Nie ma co udawać – o przyjaźni między obu państwami nie można mówić od dawna, a z pewnością od 2014 r. Traktat, zawarty w 1997 r. za prezydentury Leonida Kuczmy, wszedł w życie rok później. Był odnawiany co 10 lat, a raczej odnawiał się automatycznie. Przewidywał poszanowanie i respektowanie granic przez oba kraje i współpracę we wszystkich dziedzinach życia, od ekonomii po żeglugę. Tak było za prezydentury Wiktora Juszczenki i Wiktora Janukowycza. Ukraińcy zresztą przyjmowali istnienie tego dokumentu ze zrozumieniem, jako coś normalnego, a nawet potrzebnego.
Co dawał traktat o współpracy między Ukrainą i Rosją
Rosja to wielki sąsiad, setki tysięcy Ukraińców tu pracowało i zarabiało lepsze pieniądze niż u siebie. Granica między obu krajami była praktycznie otwarta, Ukraińcy mogli ją przekraczać bez wiz czy stempli. W sytuacji gdy kraje Unii wprowadziły lub utrzymywały wizy dla Ukraińców, to była korzyść i ewidentne ułatwienie. Mieszkańcom Donbasu bliżej było do Moskwy niż do Kijowa, zwłaszcza mentalnie. Rosję uważano za kraj bliski, przyjazny. Znajomość rosyjskiego i wspólnota Kościołów robiły swoje.
Wszystko zmieniło się po Majdanie w 2014 r. Inwazja i zajęcie Krymu, sposób, w jaki dokonał tego Władimir Putin, bezczelnie i arogancko gwałcąc prawo międzynarodowe – zaskoczyły Ukraińców. Patrzyli na to, co się dzieje, z niedowierzaniem. Podobnie było z inwazją w Donbasie. Nikt się nie spodziewał, że Moskwa wesprze separatystów, że Rosjanie naruszą granice Ukrainy, że od ich pocisków będą ginąć żołnierze, ochotnicy i cywile, kobiety, dzieci. Płonęły domy, ludzie musieli uciekać z wiosek i miast.
Rosja łamie wszelkie porozumienia
Ukraińcy nie mogli uwierzyć: czy tak zachowuje się przyjaciel? To był chyba największy szok. Nastąpiło przewartościowanie. Nie od razu zresztą, nie w pełni, bo trudno pozbyć się złudzeń z dnia na dzień. Trudno przyznać się do krótkowzroczności. Ale przecież Rosjanie złamali wszystkie traktaty i porozumienia z Kijowem, nie tylko ten o przyjaźni. Nie drgnęła im powieka. Zmienili granice, wcielili Krym do Rosji. Fałszowali referenda i wybory. I nagle Ukraińcy odkryli, że to nie jest przyjaźń. To w Rosji znalazł schronienie Wiktor Janukowycz, unikając sprawiedliwości.
Dlaczego prezydent Poroszenko i ukraiński parlament czekali tak długo, akceptując fikcję? Traktat o przyjaźni trwał, a Rosja na każdym kroku demonstrowała wrogość wobec Kijowa. Pewnie uznano, że wypowiedzenie umowy to tylko formalność. Koń, jaki jest, każdy widział. Traktat stał się martwy, śmieszny właściwie, a jego zapisy mogły być odczytywane w kabaretach. Także Ukraińcy, również ci, którzy wierzyli Moskwie, mieli czas ochłonąć i przekonać się, że nie żywi ona ani trochę przyjacielskich uczuć wobec Kijowa.
Czytaj także: Krym. Kropla geopolityki
Decyzja wzmocni Poroszenkę
Chyba nikt na Ukrainie nie żałuje dziś gestu Poroszenki. W kontekście niedawnych wydarzeń w Cieśninie Kerczeńskiej, kiedy Rosjanie ostrzelali ukraińskie okręty i zajęli je bezzwrotnie, mimo apeli płynących ze świata uwięzili i sądzą ukraińskich marynarzy – kontynuowanie tej „przyjaźni”, nawet tylko na piśmie, nie miało sensu.
Decyzja o zerwaniu traktatu powinna wzmocnić notowania Poroszenki, podobnie jak uwieńczone powodzeniem starania o przyznanie autokefalii ukraińskiej cerkwi, co zresztą rozwściecza Moskwę. Z ukraińskiej polityki zniknęła jeszcze jedna fikcja, bo istnienie tego traktatu w politycznej przestrzeni miało charakter komedii. Czarnej komedii.
Czytaj także: Niepodległa Ukraina ma 27 lat. Ale czy są powody do świętowania?