Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Kowboje trzymają się mocno

Opowieść o amerykańskich kowbojach

Zaczyna się! Zaczyna się! Valerie Everett / Flickr CC by SA
Obama, banki, kryzys – oczywiście. Jednak kowboj i wieś i tak pozostają ważną częścią amerykańskiej wyobraźni społecznej. Przynajmniej w Teksasie.
Do Houston ściągają starsi kowboje z całego TeksasuWesley Fryer/Flickr CC by SA Do Houston ściągają starsi kowboje z całego Teksasu

Przed świętami wielkanocnymi 20 tys. wolontariuszy, i to najróżniejszych - od menedżerów do pomywaczy - bierze urlop, by dobrowolnie i bez wynagrodzenia pomóc w urządzeniu pokazów bydła i rodeo w Houston. To największe widowisko na świecie - twierdzi Paul Somer-ville, prezes Zarządu Live Stock Show & Rodeo. W Teksasie wszystko jest największe.

Akurat w wypadku rodeo żadnej przesady nie ma. Wyobraźcie sobie widowisko, które corocznie ogląda ponad milion widzów (przez 20 wieczorów, a razem z wystawą bydła - prawie 2 mln). Houston chwali się, że wybudowało pierwszy w świecie stadion specjalnie dla rodeo - Reliant Stadium (chociaż grają tam też w amerykański futbol) na 70 tys. widzów, oczywiście z klimatyzacją. Dach jest przezroczysty i rozsuwany, ale przy rodeo zasunięty, gdyż u sufitu - na wysokości 20 pięter - zawiesza się nad areną automatyczne kamery, gigantyczne ekrany i głośniki, później wyjaśnię dlaczego. Trawa nie stwarza problemu, gdyż rośnie na paletach, które na czas rodeo się wywozi i zastępuje solidną gliną z trocinami na wierzchu. Jest co robić: arena ma prawie dwa amerykańskie akry.

Do Houston ściągają starsi kowboje z całego Teksasu. Nie całkiem prawdziwi, może już nie schwytaliby konia na lasso, ale dalej lubią przejażdżki w siodle; ruszają starymi, jeszcze hiszpańsko-meksykańskimi szlakami, którymi - tak jak pamiętamy z westernów - pędzono bydło: z Hidalgo (621 km), San Antonio i Beaumont. - Czy wiesz, dlaczego miasteczka teksaskie dzieli 15 mil? - pyta Bill, mój cicerone. Bo tyle wozem, owym słynnym wagon, przemierzano dawniej w ciągu dnia, niedużo, ale pewnie. Teraz wozy i powozy przywożą burmistrzów, damy, nafciarzy na samą arenę Reliant Stadium, do pierwszych rzędów, gdzie bilety są najdroższe: 300 dol. za wieczór.

Zaczyna się! Na arenę wjeżdża galopem młoda dziewczyna, która - pewniej niż cyrkowiec - stoi na grzbiecie konia, trzyma wydłużone cugle lewą ręką, w prawej gwiaździstą flagę. Prowadzi ją po arenie silny reflektor, jest jedynym jasnym punktem na ogromnej arenie. Ogłuszający aplauz, potem hymn - ręka na sercu, kapelusz na lewym ramieniu. Tak! Kochamy Amerykę! A w Teksasie kochamy ją w dwójnasób, bo bliżej nam do historycznej ery pionierskiej, generała Houstona, mamy najlepsze steki z wołowiny i żadnych podatków stanowych!

Konie w galopie

Rusza rodeo. Najpierw wyścigi na czas: chwytanie młodych wołów na lasso, powalanie z konia w galopie, wiązanie cielaków w teamie z drugim kowbojem. Dla dziewczyn nie ma zmagań z bydłem, za to indywidualne wyścigi, i to nie jak w Europie tor przeszkód, lecz na ludowo: barrel racing, wyścig po krętej trasie wokół beczek. Co samo w sobie jest sztuką, gdyż trzeba niemal w miejscu zrobić obrót o 360 stopni. Inaczej niż w jeździectwie europejskim, gdzie jeździec wita się z jury i publicznością, uchylając toczek, i dopiero na sygnał - ze startu zatrzymanego - przystępuje do dzieła: tu już na stadion wjeżdżają galopem z ukrytej bramy i wyjeżdżają tak samo w pełnym szwungu.

Jeśli widz pochyli głowę, przyglądając się barwie piwa, może w ogóle niejedną konkurentkę czy konkurenta przeoczyć. Szalone tempo poświadczają rekordy. Team roping, czyli obalenie i związanie byczka przez dwóch kowbojów, z których jeden dodatkowo kontroluje sytuację z lassem w ręku - 4,5 sek. Steer wrestling, czyli powalenie byczka - z konia w galopie kowboj zsuwa się na pędzące zwierzę (od 200 do 350 kilo żywej wagi), łapiąc gołymi rękami jego rogi i powala je na gliniastą arenę - 3,2 sek. Taki rekord. To Ameryka. Nikt nie ma czasu.

Rodeo obejmuje także dyscypliny, w których liczy się nie czas, lecz styl: ujeżdżanie dzikich koni (z siodłem i bez) oraz jazda na byku. Jazda to, oczywiście, duża przesada - trzeba się utrzymać w powietrzu przez 8 sekund, żeby uzyskać jakiekolwiek punkty. Ale też utrzymać nie byle jak, nie jak worek kartofli. Po pierwsze, za uchwyt czy postronek kowboj trzyma tylko jedną ręką, druga musi być stale w górze; nie tylko podpórka, ale nawet przypadkowe dotknięcie jakiejkolwiek części zwierzęcia, uprzęży lub nawet własnego ciała dyskwalifikuje. W tym szalonym wirowaniu, wierzganiu, kopaniu, rzucaniu łbem i zadem trzeba jeszcze zachować właściwą kowbojską elegancję, odpowiednie ułożenie kolan i korpusu oraz ostróg (przytępionych).

Gdyby nie zbliżenia i powtórki na wielkich ekranach, laik niewiele by dostrzegł. Jazdę ocenia czterech sędziów zawodowych, a żeby było sprawiedliwie - bo nie każde zwierzę jednakowo wierzga - punkty dostaje zarówno jeździec, jak i koń lub byk za animusz czy raczej wariackie papiery. To nie zabawa. Widzów w pierwszym rzędzie ostrzega się przed odpryskami gliny i czego tam jeszcze. Karetki pogotowia czekają na zewnątrz.

Kowboje są profesjonalistami, niczym kierowcy wyścigowi. Jest o co powalczyć. W samym Houston pula nagród wynosi 1,3 mln dol., jest w tej branży najwyższa na świecie. Mistrzowie, startujący przez cały sezon, zgarniają ponad 200 tys. dol. rocznie. Mistrzyni Ameryki w jeździe wokół beczek Brittany Pozzi-Pharr, oczywiście z Teksasu, w 2007 r. zarobiła rekordowe 259 tys. dol. A jak ciągnie cała branża? Kowboje zrzeszeni w PRCA (Professional Rodeo Cowboys Association), o dziwo, nie narzekają na kryzys: ludzie na widowisko chodzą jak dawniej, nagrody pozostały na niezmienionym poziomie, a ceny benzyny - duży wydatek w budżecie, bo wozi się ze sobą konie - spadły.

Country klimaty

Na koniec zawodów na arenę ciągniki wwożą gigantyczną obrotową scenę do koncertu muzyki country&western, jakżeby inaczej. Mówcie, co chcecie: pasuje ta muzyka do ogromnych teksaskich przestrzeni, śpiewa Martina McBride, tęsknie zawodzą skrzypce, dźwięczą gitary, scena się obraca: na gigantycznym stadionie każdy może co kilka minut zobaczyć koncert od frontu, na wielkich ekranach z prompterów lecą słowa, niektórzy nucą pod nosem proste teksty - o wietrze, swobodzie i dawnych, dobrych czasach - w stylu zmarłego w 2006 r. poety-kowboja Bucka Owensa.

Samo rodeo, razem z pokazem bydła, wszystko licząc - od hoteli i kolacji po obsługę - zapewnia gospodarce obroty w wysokości 300 mln dol! Suma wydaje się ogromna, ale Teksas to potęga. Po teksaskich pastwiskach biega prawie milion koni, czyli dwa razy więcej niż w całej Polsce. Połowa z nich to konie robocze, wykorzystywane głównie przy wypasie rogacizny, ale połowę ludzie trzymają dla przyjemności. Roczny obrót końskiego biznesu w Teksasie to 3 mld dol., obsługuje go 100 tys. ludzi. Ale samochód jest wszechobecny, przynajmniej w Houston. Bill, który mnie obwozi po metropolii, z dumą pokazuje, że albo przy ulicach nie ma przystanków autobusowych, albo że nikt na nich nie stoi. Na piękny dworzec kolejowy w Houston (2 mln mieszkańców) dochodzą tylko dwa pociągi tygodniowo. Więcej ich nie trzeba - ludzie podróżują samochodami.

- Dawniej matka przed obiadem mówiła dziecku: umyj ręce. Co mówi dziś? Wskakuj do samochodu! - objaśnia Bill. Bo częściej jada się w barach niż w domu. Jak w ojczyźnie samochodu i taniej ropy naftowej koń zachował miejsce na piedestale? I więcej jeszcze: jak rolnictwo i hodowla - zajęcia mozolne, żmudne i brudne, od których w poprzemysłowym świecie ucieka, kto może - stały się tworzywem dla rodeo, rozrywki pasjonującej miliony?

Republika samotnej gwiazdy

Teksas ma swój styl. To widać na ulicy. Kowbojski kapelusz, noszony czasem do biurowej aktówki, przydatny w lecie nie tylko na wsi. Bajeranckie buty: Teksańczycy twierdzą, że obuwniczą stolicą świata jest teksaskie El Paso; w całej Ameryce, we wszystkich stanach razem wziętych, nie ma tylu co w Teksasie kapeluszników i szewców, którzy robią buty na obstalunek, oczywiście z cholewami. Styl wiejski obciachem nie jest, bo Teksas zawsze chlubił się swą odrębnością: to jedyny amerykański stan, który przystąpił do federacji jako niepodległe państwo.

Mówiąc bez ogródek, ziemia ta została po prostu siłą wydarta Meksykanom i w 1836 r. Teksańczycy ogłosili się Republiką Samotnej Gwiazdy. I do dziś chętnie się na tę odrębność powołują. Stan jest ogromny, dwa razy większy niż cała Polska. Żyją tam naprawdę bardzo z dala nie tylko od Paryża czy Warszawy, to jasne, ale i z dala od Nowego Jorku czy Waszyngtonu. Coś musiało tkwić specjalnego w charakterze Teksańczyków, skoro popularny kompozytor Irving Berlin posłużył się takim wierszykiem: „My brother down in Texas/Can't even write his name/He signs his cheques with X's/But they cash'em just the same" - czyli w skrócie: brat w Teksasie jest analfabetą i czeki podpisuje krzyżykami, ale przecież wypłacają mu żywy pieniądz! Widocznie Teksańczycy cieszyli się przynajmniej w Nowym Jorku opinią głąbowatych. Jednak do mamony mieli smykałkę.

Jednak to dziwna mieszanka biznesowa. Houston przecież kojarzy się z lotami kosmicznymi (Houston, mamy problem!), a jeżeli nie, to ze skandalami finansowymi (tu znajduje się siedziba koncernu Enron, jednego z czołowych światowych przedsiębiorstw energetycznych, które po skandalach z kreatywną księgowością w 2001 r. mocno wyprzedziło dzisiejsze kłopoty sektora finansowo-kredytowego). Jak nie z tym, to oczywiście z teksaską ropą.

Zaraz na dzień dobry przewodnik serwuje taką anegdotę: w czasie joggingu w Houston pewna dziewczyna zobaczyła w trawie żabę, która przemawiała ludzkim głosem. - Jak mnie pocałujesz, to możesz mnie odczarować - poinformowała żaba - jestem więcej niż księciem, bo mam szyby naftowe w Teksasie. Dziewczyna jednak włożyła żabę do kieszeni i biegła dalej. Dlaczego? Bo dziś gadająca żaba jest więcej warta niż nafciarz. Popularność anegdoty zależy od aktualnego poziomu cen ropy naftowej. Oczywiście, że na Teksas składa się potęga przemysłu. - Ale możemy ostatecznie żyć bez samochodów i benzyny, a na pewno nie możemy istnieć bez żywności - mówi Sarah Poole z biura Rodeo.

Na Reliant Stadium można też wykupić lożę na 25 osób, w której zatrudnione dorywczo dziewczyny serwują kolację i drinki bez ograniczeń. Króluje piwo i whisky, chociaż w loży można dostać wszystko, nawet francuskie wina (na Francję patrzą tu nieufnie) i rosyjską wódkę. Charlie, który chce mi przedstawić teksaską duszę, między jednym łykiem whisky a drugim sączy zdanie: - Bushowie nie są z Teksasu. To sprawa delikatna, gdyż kontrast pomiędzy Bushem 41 (41 prezydentem USA, czyli ojcem) i Bushem 43 ilustruje różnice w stylu życia między Wschodnim Wybrzeżem a Teksasem. Bush 41 czasem wkładał teksaski kapelusz, jednak sztuczność tego gestu widzieli nawet laicy. Bush był duchem z Nowej Anglii, synem senatora z Connecticut, na odpoczynek jechał do rodzinnego domu nad oceanem, w Kennebunkport, nie na rancho w Teksasie, jak Bush 43. Ten, choć urodził się na Wschodnim Wybrzeżu, wychował w Teksasie, szybko nabrał teksaskiego akcentu, który go nie opuszcza. To nie tylko akcent. To charakter.

Teksaskie piętno

I więcej jeszcze: teksaski charakter odcisnął swoje piętno na najnowszej historii świata. „Teksaska buńczuczność i brawura oraz surowa tradycja sprawiedliwości pogranicza inaczej się prezentują na hollywoodzkim ekranie, a inaczej na międzynarodowej scenie. Wizerunek Ameryki jako zawodnika Texas Rangers (klubu baseballowego Busha) czy samotnego kowboja stał się stereotypem amerykańskiego zapatrywania na swą rolę w świecie" - pisał Evan Cornog, historyk z Uniwersytetu Columbia. Nawet Henry Kissinger, słynący z chłodnej realpolitik, z upodobaniem przyjmował rolę samotnego teksaskiego kowboja (w wywiadzie Oriany Fallaci), a westernowym zwrotem Busha: „chcemy Osamę ibn Ladena żywego czy umarłego", zachwycona była cała prawie Ameryka.

Ten charakter wykuwa się na arenie Reliant Stadium. Przed ogromną publicznością startują nie tylko zawodowi kowboje, którzy niebezpiecznymi wyczynami po prostu zarabiają na życie, ale też całe gromady uczennic i uczniów, którzy mają dogonić i gołymi rękami powalić cielaka. To też dyscyplina z regułami. Trzeba zwierzę dogonić, złapać na powróz i doprowadzić do wyznaczonego kwadratu na arenie. Cielaki wyrywają się nie na żarty. Przez cały stadion przechodzi okrzyk zachwytu, kiedy 15-letnia krucha blondynka, unurzana w piachu i łajnie, nie puszcza łba zwierzęcia, które - dwa razy od niej cięższe - wlecze dziewczynę za sobą.

Już nie wiem, czy większe emocje budziła ekwilibrystyka zawodowców, czy bezradna czasem zawziętość młodych amatorów, zwykle z życiem wiejskim niemających wiele wspólnego. - Rodeo to nie rozrywka, to nasza narodowa dyscyplina sportowa - tłumaczy prezes Somerville. I dodaje: - Teksas równa się kowboje. O.K.

CZYTAJ DALEJ:

  • Kowboj do dziecka - Wśród polskich kowbojów jest pewna specyficzna kategoria. To doskonali ojcowie zahukanych dzieci. Ludzie sukcesu, wysportowani, przystojni. I tylko dzieci ciapowate jakieś. Doskonali ojcowie liczą, że kowbojstwo przywróci je do pionu.
  • Lament szeryfa - Rozmowa z Joelem i Ethanem Coenami, twórcami filmu "To nie jest kraj dla starych ludzi" (osiem nominacji do Oscara 2008, cztery statuetki zdobyte).
Polityka 15.2009 (2700) z dnia 11.04.2009; Świat; s. 103
Oryginalny tytuł tekstu: "Kowboje trzymają się mocno"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną