Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Francja podzielona

Uliczne zamieszki po wyborach prezydenckich

© Jerome Sessini/Corbis © Jerome Sessini/Corbis
Pokój społeczny jest bardzo kruchy w imperium Sarkozy'ego. Znając temperament nowego prezydenta nie będzie on ceregielił się z uliczną opozycją.

Noc w noc od niedzieli, gdy ogłoszono wyniki wyborów prezydenckich, trwają we Francji uliczne zamieszki. Płoną samochody, śmietniki, rozbijane są witryny sklepów, chuligani bawią się w kotka i myszkę z policją. Po czterech dniach miejsca zamieszek zyskały już status miejsc niemal kultowych. Przykładowo w Paryżu jest to plac Bastylii i okoliczne uliczki, w innych miastach centralne punkty - plac Kapitolu w Tuluzie czy Świętej Anny w Rennes. Bunt nie ma tej samej twarzy co wojna przedmieść z końca roku 2005. Tu chodzi o politykę, choć oczywiście sprawy socjalne pozostają jego sednem.

W ten sposób zareagowała na wybór Nicolasa Sarkozy'ego na urząd prezydencki ekstremalna lewica i młodzi mieszkańcy tzw. „trudnych dzielnic" nazywani w trakcie kampanii przez samego Sarkozy'ego „racail" - czyli szczury. No cóż, pogarda budzi pogardę.

Choć zamieszki takie przepowiedziała w przeddzień drugiej tury wyborów Ségolène Royal, to nie są one na rękę socjalistom zbierającym siły do kolejnych wyborów, tym razem legislacyjnych. François Holland, szef socjalistów i małżonek pani Royal, wzywa do spokoju. Uliczne burdy uzyskały jednak oficjalne poparcie ze strony trockistów z partii LCR (Ligue communiste révolutionnaire), której przedstawiciel, młody listonosz Olivier Besancenot zdobył 4 proc. głosów w pierwszej turze wyborów. Jeden z przywódców LCR, były działacz z okresu rewolty Maja 1968, Alain Krivine, twierdzi, że młodzi z przybudówki LCR - Jeunes communistes révolutionnaires prowadzą akcję pokojową i że to nie oni palą samochody i tłuką witryny.

Sytuację skomplikował strajk studentów Sorbony w budynku przy ulicy Tolbiac w Paryżu. Protestują oni przeciwko zapowiadanej przez Sarkozy'ego w programie wyborczym reformie uczelni. Uważają, że jest to ukryta prywatyzacja uniwersytetów, są przeciwni wprowadzeniu przedstawicieli przedsiębiorstw do rad administracyjnych uczelni i udziału biznesu w finansach szkół wyższych.

Sarkozy pod koniec swej kampanii wyborczej dolał oliwy do ognia, ogłaszając, że ma zamiar skończyć z tradycją Maja '68. Bunt centrów miast - w przeciwieństwie do buntu przedmieść sprzed półtora roku - to właśnie odpowiedź na te zaczepki.

Po czterech dniach trudno przewidzieć jak daleko ten protest się posunie. Jedno jest pewne. Pokój społeczny jest bardzo kruchy w imperium Sarkozy'ego. Znając temperament nowego prezydenta nie będzie on ceregielił się z tego typu opozycją uliczną. Prezydent-elekt - obejmuje schedę po Chiracu 16 maja - będzie więc miał od razu pełne ręce roboty.

Będzie musiał uspokoić lewacką i lewicową część społeczeństwa na grubo przed 16 czerwca, datą pierwszej tury wyborów parlamentarnych. Celem demonstrantów i chuliganów jest zaś dotrwanie do tej daty. Po francusku sytuacja taka nazywa się „bras de fer", czyli pojedynek na ręce. A to zaledwie pierwsze bras de fer, które czeka Nicolasa Sarkozy'ego w jego własnym kraju. A więc wszyscy prężą bicepsy.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną