Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Po co jechać do Tajlandii

Rzadkie sceny w Bangkoku

Most na rzece Kwai (filmowy most już nie istnieje) Most na rzece Kwai (filmowy most już nie istnieje) travlinman43 / Flickr CC by SA
W Bangkoku trwają awantury uliczne. Wyjątkowo rzadko zdarza się coś takiego w mieście dobrobytu, seksu i buddyzmu.

Z relacji telewizyjnych wiemy, że mężczyźni ubrani w czerwone koszule rozbijają szyby w samochodach. Policja wkracza do akcji z pałkami. To coś nadzwyczajnego, bo tajska policja działająca bez przerwy, jest dyskretna. Postępuje tak, aby bliźni był szczęśliwy, chyba że mu się odechce. Co się więc stało? I dlaczego milczy król, Bhumibol?

Jego Królewska Mość, panujący w imieniu dynastii, która włada Tajlandią od końca XVIII wieku, zresztą prywatnie - pełen taktu, dyskrecji i uroku pan - raczy odzywać się do poddanych niesłychanie rzadko, bo to nie są to jego obowiązki. Jego powinnością jest być uwielbianym. I to Mu wychodzi. Z pewnym zastrzeżeniem. On jest troszkę mniej, niż uwielbiany. On jest po prostu tylko kochany. Kiedy bywa w swojej weekendowej rezydencji w Hoa Qin, na pełnym morzu, lecz w odległości strzału, chroni go tajska korweta. Warto tam pojechać. Przekracza się rzekę Kwai, to znaczy kołami samochodu dotyka się konstrukcji kultowej: MOSTU NA RZECE KWAI. To nie ma znaczenia, że most, który zagrał w filmie, został zbudowany przez scenografów do jednorazowego użytku. Prawdziwy most stoi do dziś. A tuż za mostem znak, którego nie widziałem, ani wcześniej, ani później na żadnej drodze: nie wolno jechać wolniej, jak z prędkością 130 km/h. Panie burmistrzu Helu - czy Pan nas czyta?

Tajlandia była w czasach wojny wietnamskiej najbliższym miejscem rekreacji dla żołnierzy. Za prezydentury Lyndona B. Johnsona i Richarda Nixona, w liczbie pół miliona, mordowali siebie i innych. Musieli się więc w jakiś sposób odradzać. Piękne, pogodne strony Tajlandii, buddyzm, czyli antyteza agresji, zbudowały potęgę ekonomiczną kraju. Dziewczyny, buddystki, postępowały z nakazami religii - żyj tak, aby bliźni był szczęśliwy. Więc postępowały tak i robią to do dziś. W Tajlandii nie ma prostytucji, bo jest zakazana. Proszę sobie kupić na lotnisku w Bangkoku wydanie „Penthouse", w którym wszyscy na fotografiach ubrani są od stóp do głów. Wirus HIV został wzięty przez rząd w cęgi. Liczba infekcji, także wśród cudzoziemców, nie wzrasta. Żadna Tajka nie wychodzi z domu bez małego pudełeczka w torebce, a tam znajduje się potępiona przez B16 samoobrona - w którą chłopak ma się ubrać przed. Nawiasem mówiąc szpitale w Tajlandii to najwyższa światowa klasa. W seks-teatrze natomiast, i tu krytycy mieliby wiele do powiedzenia, dzieją się przygody na kilku poziomach. W szatni - uwertura dla prostaków - jak vagina zaciąga się papierosem i jak otwiera butelkę coca-coli - a nie innego napoju, pewnie kontrakt na wyłączność. Natomiast na pierwszym piętrze piękne nagie kobiety zaczynają się ze sobą kochać i nagle mają na sobie pełne stroje. Bo pojawiła się policja. Rzeczywiście w recepcji siedzi dwu policjantów. Piszą raport - że wszystko jest w porządku.

W Tajlandii rzeczywiście wszystko jest w takim porządku, że mieszkający na południu Tajlandii muzułmanie zerwali się z bronią w ręku, żeby wywalczyć niezależność od Sorbony i Gomorry i przyłączyć się do wahabitów w Arabii Saudyjskiej. Armia tajska spacyfikowała ich najdelikatniej, jak to tylko w buddyzmie jest możliwe. Dlatego nic już o nich nie słychać.

Tajlandia to jedyny kraj Azji Południowej, który nie był kolonią. Na swoim zachodzie sąsiadowała z Indiami brytyjskimi. Na wschodzie - z Indochinami francuskimi. Tajowie nazywają samych siebie półżartem Chińczykami południa, choć wystarczy popatrzeć na ich alfabet, żeby sobie uświadomić, jak bardzo się od Chińczyków różnią.

Awantury w Bangkoku, żeby wrócić na chwilę do pospolitości, która skrzeczy, to skutek starzenia się monarchy. Innymi słowy - to przewidywanie przyszłości: kto tu będzie rządził dalej. Król ma już 82 lata. Sześćdziesiąt lat temu grał na saksofonie w jednym z nowojorskich klubów jazzowych, ale po śmierci ojca trzeba było wracać do domu i do roboty. Potomstwo króla to syn i trzy córki. Król naznacza sukcesora, ale tego nie zrobił. Tymczasem trwa walka, już teraz na ulicach, o to żeby pokazać monarsze, kto silniejszy. Demonstruje siłę były premier Thaksin (czerwone koszule). Rządził długo, był świetnym menedżerem. Za jego czasów ministrem mógł być tylko absolwent Uniwersytetu Harvarda. Król mówił mu - idziesz za szybko, społeczeństwo tego nie wytrzyma. Premier Thaksin mówił: jeśli będę szedł wolniej, społeczeństwo tego nie wytrzyma. W imieniu społeczeństwa, które „szybkiego wzrostu nie wytrzyma", obaliła go armia, która nie rusza palcem bez dyskretnie przyzwalającego milczenie króla.

Zwycięży, jak w każdych szachach, król. Zwłaszcza że od dawna jest sam na szachownicy.

Co o tym piszą agencje prasowe sąsiadów?

  • Press Trust of India, rzeczowa, profesjonalna: Co najmniej dwie osoby zginęły a 90 zostało rannych, kiedy oddziały armii tajskiej otwarły ogień, żeby rozpędzić zwolenników byłego premiera Thaksina Sinwatary. Pomimo stanu wyjątkowego, demonstracje odbywają się w pobliżu budynków rządowych. (Nawiasem mówiąc nikt w Bangkoku nie wie, że jest tam jakiś stan wyjątkowy - przyp. km.). Thaksin, obalony w zamachu stanu (pokojowym - k.m) przez armię w roku 2006, przebywa - według CNN - w „nieznanym" miejscu. (PTI powołuje się na CNN podkreślając subtelnie, że agencja Turnera przyznaje się, że wie, że nic nie wie).
  • Xinhua, agencja oficjalna komunistycznego kraju bez komunistycznej ideologii, pisze w tym akurat przypadku nie o tym, co się stało, ale co powinno się stać w przyszłości, to znaczy - czego od Tajlandii oczekuje supermocarstwo, Chiny (tłumaczę dosłownie): „Chiny oświadczyły we wtorek, że mają szczerą nadzieję, iż zobaczą harmonię społeczną i stabilną wzrost ekonomiczny w Tajlandii". (Kto nie wierzy, niech zobaczy: www.xinhuanet.com, z 14.4.br).
  • Agencja irańska IRNA: Żołnierze armii tajskiej otworzyli ogień w poniedziałek w Bangkoku, po przypuszczalnym, jak się wydaje, porwaniu autobusu przez demonstrantów. (Przypuszczalny to znaczy taki, o którym się mówi, że się odbył, ale agencja nie sprawdza czy odbył się w istocie. Podaje informację o tym, że policja otwarła ogień, co jest ostrzeżeniem dla tych w Teheranie, którym chciałoby się porwać autobus, żeby wiedzieli, co ich czeka, nawet gdyby to miało być tylko przypuszczalne porwanie).
  • Agencja KYODO - na koniec - wydaje się wiedzieć, o co chodzi a nie o co ma chodzić czy o co powinno chodzić: „Uczestnicy antyrządowej demonstracji nieśli (w Bangkoku 14.4) portrety odsuniętego premiera Thaksina. (...) Thaksin został obalony w 2006 a sąd rozwiązał jego partię w 2007. Rzecznik rządu, Panitan Wattanayakorn oświadczył w telewizji, że stan wyjątkowy będzie obowiązywał aż do chwili powrotu całkowitego spokoju.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną