 28.08.2018; Świat; s. 47
Oryginalny tytuł tekstu: "Pieśń do wstawania z kolan"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną