Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kolejny kraj, w którym populiści odniosą sukces

Czy powinniśmy się bać Szwedzkich Demokratów? Na zdjęciu panorama Sztokholmu Czy powinniśmy się bać Szwedzkich Demokratów? Na zdjęciu panorama Sztokholmu Bengt Nyman / Flickr CC by 2.0
Szwecja przed 9 września to kraj na skraju załamania nerwowego. Kampania wyborcza była dokładnie taka, jak się tego spodziewano – pełna skandali i nieczystych zagrywek.

Fake newsy mające zniszczyć przeciwnika rozprowadzała nie tylko skrajna prawica. Próbujących wpływać na kampanię internetowych trolli doszukano się nie tylko w Rosji, ale także w Kuwejcie.

Tuż przed wyborami sondaże nie są spójne, ale dwie rzeczy wydają się pewne. Po pierwsze socjaldemokraci, partia, która zbudowała współczesną Szwecję, zalicza najgorsze wybory w swojej historii. Nie wydaje się, by otrzymali od wyborców więcej zaufania niż 25 proc., a mówimy o partii, która miewała poparcie na poziomie 40–50 proc. Po drugie, Szwedzcy Demokraci (SD) – partia populistyczna i antyimigrancka, nawołująca do swexitu – stanie się drugą co do wielkości siłą polityczną. A może i pierwszą...

Czytaj też: Szwedzki raj się psuje

„Głosiciele niewygodnej prawdy”

Lęk szwedzkiej klasy politycznej przed SD jest ogromny, nikt nie wyobraża sobie z tą partią koalicji i demonstracyjnie okazuje się jej niechęć, choć ostatnio zaczęto już podawać rękę jej przewodniczącemu Jimmiemu Åkessonowi. Szkopuł w tym, że partia, której Åkesson przewodzi od 2005 r., cieszy się coraz większym zaufaniem wyborców. Wydaje się też, że odraza wobec SD ze strony pozostałych polityków oraz liberalnych mediów działa dodatkowo na jej korzyść. Wokół SD wytworzył się mit, że to mobbowani przez „politycznie poprawne elity” głosiciele niewygodnej prawdy.

Od 2010 r., kiedy weszli do Riksdagu, kolejne wybory przynosiły im podwojenie liczby mandatów. W tym roku prawdopodobnie zagłosuje na nich ponad 20 proc. Szwedów. Może się zdarzyć, że całkowicie zmieni to wizerunek kraju. Z humanitarnego mocarstwa, na którym wszyscy mieli się wzorować, w oczach świata Szwecja przekształci się w kolejne zawstydzone swoimi wyborcami państwo, w którym ton nadają populiści. I to tacy o neonazistowskich korzeniach.

Czytaj też: Szwedzka ikona równościowego rapu

Żadnych ostrych haseł

Partia SD wywodzi się z południa Szwecji, ze Skanii. Została stworzona w 1988 r. przez byłych członków rasistowskiego ugrupowania Zachować Szwecję Szwedzką. Jej drugi przewodniczący Anders Klarström wywodził się z neonazistowskiej Krajowej Partii Nordyckiej.

W pierwszych latach działalności członkowie tej partii przypominali brunatnych bojówkarzy i nie kryli ani antysemityzmu, ani rasizmu. Od 2005 r. SD przechodzi powolny proces normalizacji, widoczny w tegorocznej kampanii, w której więcej było mowy o tym, jak integrować imigrantów, niż o tym, kto jest prawdziwym Szwedem (choć temat ten także nie zniknął).

Z plakatów wyborczych uśmiechali się ubrany w pastelowe barwy Åkesson i nowe członkinie partii o przyjaznych twarzach – zamiast „wściekłych młodych mężczyzn”, z którymi SD jest kojarzone. Żadnych ostrych haseł. To duża zmiana taktyki w stosunku do roku 2010, kiedy przedwyborczy film reklamowy SD przedstawiało muzułmanki z dziecięcymi wózkami i w burkach, które tratowały szwedzkich emerytów, pędząc po pieniądze z socjalu.

W ogóle retoryka SD została znacząco stonowana, Åkesson nie powtórzyłby już dziś słów, które napisał w 2009 r. w gazecie „Aftonbladet”, że islam to „największe zagrożenie dla kraju ze strony zagranicy od czasu drugiej wojny światowej”. Natomiast przy każdej okazji mówi o tym, że widoczny dziś gołym okiem kryzys szwedzkiego państwa opiekuńczego da się zażegnać tylko w jeden sposób: radykalnie ograniczając napływ imigrantów. Od jakiegoś czasu wtórują mu w tym zresztą prawie wszystkie pozostałe partie. SD nie ma jeszcze władzy, ale i tak skutecznie zmieniło szwedzką debatę polityczną.

Czytaj też: Szwedzkim dzieciom wszystko wolno?

Rejestr szwedzkich lęków

Szwedzki dziennikarz Niklas Orrenius w przetłumaczonej przeze mnie świetnej książce „Strzały w Kopenhadze” napisał, że „Szwedzcy Demokraci nie weszli na salony jedynie po to, by stać tam nieśmiało w kącie – udało im się sprawić, że owe salony, cała polityka szwedzka orbituje wokół SD”. Tak rzeczywiście jest. To Szwedzcy Demokraci byli głównymi bohaterami kampanii wyborczej, to o nich mówiło się w każdej dyskusji. Większość Szwedów się ich panicznie boi, inni pokładają w nich wielkie nadzieje. Na pewno nikt nie pozostaje względem SD obojętny.

Nie da się ukryć, że Szwedzkim Demokratom pomogły okoliczności historyczne – przede wszystkim fakt, że Szwecja przyjęła w 2015 r. 160 tys. uchodźców, najwięcej per capita w całej Europie, i tak duży napływ imigrantów rzeczywiście obciążył system. Nagle okazało się, że brakuje mieszkań i nauczycieli, szwedzcy emeryci nie otrzymują dofinansowania za wizytę u dentysty, a osoby ubiegające się o azyl leczą zęby za darmo. A poza tym rosną kolejki w szpitalach, co nie ma już żadnego związku z imigrantami, ale da się na nich zrzucić...

Co gorsza, kryzys migracyjny zbiegł się z wielkimi problemami policji wywołanymi nieudanymi reformami, a to z kolei pokryło się w czasie z gwałtownym wzrostem przestępczości, przede wszystkim tej powiązanej z działalnością gangów. Społeczeństwo szwedzkie spolaryzowało się w swoich lękach. Jedni boją się strzelanin i palenia samochodów na przedmieściach i tego, że kraj zmierza w złą stronę, inni boją się populistów, którzy demonizują szwedzkie problemy i wykorzystują je, by budzić w ludziach nienawiść.

Są tacy, których lęk budzi to, że coraz trudniej zrozumieć, co naprawdę dzieje się w szwedzkim państwie, a inni czują niepokój na myśl o zamykanych oddziałach położniczych. Jeszcze inni (ci na górze) boją się, że po wyborach, chcąc nie chcąc, będą musieli zasiąść do negocjacji z SD. Lęk przed nimi ma też wymiar freudowski, jest lękiem przed własną przeszłością, przed szkieletem silnych sympatii nazistowskich, który tkwi zamknięty w szwedzkiej szafie.

Nazistowska przeszłość

O Szwecji mówi się, że była w czasie drugiej wojny światowej neutralna, ale prawda jest taka, że do 1943 r. sprzyjała Hitlerowi i czyniła na rzecz III Rzeszy różne ustępstwa, np. pozwalając przejeżdżać przez swój teren uzbrojonym wojskom niemieckim. Nazizmem fascynował się Ingmar Bergman, w nazizm wierzył twórca IKEI Ingvar Kamprad. Najbardziej dziś otwarta na uchodźców partia Centrum w latach 30. miała w program wpisane postulaty o zachowaniu czystości rasowej. I to w Szwecji powstał pierwszy na świecie Państwowy Instytut Higieny Rasy, bo socjaldemokraci interesowali się eugeniką.

O przyjaznym stosunku Szwedów do nazizmu napisano sporo książek, ale nie jest to temat, który przebił się do powszechnej świadomości, ani taki, o którym chętnie mówi dziś Szwecja oficjalna. Ta ostatnia woli podkreślać bohaterskie zasługi ratującego węgierskich Żydów Raula Wallenberga.

Dlatego w strachu przed Szwedzkimi Demokratami tkwi też podświadomy lęk przed powtórką z historii. A może także przed własną uległością. Czy szwedzkie społeczeństwo konsensu, które charakteryzuje bardzo wysoki poziom zaufania do instytucji państwa, będzie w stanie stawić opór złej władzy? Czy będzie wychodzić w protestach na ulice, jeśli Szwedzcy Demokraci za kolejne cztery lata zbiorą jeszcze więcej głosów i zaczną realizować swoje populistyczne wizje? A może już teraz udało im się zbyt mocno zmienić szwedzki sposób myślenia? W końcu podczas kampanii reprezentanci wszystkich innych partii prześcigali się w zachwalaniu tzw. szwedzkich wartości. Czy może być tak, że Szwedzcy Demokraci to nowi socjaldemokraci?

Na te pytania oczywiście nie znamy odpowiedzi, ale na pewno szwedzki lęk przed SD to w gruncie rzeczy strach przed czymś większym i bardziej niebezpiecznym niż ta populistyczna partia.

Katarzyna Tubylewicz – pisarka, publicystka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Jest autorką zbioru reportaży o Szwecji „Moraliści” oraz powieści „Własne miejsca”, „Rówieśniczki” i „Ostatnia powieść Marcela”, a także antologii „Szwecja czyta. Polska czyta” (razem z Agatą Diduszko-Zyglewską). Mieszka w Sztokholmie.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama