Minister Sikorski złożył wizytę w Moskwie, a nazajutrz na szczycie UE zainaugurowano Partnerstwo Wschodnie, ogłoszone jako „najważniejsza inicjatywa rządu premiera Tuska”. Tyle pochwalnych fanfar brzmiało nad Partnerstwem, że czas poważnie mówić o tym pomyśle. Unia adresuje go do towarzystwa delikatnie mówiąc oryginalnego – Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy – które samo na ogół ku naszej demokracji nie spieszy. Trzeba może im wyraźniej powiedzieć: Unia pomoże, ale musicie się też sami zabrać za modernizację polityczną i gospodarczą.
Rosja do Partnerstwa odnosi się z rezerwą, ale miejmy nadzieję, że przeszkadzać nie będzie, choć spora część elit moskiewskich traktuje Partnerstwo jako element antyrosyjskiej polityki unijnej.
Na razie Warszawie opornie idzie realizacja dobrego pomysłu rządu Tuska, to jest rozdzielanie polsko-rosyjskich spraw bieżących od spraw tzw. trudnych. W części gospodarczej nie jest tak źle, w ubiegłym roku obroty osiągnęły wartość 30 mld dol. i surowce energetyczne nie stanowiły już w tym większości.
Ale w polityce dalej klapa, skoro problemem jest nawet ściągnięcie tu przywódcy Rosji, choćby z jedną symboliczną wizytą na rocznicę 1 września. Moskwa ciągle tak bardzo inaczej patrzy na swą historię, w tym związany z 1 (i 17) września pakt Ribbentrop-Mołotow, że trudno się z nią uładzić w sprawach trudnych. Jedyna droga to mozolny dialog, spotkania Forum Obywatelskiego (będzie już 12–13 maja), współpraca młodzieży czy świetna inicjatywa prof. Rotfelda: wciągnięcie Kościoła i Cerkwi do dialogu polsko-rosyjskiego. Krople drążą skałę. Nie jest to najlepsza sztuka kamieniarska, ale innej nie mamy.