Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nowa Hanza

Polska na Północy?

„W porcie w mieście hanzeatyckim” – akwarela z epoki. „W porcie w mieście hanzeatyckim” – akwarela z epoki. AKG / BEW
Polska, aby się dalej rozwijać, powinna przesunąć się na geopolitycznej mapie Europy: opuścić Wschód i udać się na Północ.
Projekt federalnej Europy funkcjonowałby jeszcze długo, gdyby nie kryzys przywództwa w Niemczech i we Francji.claudiodiviza/PantherMedia Projekt federalnej Europy funkcjonowałby jeszcze długo, gdyby nie kryzys przywództwa w Niemczech i we Francji.

W nowym roku Polska będzie obchodzić 15-lecie członkostwa w Unii Europejskiej. I w normalnych okolicznościach teza, że był to jeden z najlepszych okresów w naszej historii, nie wzbudziłaby kontrowersji. Dziś jednak argumenty przeciwników i zwolenników Unii zostały zniekształcone trzema latami rządów PiS. Unia stała się dla wielu Polaków ostatnią strażą przed autorytarnymi zapędami obecnej władzy. I po tej stronie sceny politycznej każda jej krytyka odbierana jest jako głos poparcia dla obecnej władzy. A jednak w Unii przyspieszają niebezpieczne dla Polski procesy, które zaszłyby bez względu na Kaczyńskiego czy Morawieckiego.

Źródłem wątpliwości jest fakt, że pod przykrywką entuzjastycznej narracji o jednej europejskiej rodzinie polityczny populizm w wielu krajach Unii częściej realizuje politykę egoizmu.

Prof. Marek Cichocki w niedawnym eseju „Sekretna mapa Europy” zauważa, że wciąż są co najmniej dwie Europy, a ta, do której jesteśmy wtłaczani, czyli Wschodnia, niesie za sobą funkcje podległości, z której nie jesteśmy w stanie się wyplątać od XVII w. Nie jest to więc problem związany wyłącznie z obecnym rządem Rzeczpospolitej. I nie zniknie, gdy (jeśli) PiS straci władzę.

Cichocki we wspomnianym eseju twierdzi, że zgadzając się na powrót do narracji Wschód–Zachód, przyjmujemy rolę politycznego i gospodarczego podwykonawcy, bez perspektywy awansu. Ten szkodliwy dla Polski podział Europy tak głęboko wżarł się w naszą świadomość, że nie potrafimy już spojrzeć na mapę Europy z innej strony. A w nowym roku może być ku temu doskonała okazja.

1.

Przyjmijmy, że brexit się wydarzy… Po 29 marca Unia Europejska straci swoją drugą gospodarkę, 66 mln obywateli i niemal trzecią część potencjału obronnego. Zmiana będzie na pozór niewielka, bo od referendum brexitowego Londyn praktycznie zawiesił unijną aktywność, skupiając się na sprawach wewnętrznych i negocjacjach warunków wyjścia. Niemniej równowaga sił na kontynencie wyparuje.

Wielka Brytania była wewnętrznym outsiderem w Unii. Po części wynikało to z historycznego priorytetu blokowania głębszej integracji kontynentu, który mógłby się obrócić przeciwko Brytyjczykom. Jednocześnie źródłem brytyjskiej zewnętrzności były realne różnice w mentalności, myśleniu o polityce, zadaniach państwa. Wielka Brytania zawsze ciążyła w stronę rozwiązań wolnorynkowych, deregulacji, korzyści dla sektora finansowego. Pozostając przy funcie, siłą rzeczy broniła interesów państw spoza strefy euro, potępiała gospodarcze układy z Kremlem i była zwolennikiem bliskich więzi z Ameryką. Trudno tu nie zauważyć zbieżności z interesami Polski i wielu innych mniejszych krajów, które korzystały z brytyjskiego parasola. Teraz go zabraknie.

W normalnych okolicznościach brexit pociągnąłby za sobą głębszą federalizację Unii, szczególnie w gronie państw używających wspólnej waluty. Takie były zresztą plany jeszcze na początku 2018 r. W Paryżu królował niepodzielnie Emmanuel Macron, którego pomysł na reformę Unii po brexicie przewidywał de facto strukturalne i z czasem instytucjonalne wydzielenie z niej strefy euro. Pierwszym krokiem miało być utworzenie odrębnego budżetu dla strefy, który z czasem zasysałby coraz większe kwoty z budżetu całej Unii, przede wszystkim z funduszy strukturalnych. Politycznie i gospodarczo byłby to fatalny scenariusz dla Polski.

Macron musiał jednak zaczekać na Niemców, którzy na całe miesiące ugrzęźli w negocjacjach koalicyjnych po wyborach z września 2017 r. Gdy w końcu w Berlinie powstał nowy rząd, okazało się, że brakuje mu euroentuzjazmu. Niemieckie zwątpienie w europejski projekt nie jest niczym nowym – w badaniach sondażowych widać go wyraźnie od 2015 r., gdy Angela Merkel otworzyła granice dla imigrantów. Poza tym federalna Europa á la Macron prędzej czy później zderzyłaby się z niemieckimi interesami. Berlin musiałby za nią zapłacić (euroobligacje). Takie przyspieszenie mogłoby też wyrzucić z unijnej orbity takie kraje jak Polska. A na to niemiecka gospodarka nie może sobie pozwolić.

Mimo tych trudności projekt federalnej Europy funkcjonowałby jeszcze długo, gdyby nie kryzys przywództwa w obu krajach. W Niemczech kanclerz Merkel zdecydowała się oddać władzę w CDU i najbliższe dwa lata spędzi zapewne na obronie swoich dotychczasowych osiągnięć. Natomiast Macron okazał się zawiedzioną nadzieją Europy. Niemcy zgodzili się, aby Francuz został twarzą pobrexitowego zrywu w Unii, ale pod warunkiem, że ruszy z reformami u siebie. Ruszył i zderzył się ze społeczną ścianą. Sukces buntu żółtych kamizelek sprawił, że nawet przychylna prezydentowi prasa napisała o „przetrąconym kręgosłupie Macrona”.

Ten polityczny moment można było odczuć na grudniowym szczycie UE. Impas, który dopadł dwa najważniejsze kraje Unii, sprawił, że zapał federalistyczny osłabł. Jednocześnie kolejny raz dała o sobie znać nowa siła, która m.in. zablokowała wydzielenie budżetu dla strefy euro, ale ambicje ma znacznie większe. Jak pisze „Financial Times”, to siła, która – przy osłabieniu Paryża i Berlina – ma potencjał, aby „przekręcić mapę Europy”. To Nowa Hanza.

2.

Nowa Hanza to pomysł premiera Holandii Marka Rutte. Ten doświadczony polityk (na urzędzie od 2010 r.) przeszedł już wiele konfiguracji europejskich. I przez lata udawało mu się trzymać Holandię z dala od konfliktów. Głównie za sprawą Brytyjczyków, którzy w Unii wielokrotnie nadstawiali za nią karku. Wciśnięta, również geograficznie, między mocarstwa Holandia zajęła wygodną pozycję mediatora, po cichu wspierając jednak Brytyjczyków, ale nie mogąc się z tym obnosić, bo holenderska gospodarka jest uzależniona od niemieckich humorów w podobnym stopniu co polska. Brexit wszystko to zmieni.

Utworzona formalnie w lutym 2018 r. nowa Hanza, nawiązująca historycznie do średniowiecznego zrzeszenia północnych miast kupieckich, z początku była projektem defensywnym. Chodziło o zagospodarowanie politycznej luki po Wielkiej Brytanii. Państwa nowej Hanzy obawiały się opisanego już scenariusza głębokiej federalizacji Unii pod francusko-niemieckim kierownictwem, który nie uwzględni ich interesów. A ponieważ żadne z nich w pojedynkę nie mogło zastąpić Londynu, postanowiły połączyć siły. Dziś do Hanzy należy osiem krajów. Oprócz Holandii jest również Irlandia oraz dwie trójki: skandynawska (Dania, Finlandia, Szwecja) i bałtycka (Estonia, Litwa, Łotwa). Inicjatywie przyglądają się Czesi.

Główną obawą tego grona jest wizja unii transferowej, w której członkowie Hanzy, państwa o wysokiej dyscyplinie fiskalnej, ale jednocześnie bez wielkich gospodarek i zasobów, miałyby się dokładać do podatnych na kryzysy i zadłużonych państw Południa. Hanza podchodzi do sprawy funkcjonalnie: zamiast spierać się o wyimaginowane państwo europejskie, trzeba dokończyć budowę jednolitego rynku, szczególnie w usługach. I nie pozwolić wielkim państwom na łamanie jego zasad.

Defensywny charakter tej inicjatywy wytworzył się jednak w określonych warunkach politycznych, które są już do pewnego stopnia nieaktualne. Teraz, gdy we Francji i w Niemczech może wystąpić kryzys przywództwa, wielu polityków z północy kontynentu przekonuje, że Hanza również może być pozytywnym projektem, który ostatecznie zablokuje proces rozpychania się wielkich w Unii.

3.

Przykładem tego procesu jest sprawa pracowników delegowanych. Spór o regulacje usług transportowych toczy się w Unii co najmniej od 2013 r. i wiele wskazuje, że już wiosną zakończy się rozstrzygnięciem, które będzie bardzo niekorzystne dla firm transportowych ze Wschodu. Tu warto poczynić zastrzeżenie, że warunki pracy w tym biznesie są dla wielu polskich kierowców uwłaczające. Ale Zachód, przede wszystkim Francja i Niemcy, wykorzystały to, aby „wyczyścić” sytuację w biznesie, w którym to akurat Wschód nie przyjął jego warunków i zaczął się rozpychać (ponad 30 proc. rynku przewozów europejskich należy do polskich firm).

Francuzi nazywają to dumpingiem socjalnym, w którym Wschód wykorzystuje niższe koszty pracy, aby uzyskać przewagę konkurencyjną. Ale regulacje, które musi jeszcze zaakceptować europarlament, idą znacznie dalej. W nowym roku pracowników delegowanych obejmą lokalne przepisy o płacy minimalnej, zazwyczaj wyraźnie wyższej niż w Polsce. A już od 2020 r. regulacje wymuszą stawki na poziomie lokalnych średnich krajowych. W przyjętych przepisach jest również wiele złośliwości, jak ta, że kierowca-pracownik delegowany nie będzie mógł odpoczywać w kabinie, tylko w hotelu.

Konflikt o pracowników delegowanych można porównać ze sporem, który toczy się między światem rozwiniętym i państwami rozwijającymi się wokół ocieplenia klimatu. Walka z tym procesem powinna dotyczyć wszystkich, bo tylko wtedy ma sens. Ale z drugiej strony próba narzucenia jednego limitu emisji CO² państwom, które wypracowały przewagę gospodarczą bez takich ograniczeń i od dekad inwestują miliardy w energię odnawialną oraz państwom na tzw. dorobku musi się skończyć relacją podległości. Oznacza to model rozwoju, który akurat w Europie cementuje określoną hierarchię, wyraźnie niekorzystną dla Polski.

Przy tym jednej stronie udało się zbudować logikę integracji, opierającą się na narzucaniu własnych standardów (pod przykrywką absolutu jedności europejskiej), za czym coraz częściej kryje się brutalna siła i własne narodowe interesy, na które słabsi nie mają prawa się powoływać.

Inna sprawa to sposób, w jaki obecny rząd RP walczy o nasze interesy w Unii, czego – znów – doskonałym przykładem była indolencja w sprawie pracowników delegowanych. Polska strona wytrwale podkreślała, że proponowane rozwiązania są „nie do przyjęcia”, przy czym nie potrafiła stworzyć koalicji blokującej. Teraz, po porażce, nasi dyplomaci sugerują w nieoficjalnych rozmowach, że polski biznes transportowy to patologia, o którą nie warto było się bić.

4.

Pracownicy delegowani to głośny, choć niejedyny przykład budowania relacji podległości. Polscy przedsiębiorcy działający w Unii coraz częściej narzekają na złe traktowanie przed sądami w sporach, w których stroną jest lokalny kontrahent. Podobnie jak na pogłębiające się różnice w lokalnych regulacjach, które stanowią kolejne ciche, choć nie mniej kosztowne ograniczenie jednolitego rynku. Tajemnicą poliszynela jest też zabronione prawnie subsydiowanie krajowych przedsiębiorstw przez zachodnie rządy pod przykrywką współfinansowania R&D, prac rozwojowo-badawczych. I biorąc pod uwagę rosnące populizmy narodowe w dużych krajach Unii, zjawiska te będą się tylko nasilać.

Polska perspektywa jest tu zaskakująco zbieżna z zastrzeżeniami Hanzy. Holendrzy, gdy już zabrakło Brytyjczyków w bieżącej unijnej debacie, sami podjęli temat obrony jednolitego rynku. A ich strategia mogłaby być wzorem dla polskiego rządu. Bo z jednej strony, jako państwo średniej wielkości, bronią wolnego handlu w Unii przed zakusami wielkich. Ale jednocześnie tłumaczą, że walczą nie tylko o swoje interesy, ale też całej Unii, której gospodarka – już jako całość – na wolnym handlu może tylko skorzystać.

Pytanie brzmi, czy na tej wspólnocie interesów można zbudować coś więcej? Tu do jakiegoś stopnia odpowiedź może dać w nowym roku sama Hanza. Aby taki pozytywny projekt się powiódł, potrzeba wspólnego mianownika, który będzie czymś więcej niż tylko wspólnotą interesów. Potrzeba podobnego spojrzenia na świat, pomysłu na państwo. I członkowie Hanzy niewątpliwie mają taką wspólną tożsamość, jako państwa o nordyckiej kulturze pracy, purytanizmie fiskalnym, ale z podobnymi ambicjami prowadzenia aktywnej polityki społecznej. Dopiero z takiej bliskości może się narodzić alternatywny dla francusko-niemieckiego pomysł na Europę.

Pod wieloma względami byłby on korzystny również dla Polski. Bo gdyby porównać wartości konstytutywne dla państw Hanzy z tymi, które określają charakter polityczny i gospodarczy państw z południa Europy, to Polsce znacznie bliżej do państw nordyckich. Pozostaje przepaść na polu, nazwijmy go, obyczajowym. Ale jednym z fundamentów propozycji dla Europy, jaka płynie z Północy, jest właśnie model wspólnoty, która nie ingeruje w takie sprawy. I w tym sensie jest też odpowiedzią na populistyczną reakcję, która zarzuca obecnej Unii kradzież suwerenności.

5.

Nasz rząd przygląda się Hanzie. W najbliższym czasie ukaże się raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego o tej inicjatywie. Jednocześnie premier Mateusz Morawiecki na wiosnę przygotowuje własny pomysł na Europę, którego wstępne założenia przedstawił już w lipcu w Strasburgu, podczas wystąpienia przed europarlamentem. Unia Narodów 2.0, bo tak ma się nazywać ten pomysł, to wizja Europy ojczyzn de Gaulle’a „dostosowana do wyzwań współczesności”. W szczegółach nie będzie jednak odbiegać znacząco od tego, co postuluje Hanza.

Polska wiarygodność i pozycja w Unii jest dziś bardzo niska. Dlatego występowanie w pojedynkę z takimi propozycjami zostanie przyjęte wzruszeniem ramion. Gdyby jednak udało się połączyć siły z Hanzą, 2019 r. może okazać się szalenie ważny dla Polski w Unii. Po pierwsze, ze względu na szereg sprzyjających okoliczności, które mogą skierować integrację europejską na tory dla nas korzystniejsze. Po drugie, jeszcze ważniejsze i długotrwałe może się okazać odwrócenie mapy Europy i wyjście Polski z paradygmatu Wschód–Zachód, w ramach którego ugrzęźliśmy po złej stronie, ze wszystkimi tego politycznymi i gospodarczymi konsekwencjami.

Podział Unii na Wschód i Zachód jest sprzeczny z racją stanu Rzeczpospolitej. Polsce potrzebna jest więc nowa mapa Europy, lepiej dostosowana do naszej mentalności i gospodarczych interesów. Z pionową, a nie poziomą osią polityczną, dzięki której Polska będzie mogła się przesunąć ze Wschodu na Północ.

Polityka 1.2019 (3192) z dnia 01.01.2019; Świat; s. 55
Oryginalny tytuł tekstu: "Nowa Hanza"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną