Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Wielka gra - reaktywacja

Druga zimna wojna

Zgniecenie wielką łapą małej Gruzji nie czyni z Rosji supermocarstwa. Fot. Danielle_Blue, Flickr, CC by SA Zgniecenie wielką łapą małej Gruzji nie czyni z Rosji supermocarstwa. Fot. Danielle_Blue, Flickr, CC by SA
Mamy nowy wyścig zbrojeń, mówi Rosja, a za nią prasa.

Wszyscy są zgodni, że wraz z pięciodniowym blitzkriegiem na Kaukazie i szybką decyzją Warszawy powraca era politycznej konfrontacji Rosji z Zachodem. Wiele gazet niemal już ogłosiło drugą zimną wojnę. Na trwającym właśnie nadzwyczajnym szczycie Bruksela „po raz pierwszy okazała się w miarę zjednoczona", donoszą korespondenci. Użyto wyjątkowo ostrego, jak na Unię, języka dyplomatycznego, a dalsze rozmowy o partnerstwie strategicznym z Rosją uzależniono od wycofania wojsk z Południowej Osetii i Abchazji. Niektórzy ubolewają, że w tych deklaracjach nie ma obietnicy konkretnych sankcji. Inni radzą większą powściągliwość: nie będzie powtórki z historii, bo zimna wojna nie jest dziś możliwa. Polska, jako element tarczy, odegrała ważną historyczną rolę. Umowa z Ameryką rozpoczęła nowy wyścig zbrojeń, a jej reperkusje będą miały zasięg szerszy niż dyplomatyczny, zapowiedziała Rosja, a za nią prasa.

Bye bye Poland

Tarcza to jeden z najnowszych sposobów odbierania sobie życia, komentuje George Monbiot w The Guardian. Polska jest jednym z tych frajerów, którzy polegną w sprawie amerykańskiej polityki zagranicznej. Tylko szkoda, że nie ma za co umierać, bo wbrew panującemu przekonaniu USA nie stoi na straży światowego porządku. Polska podpisuje więc umowę ze Stanami Zjednoczonymi, zgłaszając się na ochotnika do udziału w gwiezdnych wojnach. Odpowiedzią Rosjan, której zresztą Polacy się spodziewali, jest oferta zrobienia z ich kraju placu parkingowego. Jest wreszcie dowód na twierdzenie, że tarcza jest potrzebna - do przechwytywania rosyjskich pocisków, które Rosja wycelowała w Polskę, Czechy i Wielką Brytanię w odpowiedzi na ich udział w systemie służącym do, no właśnie, przechwytywania tych pocisków. Rząd amerykański utrzymuje, że wyrzutnie w Polsce nie mają nic wspólnego z Rosją. Ich celem jest obrona Europy i Ameryki przed międzykontynentalnymi rakietami, których Iran i Korea Północna, hm, nie posiadają. Dlatego właśnie zostały umieszczone w Polsce, która, jak każdy student geografii z Teksasu wie, graniczy z oboma bandyckimi krajami.

Może więc rację mają ci Polacy, którzy już obmyślają, gdzie uciekać w razie, gdyby Rosja zrealizowała groźby. „Dowodząc zachodniej orientacji przechodnie na ulicy Warszawy chcą jechać do Włoch lub Hiszpanii", pisze Nicholas Kulish, dziennikarz polskiego pochodzenia, który rozumie ich obawy. Amerykańska tarcza ma dla Polski dużo więcej niż tylko militarne znaczenie, pisze. Nawet po 11 latach od opadnięcia żelaznej kurtyny Warszawa wciąż czuje potrzebę demonstrowania niepodległości wobec Moskwy. Rosyjska inwazja przypomniała jak szybko i łatwo wschodnia Europa może zostać podzielona. Inwazja na Gruzję wzmocniła polskie strachy. Minister Sikorski przypomina, że Polacy mają tradycję samotnej walki i opuszczenia przez sojuszników, a badanie opinii publicznej potwierdza, że blitzkrieg na Kaukazie zadziałał na Polaków błyskawicznie. Przed wojną 80 proc. było przeciwnych instalacji, po wydarzeniach w Gruzji aż 65 proc. czuje się bezpieczniej z tarczą (choć tylko 20 proc. obawia się ataku Iranu i Korei Północnej).

Bo czyż zachodni alianci nie pozostawiali Polski samej sobie wobec rosyjskiego agresora? Der Spiegel tłumaczy polskie zachowanie: tym razem Warszawa chce liczyć na realne sojusze. Ostrożna prasa niemiecka (zarzut, że jest antyamerykańska tutaj, a dowód przeciwny tu) sugeruje jednak, że się trochę przeliczyła. Warszawa nigdy nie nabrała spodziewanej wagi jako sojusznik Ameryki, nie sprawdziły się jej oczekiwania sprzed okupacji Iraku, że wejdzie do wyższej ligi. Polityczna elita ma teraz przed sobą poważne wyzwanie: naprawić stosunki z Rosją, które po Gruzji są w opłakanym stanie.

Na skuteczność tarczy nie ma co liczyć, radzi Monbiot. Nie to jest jej celem. System antyrakietowy, na który od 1946 roku wydano setki miliardów dolarów, jest tak potwornie drogi, a jego ogłupienie tak proste i tanie, że nasuwa się jeden wniosek: gdyby Stany Zjednoczone traktowały pomysł poważnie, to by zbankrutowały, podobnie jak Związek Radziecki padł na wyścigu zbrojeń. Pentagon właśnie niedawno wprowadził nowy system finansowania tego programu, dzięki któremu wydatki będą omijały standardy księgowości rządowej. Nikt nie będzie miał pojęcia co ów monstrualny program właściwie osiągnął. I może o to właśnie chodzi, by miód płynął i płynął.

Strachy na lachy

Nie ma obaw, uspokaja The Economist. Zgniecenie wielką łapą małej Gruzji nie czyni z Rosji supermocarstwa. Rosja nie odbuduje imperialnej potęgi, choć jej motorem jest zysk. Zysk to handel, a handel kwitnie, kiedy nie ma barier. Jest więc mało prawdopodobne, żeby wzniesiono nowe mury. Ale trzeba zachować proporcje: amerykański PKB jest dziesięć razy większy od rosyjskiego, amerykańskie wydatki na zbrojenia siedmiokrotnie wyższe. Schorowana i trapiona nierównościami populacja rosyjska kurczy się w tempie 800 tys. osób rocznie. Russia.Inc jest zależna od Zachodu i zawali się, kiedy ceny energii spadną.

Nie do końca wiadomo, kto jest od kogo bardziej zależny, argumentuje Ilya Kramnik w Ria Novosti. Nikt dziś nie chce zbrojnej konfrontacji, bo zachód i wschód jadą na tym samym wózku. Głównymi lobbystami rosyjskiego rządu są zachodnie firmy, dla których kłótnia ze wschodnim sąsiadem oznacza ruinę. Oprócz ropy i gazu jest wiele innych powiązań. Korytarz powietrzny do Afganistanu, dostawy części z tytanu dla największych światowych producentów samolotów, rosyjski rynek samochodowy i inne przedsięwzięcia nie tak oczywiste jak ropa i gaz - dla Zachodu dużo cenniejsze niż Abchazja i Osetia.

Zamiast więc moralizować i czynić dobro na świecie, Zachód powinien brać przykład z Rosji, twierdzi Correlli Barnett w Mail Online. Dzisiejsi rosyjscy przywódcy nie kupują modnej koncepcji globalizacji w zachodnim stylu. W przeciwieństwie do swoich poprzedników (i w przeciwieństwie do obecnie rządzącego prezydenta Busha i kandydata McCaina) nie mają w planach przefarbowania świata. Putin i Miedwiediew to raczej autokraci i nacjonaliści pokroju Bismarcka, Palmerstona i Disraelego. Chłodno kalkulując narodowe korzyści i kierują się strategią raczej niż doktryną. Ich celem jest przywrócenie Rosji pozycji w światowym salonie, ale nic z tego co robią nie zapowiada nowej zimnej wojny. Wkroczenie do Gruzji nie ma nic wspólnego z obroną socjalizmu.

Teraz Ukraina

Stany Zjednoczone rozważają kontry. Media amerykańskie zalecają wyproszenie Rosji z G-8, odwołanie wspólnych ćwiczeń wojskowych. The Financial Times na pierwszą ofiarę typuje amerykańsko-rosyjską umowę o pokojowym wykorzystaniu energii jądrowej, która ma ułatwić firmom bezpośrednie kontakty. Według innych to za małe nagany. Skoro większość krajów Europy Zachodniej jest bardziej zainteresowana dobrymi stosunkami z Moskwą niż ochroną „żywotnych interesów wschodnioeuropejskich członków Unii", trzeba przenieść wszystkie siły amerykańskie stacjonujące w Europie, w sumie 60 tys. żołnierzy, do baz w Europie Środkowej, doradzają.

Rosja odpowiada na kilku frontach. Pierwszym krajem, który otwarcie stanął po stronie Moskwy była Białoruś. Zaraz potem prezydent Assad zaprosił Moskwę do instalacji w Syrii systemu antyrakietowego Iskander. Być może zostanie ponownie otwarta stacja radiolokacyjna w pobliżu Hawany, która doskonale nadaje się do szpiegowania Stanów Zjednoczonych i jak udowodnił kryzys kubański z 1962 roku spychania świata na krawędź wojny.

Gdzie rozegra się następna runda starcia Rosja kontra Zachód? Obserwatorzy typują Ukrainę. Nie chodzi tylko o flotę czarnomorską, ale przede wszystkim o wpływy Rosji we Wschodniej Europie. Ta rudna będzie prawdopodobnie bezkrwawa, ale poziom propagandy przewyższy gruziński, przewiduje Kramnik. Kategorie wagi politycznych graczy zostaną zrewidowane i wiele krajów, które do tej pory miały jakieś znaczenie, zostanie sprowadzonych do roli pionków. Ich elity rzecz jasna nie cieszą się na taką zmianę, stąd odpowiedź dlaczego Wschodnia Europa i kraje bałtyckie poparły Gruzję.

Może jednak nie wszystko stracone, bo, jak twierdzi Wess Mitchell, amerykański politolog z Center for European Policy Analysis. strategiczne „śródziemie" między Rosją a Europą (Zachodnią) po dwudziestu latach znów wchodzi do gry. Co do znaczenia Gruzji dla kluczowych interesów Stanów Zjednoczonych można się spierać, ale znaczenie Europy Środkowej jest oczywiste. Trzy razy Ameryka została wciągnięta w globalne konflikty, które zaczęły się od tego kawałka ziemi między Bałtykiem a Morzem Czarnym.

 

 

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną