Krwawa wojna domowa w Syrii zmierza do tragicznego finału. Zawiła gra interesów i ambicji, której wynikiem jest siedmioletni konflikt, obserwatora z Polski może interesować mniej niż los ludności cywilnej w niego uwikłanej. Chodzi o setki tysięcy ludzi, głównie kobiet, dzieci i starców, które przebywają w syryjskiej prowincji i mieście Idlib.
To o to miasto zaczyna się właśnie ostatnia wielka batalia między siłami prorządowymi, lojalnymi wobec prezydenta Syrii Asada, a jego przeciwnikami, którzy tworzą luźną konfederację militarno-polityczną pod sztandarami islamistycznymi. Asada wspierają Iran i Rosja. Samoloty rosyjskie startujące z bazy w Syrii już bombardują pozycje antyrządowych rebeliantów w Idlibie. Wkrótce na miasto ma ruszyć potężna ofensywa wojsk Asada.
Jak ich uratować? ONZ apeluje
Nie wiadomo, jak zachowają się siły dżihadystów, szacowane na 10–30 tys. W samym Idlibie może ich być kilka tysięcy, w tym ochotnicy z innych krajów. Jaką zastosują taktykę? Czy będą bronić ostatniego bastionu do ostatniego bojowca, mieszkańca i kamienia, czy wykonają jakiś inny manewr, by uciec przed atakiem i zachować resztki zdolności bojowej?
Tak czy inaczej należy się liczyć z czarnym scenariuszem. Jest nim masakra ludności cywilnej i kolejna wielka fala uciekinierów. I wokół tego toczy się teraz rozgrywka międzynarodowa. Co zrobić, by uratować miasto i jego cywilnych mieszkańców?
Specjalny wysłannik ONZ do Syrii Staffan de Mistura zaapelował do Rosji, Turcji i Iranu – wszystkie te kraje mają żywotne interesy w regionie – aby zamiast ofensywy na Idlib spróbowały mimo wszystko szukać rozwiązania politycznego, a przynajmniej stworzyły korytarze humanitarne umożliwiające ewakuację ludności cywilnej z terenów frontalnego starcia.