Po bukareszteńskim szczycie NATO polskim zwyczajem zaczęliśmy narzekać, że Ukrainie nie dano planu działań prowadzących do członkostwa (MAP). Ale polską politykę warto by sprowadzić z obłoków trochę na ziemię. Sami na przyjęcie do NATO czekaliśmy w niepewności całe lata, choć społeczeństwo i wszystkie siły polityczne chciały się szybko wyrwać spod moskiewskiej kurateli. Ukraińcy w większości przeciw tej kurateli nic nie mają, jeszcze niedawno cała ukraińska Rada Najwyższa była przez tygodnie blokowana przez przeciwników zbliżenia z Sojuszem, żaden polityk ukraiński nie ryzykował pronatowskiego stanowiska.
Dopiero teraz prezydent Wiktor Juszczenko powiedział coś konkretniejszego. No tak, ale trzeba Ukraińców zachęcać, to leży w polskim interesie – powiecie. No to zachęcajmy, ale czynami, a nie tanimi deklaracjami. Granica polsko-ukraińska przedstawia obraz jak z czasów demokracji ludowej: gdzie są przejścia graniczne, gdzie rurociąg Odessa–Brody? Przygotowania do budowy dróg i stadionów na Euro 2012 ślimaczą się. Czy wspólny sukces tej masowej imprezy nie zrobiłby więcej dla pronatowskich i europejskich sympatii Ukraińców niż wszystkie konwentykle prezydentów?
W roku amerykańskich wyborów prezydenckich zawsze nastaje przerwa w światowym spektaklu. Sami Europejczycy zwykle uważają, że lepiej poczekać na kolejny akt z nowymi aktorami za Atlantykiem. W tym roku i tak się dużo wydarzyło. Amerykańską tarczę rakietową europejscy sojusznicy, choć bez entuzjazmu, jednak zaakceptowali, a Rosja? To jeszcze nie koniec negocjacji. Z Bałkanów wzięto do Sojuszu dwa nowe państwa. Francja powróci do struktur wojskowych NATO. W Afganistan sojusznicy zaangażują się silniej, a Rosja ułatwi to zaangażowanie. Zaś Putin na zamkniętej sesji mówi, że przyszłość Rosji leży w aliansie ze światem euroatlantyckim, dokładnie tak, jak strateg Zbigniew Brzeziński zalecał w swej „Wielkiej Szachownicy”. Gra się toczy, ale nikt nie przewraca stolika.