Klasyki Polityki

Pan na Gazpromie

Aleksiej Miller. Pan na Gazpromie

Szef Gazpromu nazywany był głównym kasjerem Kremla, ale w kasie zrobiło się pusto.

Jeszcze niedawno Miller dumnie zapowiadał, że w 2009 r. za baryłkę ropy trzeba będzie płacić ponad 250 dol., a giełdowa wartość Gazpromu – najważniejszego koncernu Rosji – przekroczy 1 bln dol. A teraz wszystko to trzeba przeliczyć, podzielić i odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Cena ropy zjechała poniżej 50 dol., gazpromowskie akcje są warte niespełna 90 mld dol. (choć jeszcze w maju 2008 r. zapłacono by za nie 370 mld dol.), a firma, zadłużona na 1,5 bln rubli (ok. 50 mld dol.), ma kłopoty. Jest jedną z pierwszych rosyjskich firm, które w ramach pakietu antykryzysowego będą musiały korzystać z pomocy państwa.

Mimo wszystko Aleksiej Miller może mówić o osobistym sukcesie. Kiedy w 2001 r. przyszedł do Gazpromu, nikt nie wróżył mu długiej kariery. Nie zna branży, spali się już po roku – zapowiadali starzy wyjadacze gazpromowscy, a Rem Wiachiriew – poprzednik na stanowisku szefa koncernu, postać legendarna – pocieszał najbliższych współpracowników: za rok Miller powiesi się w swoim gabinecie. Nie powiesił się.

Posłany do Gazpromu jako komisarz putinowskiej władzy – komisarzem pozostał.

Leningrad

Człowiek, któremu powierzono kierowanie najpotężniejszym koncernem w Rosji, był bardzo długo uważany za jednego z najmniej wyrazistych w ekipie Putina. Aleksiej Borysowicz Miller, rocznik 1962, jest absolwentem leningradzkiego Instytutu Finansowo–Ekonomicznego, w którym obronił również pracę doktorską. Miał szczęście, że w latach 80. związał się z założonym przez Anatolija Czubajsa, Andrieja Iłłarionowa, Aleksieja Kudrina oraz Michaiła Maniewicza klubem młodych ekonomistów Sintez (Synteza). Dyskutowano w nim o tym, jak zreformować gospodarkę radziecką. Specjalnie się wówczas nie wyróżniał, ale znalazł się w grupie tych, którzy później – za rządów Jelcyna, a potem Putina – awansowali na najwyższe stanowiska w państwie.

Reklama