Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Sytuacja na południowej granicy USA coraz bardziej napięta

W Tijuanie ponad 5 tys. migrantów zorganizowało demonstrację przeciwko polityce imigracyjnej Stanów Zjednoczonych. W Tijuanie ponad 5 tys. migrantów zorganizowało demonstrację przeciwko polityce imigracyjnej Stanów Zjednoczonych. David Guzmán / Forum
Ponad 500 imigrantów próbowało sforsować ogrodzenie przejścia granicznego w San Ysidro. Amerykańskie władze odpowiedziały gazem łzawiącym.

Eskalacja konfliktu zaczęła się w ubiegłym tygodniu, kiedy Donald Trump poinformował, że rozważa całkowite zamknięcie granicy z Meksykiem. Jego zdaniem napływ imigrantów z południa jest tak duży, że utrzymywanie regularnych przejść granicznych zagraża bezpieczeństwu narodowemu USA. Dodał, że Stany Zjednoczone będą natychmiast deportować każdego, kto nielegalnie przedostanie się na amerykańskie terytorium. Pierwszy akt sprzeciwu przyszedł, dość niespodziewanie, z wewnątrz kraju. Sędzia Jon Tigar z San Diego wydał wyrok przeciwko prezydenckiej administracji, nakazując władzom federalnym wznowienie procedury rozpatrywania wniosków o azyl. W rewanżu Trump nazwał Tigara upolitycznionym sędzią na usługach demokratów, podkreślając, że jego nominację podpisał Barack Obama. W obronie sędziego z San Diego natychmiast stanęło amerykańskie środowisko sędziowskie, na czele z Johnem Robertsem, prezesem Sądu Najwyższego, dotychczas uważanym za symetrystę w konflikcie opozycji z administracją Trumpa.

Meksyk i USA, przerzucanie odpowiedzialności

Po problemach w kraju pojawiły się przeszkody w bilateralnych, od dawna napiętych stosunkach z Meksykiem. W weekend „Washington Post” doniósł, że Biały Dom osiągnął porozumienie z przejmującą w tym tygodniu władzę w Meksyku administracją Andresa Manuela Lopeza Obradora (AMLO), przerzucając na swoich południowych sąsiadów odpowiedzialność za azylantów na granicy. Informację szybko zdementował nowy meksykański minister spraw wewnętrznych, podkreślając, że rząd AMLO żadnych negocjacji z Białym Domem przed objęciem urzędu prowadzić nie będzie. Trumpa skrytykował też odchodzący prezydent Enrique Peña Nieto, oskarżając Amerykanów o chęć przerzucenia odpowiedzialności finansowej za migrantów na Meksyk.

Migranci pokonują granicę

Do bezpośredniego starcia na granicy doszło wczoraj, kiedy w Tijuanie, stolicy meksykańskiej Dolnej Kalifornii, ponad 5 tys. migrantów koczujących w tymczasowych obozach zorganizowało demonstrację przeciwko polityce imigracyjnej Stanów Zjednoczonych. Po kilkudziesięciu minutach uczestnicy protestu zaczęli rozchodzić się w różnych kierunkach. Część z nich podjęła bezskuteczną próbę przedostania się przez granicę na przejściu San Ysidro, jednym z najbardziej ruchliwych punktów granicznych na świecie. Inni zdecydowali się przejść na amerykańską stronę bezpośrednio przez przygraniczne ogrodzenie, wycinając dziury w zwojach drutu kolczastego.

Wtedy migranci pierwszy raz zderzyli się z władzami USA. Amerykańscy pogranicznicy użyli przeciw nim gazu łzawiącego, by zapobiec nielegalnemu przekroczeniu granicy. Departament prasowy służby granicznej poinformował później na Twitterze, że użycie gazu było niezbędne, aby zapewnić bezpieczeństwo funkcjonariuszom służby celnej. W ich kierunku ze strony migrantów miały polecieć kamienie i własnoręcznie skonstruowane pociski, w tym koktajle Mołotowa. Według pierwszych doniesień w starciach uczestniczyło ok. 500 migrantów – nie wszyscy jednak podjęli próbę nielegalnego przejścia przez granicę. Część z nich złożyło już podanie o azyl w Meksyku, gdzie szanse na pozytywne rozpatrzenie są w tej chwili wyższe niż w USA. Na skutek otwartej konfrontacji przejście graniczne w San Ysidro zostało zamknięte dla pieszych i pojazdów osobowych na 5,5 godziny – ruch wznowiono wczoraj po południu. Według dostępnych informacji meksykańska policja aresztowała 39 osób biorących udział w starciach.

Czytaj także: Hillary i imigracyjne rozterki centrolewicy

Kto uczestniczył w starciach, a kto jest obwiniany

Konfliktowi na południowej granicy USA towarzyszy ogromny szum informacyjny. Natychmiast po zamknięciu przejścia w San Ysidro w amerykańskich mediach pojawiły się niepotwierdzone informacje, że ataku na pograniczników dokonali migranci z legendarnej już karawany, od kilku tygodni przemieszczającej się przez Meksyk z Hondurasu i Gwatemali. Teza ta zaczęła pojawiać się w mediach głównego nurtu, na czele z USA Today. Szybko okazało się, że sprawa jest dużo bardziej złożona. Demonizowana przez Trumpa na potrzeby kampanii wyborczej do Kongresu karawana rozpadła się na mniejsze części już kilka tygodni temu. Pierwsi jej uczestnicy dotarli do granicy meksykańsko-amerykańskiej w okolicach 14 listopada. Część podjęła próbę przedostania się do Stanów Zjednoczonych na wysokości Teksasu, inni skręcili na zachód, w kierunku przejść granicznych w Kalifornii. W międzyczasie do maszerujących Honduran i Gwatemalczyków dołączyło wielu Meksykanów chcących skorzystać z masowego marszu w stronę USA.

Najprawdopodobniej to właśnie mieszanka imigrantów z Ameryki Centralnej i obywateli Meksyku zaatakowała wczoraj pograniczników. Wśród podejmujących próbę nielegalnego przejścia przez granicę było sporo Honduran, wspomaganych jednak także przez mieszkańców Tijuany. Bardzo prawdopodobne, że swój udział w zaognieniu sytuacji miały meksykańskie kartele narkotykowe. Od kilku lat mocno dywersyfikują swoje źródła dochodu w strefie przygranicznej, zarabiając coraz więcej pieniędzy na przerzucaniu imigrantów do USA. Niemal monopolistyczną pozycję na tym rynku osiągnął kartel Sinaloa, kontrolujący praktycznie całą Dolną Kalifornię i środkowo-zachodni pas graniczny na północy kraju. Ostatnie deklaracje Trumpa o możliwym całkowitym zamknięciu granicy prawdopodobnie przyspieszyły niektóre operacje przerzutowe. Z części z nich mogły wycofać się tzw. kojoty, czyli przewodnicy przeprowadzający uchodźców na piechotę na terytorium USA. W takiej sytuacji wielu migrantów mogło poczuć się oszukanych – część zapewne zapłaciła niemałe pieniądze za przedostanie się przez granicę, bardzo możliwe też, że haracz za bezpieczeństwo pobierany był już w trakcie ich podróży przez Meksyk.

Czytaj także: Amerykańskie pogranicze łapie za broń

Komu służy eskalacja konfliktu migracyjnego

Tymczasem Trump wykorzystuje eskalację przygranicznego kryzysu do zaostrzania debaty imigracyjnej w kraju. Kwestia uchodźców i azylantów jest jego obsesją od początku kadencji, co bardzo dokładnie opisał m.in. Bob Woodward w ostatniej książce o sekretach administracji obecnego prezydenta. Stopniowo dołączają do niego bardziej radykalni republikanie – poparcia dla pomysłu całkowitego zamknięcia granicy z Meksykiem udzieliła wczoraj senator Joni Ernst z Iowa. Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że Meksyk w tym tygodniu czeka zmiana władzy. Ustępujący prezydent Enrique Peña Nieto odda 1 grudnia fotel „meksykańskiemu Trumpowi”, jak niektórzy nazywają Andresa Manuela Lopeza Obradora. Prezydent elekt już zapowiedział, że nie weźmie na siebie ciężaru przyjęcia wszystkich migrantów i rozpocznie deportacje. Wygląda zatem na to, że w sprawie uchodźców w Ameryce Południowej tamtejsi liderzy będą nieustannie przerzucać się odpowiedzialnością.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama