Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Zostają szaleńcy

Inwazja na Irak miała zapewnić światowe bezpieczeństwo, a w promocji dać jeszcze Irakijczykom wolność i demokrację. Trzy lata po upadku Saddama Irakijczycy uciekają nie tylko przed wolnością; uciekają po prostu, kto tylko może.

Z tajnego raportu amerykańskiego wywiadu „Trendy w globalnym terroryzmie: Implikacje dla Stanów Zjednoczonych”, którego ogólne wnioski udostępniono również prasie, wyłania się niewesoły obraz. Choć Amerykanom udało się poważnie osłabić liderów i strukturę Al-Kaidy, islamskie ruchy fundamentalistyczne nadal mają się dobrze i tylko czekają na odpowiedni moment, by znowu uderzyć. Rosną w siłę i to bez centralnego dowództwa i globalnej strategii. Z Afganistanu przeniosły się do przestrzeni wirtualnej, gdzie propagują swą ideologię i mobilizują wiernych do działania. Jest gorzej: amerykański wywiad po raz pierwszy przyznaje, że to właśnie wojna w Iraku przyczyniła się do wzrostu nowego pokolenia islamskich radykałów i terrorystów, a obecny rozlew krwi dodatkowo inspiruje ich do walki.

Dwa dodatkowe sygnały: Alberto Fernandez, mówiący po arabsku dyrektor dyplomacji publicznej w amerykańskim Departamencie Stanu, powiedział telewizji Al-Dżazira, że Stany Zjednoczone pokazały w Iraku swą arogancję i głupotę oraz że można mówić tam o klęsce. Zaraz potem czynniki oficjalne zasłoniły się „błędnym tłumaczeniem”. W końcu kto zna arabski? Z kolei prezydent Bush przeprowadził wideokonferencję z generałami w sprawie szczególnie wysokich strat w październiku: 78 żołnierzy – smutny rekord od początku interwencji. Choć sekretarz stanu Condoleezza Rice zapewniła, że nie chodzi o żadną zmianę amerykańskiej strategii wojskowej, „zmiana jest na ustach wszystkich” – twierdzi James Westhead, korespondent BBC w Waszyngtonie. Ale co tam dziennikarze wiedzą o wojnie?

Piekło na ziemi

Jedno jest pewne, nawet bez oceny amerykańskiego wywiadu: dziś w Iraku żyć się nie da. To piekło na ziemi, gdzie ludzie modlą się jedynie o przetrwanie. Przyzwyczailiśmy się już do oglądania leżących na ulicy ludzkich zwłok, okaleczonych dzieci, płonących stacji benzynowych i wybuchających samochodów, do wysłuchiwania gróźb mężczyzn wymachujących bronią przed kamerą i wiadomości o licznych porwaniach, torturach i egzekucjach. Szyici mordują sunnitów, a sunnici mszczą się na szyitach – tak się mają sprawy od lutego, gdy grupa zamachowców wysadziła szyicki meczet w Samarze. Badania naukowców z Uniwersytetu Johna Hopkinsa, według których od początku amerykańskiej inwazji na Irak zginęło około 655 tys. cywili, poruszyły świat. Jakkolwiek zawyżona czy kontrowersyjna – była to jedynie kolejna liczba, którą wpisano na długą listę irackich statystyk: średnio ginie tu 100 osób dziennie – to ponad 3 tys. miesięcznie. Nawet w czasie ramadanu, świętego miesiąca muzułmanów, zamachowcy prześcigali się w podkładaniu bomb.
 


 

Jakie uczucia kryją się za tymi liczbami? Organizacja World Values Survey, badająca zmiany społeczno-polityczne na świecie, przekonuje, że głównie brak tolerancji, religijność i nienawiść. Lata dyktatury Saddama, ale przede wszystkim wojna z terroryzmem, uczyniły z Irakijczyków najbardziej ksenofobiczne społeczeństwo na świecie. Czy widać te zmiany na co dzień? Tego próbowałam się dowiedzieć, czytając iracką prasę oraz oglądając tamtejszą telewizję.

Nad Eufratem ludzie przesyłają sobie esemesowy dowcip, że strategia USA się naprawdę zmieniła: „Bush ogłosił, że wszyscy Irakijczycy powinni natychmiast wycofać się z Iraku”. Kiedy Ar-Rubai, publicysta niezależnego dziennika „Az-Zaman”, pierwszy raz przeczytał taki esemes, uśmiechnął się, ale tylko na chwilę – żart oddaje przecież gorzką iracką rzeczywistość: „Jedynym wyjściem jest emigracja. Ludzie są zdesperowani. Stracili nadzieję na to, że sytuacja się kiedykolwiek poprawi. Uciekają od braku bezpieczeństwa, prądu i paliwa” – pisze Ar-Rubai.

Gazety biją na alarm i oskarżają wszystkich: rząd za to, że nie umie zapanować nad bratobójczymi walkami i odbiera młodym marzenia o studiach, pracy i rodzinie; społeczeństwo irackie za to, że zniszczyło więzi między ludźmi; terrorystów za to, że jako ojcowie uczą swych synów przemocy, zamiast szacunku i sprawiedliwości. Przywołują dane wysokiego komisarza ds. uchodźców: konflikt zmusił ponad 3 mln Irakijczyków do ucieczki z własnych domów. Połowa z nich ukrywa się w bardziej stabilnych częściach kraju, takich jak Kurdystan. Druga – to uchodźcy, którzy spokoju szukają za granicą, głównie w Syrii i Jordanii.

Przeklęta demokracja

Dziennik „Ar-Rafidajn” ironizuje: inwazja amerykańska miała otworzyć drzwi prześladowanym uchodźcom politycznym. Dziś w kraju zostają tylko szaleńcy. Telewizja Al-Dżazira z kolei pokazuje opustoszałe szkoły, do których dzieci nie wróciły po wakacjach. Te, które nie wyjechały z rodzicami za granicę, nie wychodzą z domów. Tak zarządziły chociażby w Ramadi uzbrojone grupy rebeliantów. Nie wrócą do szkoły, dopóki Amerykanie nie usuną z miasta swoich punktów kontrolnych. Irakijczycy coraz częściej sami zresztą podporządkowują się bezprawiu. Na kawę umawiają się na czacie, bo tak bezpieczniej. Z telefonów komórkowych, którymi tak bardzo się przez trzy lata cieszyli, teraz rezygnują. Kojarzą się jedynie ze złymi wiadomościami, kondolencjami i groźbami ekstremistów. Smak wolności to już dziś odległe wspomnienie.

Po upadku Saddama Irakijczycy wyszli na ulice, nauczyli się wypisywać swe poglądy polityczne i religijne na murach. Rysowali graffiti, zakładali gazety, strony internetowe, cieszyli się upragnioną wolnością słowa. Dziś ją przeklinają. Demokracja służy głównie przemocy i zastraszaniu innych – o tym pisze w swoim blogu stołeczny dentysta Zijad. Gdy ulotki i ogłoszenia pojawią się na słupach elektrycznych, sklepach czy przychodniach, mieszkańcy dzielnicy wiedzą, że należy spodziewać się kłopotów. Terroryści nie żartują, choć ich teksty roją się od błędów ortograficznych. Oto przykład ostrzeżenia, jakie grupa Szwadron Zemsty zamieściła w sunnickim mieście Abu al-Chasib: „Uwaga... uwaga... uwaga. Wszyscy członkowie sunnickiej społeczności, wahabici, takfirowie (niewierzący) muszą natychmiast opuścić prowincję Abu al-Chasib ze względu na zabójstwa i deportacje zwolenników domu proroka. Nikogo nie wykluczamy. Zniszczyliście nasze święte miejsca i zarżnęliście szyitów ze względu na ich wyznanie. Byliśmy cały czas cierpliwi, ale już nie będziemy milczeć. Oko za oko, ząb za ząb... Nie będziemy tolerować upokorzenia. Macie bardzo mało czasu, by opuścić wasze domy. Ten, który ostrzegł, jest usprawiedliwiony”.

W południowym Bagdadzie ostrzega wiernych przed modleniem się w sunnickim meczecie Szwadron Śmierci: „Jeśli zbliżycie się do tego meczetu, spotka was śmierć. Biada niesprawiedliwym. Śmierć najeźdźcom. Przeklinamy was, wy wasale okupantów”. Szwadron Gniewu z kolei uwziął się na centrum internetowe Adil za to, że pracuje 24 godziny na dobę nawet w czasie przerw w dostawie prądu, że zbyt dużo kręci się tu inżynierów i brakuje znaku nad głównym wejściem. Ostrzeżenie wzięto sobie do serca – następnego dnia po umieszczeniu groźby firma została zamknięta.

Dostało się również palestyńskim „zdrajcom” ze wschodniego Bagdadu. Szwadron Dzień Rozliczenia dał im jedynie 10 dni na opuszczenie dzielnicy. Czy za to, że są sunnitami? Czy może dlatego, że Saddam Husajn ich swego czasu przygarnął i dał przywileje, których odmówił szyitom? Dziś niektórzy (również ministerstwo spraw wewnętrznych) podejrzewają ich o to, że wspierają rebelię zwolenników partii BAAS, a to nic dobrego nie wróży. Po miesiącach porwań, tortur i dyskryminacji zaczynają również uciekać. Tylko rzecz w tym, że nie mają dokąd. Nowy rząd zmienił przepisy, co oznacza, że rzadko kiedy otrzymują dowody osobiste. Bez papierów nikt ich nie chce, nawet sąsiednie państwa arabskie. Setki koczują więc już od czterech miesięcy na przejściu granicznym At-Tarif prowadzącym do Syrii.

Nie rzucać się w oczy

Jak w walce religijnych tożsamości dają sobie radę ci, którzy zostali? Ktoś, kto do niedawna miał na imię Husajn, był mężem, ojcem, synem, urzędnikiem czy kelnerem, dziś dla sąsiadów jest jedynie szyitą. Kobieta o imieniu Aisza jest z pewnością sunnitką. Logika wojny sprawiła, że rzadko kiedy Husajn i Aisza ufają sobie nawzajem. O tym, jakie to niebezpieczne, przypominają zmasakrowane ciała, odkrywane co jakiś czas nad brzegiem Tygrysu. Głównie zabijają sunnitów szyickie milicje, takie jak działająca w Bagdadzie Armia Mahdiego, ale i sunnici się organizują i nie pozostają dłużni.

Żeby Aisza mogła spać spokojnie, musi zmienić imię na szyickie – wpis „Faiza” w dowodzie tożsamości zapewni jej bezpieczeństwo, gdy będzie przechodziła przez punkty kontrolne w mieście. Taką przynajmniej ma nadzieję. Nieważne, czy natknie się na wojsko irackie, siły ministerstwa wewnętrznego czy bojówki Armii Mahdiego. W dzisiejszych czasach lepiej być szyitą. O dziesiątkach podobnych historii informują irackie blogi i gazety.

Obecnie w sześciomilionowej stolicy panuje tak wielki chaos, że żołnierze iraccy nie potrafią zadbać o własne bezpieczeństwo. Jak donosi dziennik „Az-Zaman”, grupa uzbrojonych mężczyzn porwała dziesięciu żołnierzy z punktu kontrolnego w szyickiej dzielnicy Sadr City. Tak źle od 2003 r. jeszcze nie było. Na policję Irakijczycy też nie mają co liczyć – prawa strzeże wybiórczo. Przekonali się o tym geje, którzy od trzech lat boją się wychodzić na ulicę. W Bagdadzie czyhają na nich uzbrojeni ekstremiści, którzy uważają homoseksualizm za najgorszy grzech. Według prawa muzułmańskiego gejom grozi kara śmierci. Zamiast chronić, policjanci wyżywają się na nich, okradają, a czasem nawet gwałcą, strasząc, że wydadzą ich bojówkom.

Powoli w Iraku zaczyna się spełniać najczarniejszy amerykański sen, czyli narodziny islamskiej republiki rządzonej według szariatu. Stopniowo siłą wprowadzają ją uzbrojone bojówki. Jak donosi dziennik „Asz-Szark al-Awsat”, grupa muzułmańskich fundamentalistów – Koalicja Al-Mutajjibin – proklamowała ostatnio państwo islamskie w Bagdadzie oraz w pięciu innych prowincjach. W ten sposób odpowiedziała na przyjętą przez parlament ustawę o federalizmie. Sprzeciwiali się jej sunnici, twierdząc, że doprowadzi kraj do wojny domowej. Telewizja Al-Dżazira z kolei informowała o islamskim państwie ogłoszonym w Ramadi, które docelowo ma objąć wszystkie sunnickie prowincje. Na jego czele stanie ponoć Omar al-Baghdadi, który z „pomocą Boga ustanowi szariat i zwalczy Amerykanów”.

Ile czasu te państewka przetrwają – nie wiadomo. Jednak ulice irackich miast już dziś wyglądają, jakby krajem rządzono według muzułmańskiego prawa. Riverbend, która od początku wojny prowadzi blog, opisuje zmiany w Iraku, przyrównując je do swojej garderoby. Dżinsów, kolorowych koszulek i swetrów już od dwóch lat nie nosi. Ubiera się na czarno – jak najskromniej, tak by wpasować się w tłum czarnych kobiet. Bez chusty na głowie z domu się nie rusza. Chusta daje jej niewidzialność, a dziś w Iraku to najważniejsze – nikt nie chce rzucać się oczy. W ten sposób unika komentarzy i gróźb uzbrojonych milicji. „Nie ma (jeszcze) prawa, które nakazuje, abyśmy zakrywały włosy hidżabem, ale okupacja uwolniła fanatyków w turbanach, ubranych na czarno od góry do dołu. W pewnym momencie masz już dość i przestajesz się buntować” – pisze. Nie sprzeciwiają się nawet chrześcijanki, one też zaczęły nosić chusty.

Życie jest kolorowe jedynie w prywatnej telewizji Asz-Szarkiji, która z uporem chce dostarczać Irakijczykom jak najwięcej rozrywki, by choć przez chwilę beztrosko się pośmiali. Prezenterki przypominają o czasach obyczajowej swobody – nadal przed kamerą występują bez chusty, w dżinsach i pełnym makijażu. Asz-Szarkija daje młodym możliwość zrobienia kariery, dzięki reality show „Saja wa Surmaja”, czyli „Sława i bogactwo”. To program na podobnych zasadach jak Big Brother. Kanał poszedł jednak na ustępstwa: uczestnicy wracają na noc do domu, by nie drażnić ekstremistów.

Apel o jedność

Rządowa Al-Irakija stara się, jak może, zapanować nad sytuacją. W reklamach społecznych apeluje do ludzkiej wrażliwości i rozsądku. Ofiary ataków to przecież ludzie z krwi i kości: sklepikarz, nauczycielka i dzieci czy lekarz. Reklama kończy się napisem: „Irak – wybieramy życie”. Chwilę później wychwala armię iracką, bo opiera się na wartościach takich jak: „naród, szacunek, odwaga, niepodległość”. W telewizji policjanci są mili i uczynni, odwiedzają dzieci w szkołach i tłumaczą, że dbają o ich bezpieczeństwo. Al-Irakija podporządkowuje się jednak również ulicy: w czasie Ramadanu bezustannie emitowała programy religijne o historii islamu i prawie muzułmańskim. By wszyscy byli zadowoleni, by Irak się zjednoczył. O jedność zresztą apelują najważniejsi religijni przywódcy szyiccy i sunniccy, którzy 19 października podpisali w Mekce dokument namawiający do zaprzestania rozlewu muzułmańskiej krwi, porwań i wzniecania nienawiści. Liczą, że przesłanie o pokoju dotrze do wiernych, gdyż dokument ukaże się w irackich mediach i na murach meczetów w całym kraju.

Dobrej myśli jest też premier Nuri al-Maliki, który wie, że bez wsparcia religijnego polityka w Iraku to strata czasu. Dlatego też spotkał się w Nadżafie z najbardziej szanowanym szyickim duchownym w kraju, ajatollahem Alim As-Sistanim i Muktadą As-Sadrem, który stoi na czele Armii Mahdiego. Mimo że wielokrotnie oskarżano jego milicję o ataki na sunnicką mniejszość oraz o wieczny bojkot inicjatyw pokojowych, dziś rząd wie, że stabilizacja w Iraku zależy właśnie od niego. Zwolenników ma biednych, ale lojalnych – jego słowa wezmą sobie do serca. Za opór wobec okupacji, nacjonalizm oraz sprzeciw wobec federalizmu zyskał również szacunek sunnitów. Dlatego niezmiernie ważne są jego wezwania do jedności oraz potępienie porwań i zabójstw na tle religijnym. Oprócz słów potrzebne są jednak czyny: o amerykańskich żądaniach, by rozwiązał swoją milicję, nie chce słyszeć, a Maliki wie, że o zbyt wiele prosić nie może. Należy więc mieć nadzieję, że As-Sadr zwiększy kontrolę nad swoimi siłami, by nie dochodziło więcej do zastraszania i mordowania ludności cywilnej. Pozostaje pytanie, czy zjednoczy inne szyickie bojówki?

Magdalena Mughrabi

Polityka 45.2006 (2579) z dnia 11.11.2006; Świat; s. 58
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną