Czy czuł się pan bohaterem?
Günther Rall: Nie, naprawdę nie. Bohater to dla mnie ktoś inny. Ktoś taki jak Leonidas, król Sparty, pod Termopilami: „Przechodniu, powiedz Sparcie, żeśmy tu legli, posłuszni jej prawom". Słowo „bohater" ma w sobie coś starożytnego, mistycznego. Wcale nie pasuje do mnie.
Ale oglądał pan kroniki filmowe, w których oddawano panu cześć jako bohaterowi.
No cóż, nic na to nie poradzę.
Odnosił pan wielkie sukcesy jako pilot samolotów bojowych w czasach, gdy wielbiono bohaterów.
Jak można scharakteryzować bohatera? To ktoś, kto z narażeniem własnego życia angażuje się na rzecz idei albo w obronie innych ludzi. My w czasie wojny nie myśleliśmy o ideach i ideałach. Walczyliśmy dla ojczyzny i o własne życie.
Ale co to znaczyło dla pana jako młodego człowieka, który słyszał w relacjach z frontu, że każdy człowiek w Niemczech zna jego nazwisko?
Miałem do tego inny stosunek, niż się panu zapewne wydaje. Gdy wracałem do domu do Wiednia, zrzucałem mundur i wybierałem się z żoną do Lasku Wiedeńskiego. A tam nie staraliśmy się rzucać nikomu w oczy ani wzbudzać podziwu.
Przecież ludzie poznawali pana na ulicy także w Wiedniu?
Nie, to się zdarzało rzadko. Gdy przyjeżdżałem do domu na urlop, chodziliśmy do lokalu Stadtkrug blisko katedry św. Szczepana - wszyscy nas znali. A tam siedział Curd Jürgens (1915-1982, austriacki aktor teatralny i filmowy - przyp. FORUM) i zapraszał nas do swojego stolika. Innym razem siadywaliśmy z Hansem Moserem (1880-1964, austriacki aktor filmowy, znany z charakterystycznych ról wiedeńczyków - przyp. FORUM), który tak koło dziesiątej wieczór mamrotał: Panie majorze, zamów no pan jeszcze butelkę, bo mnie nie chcą już dać więcej wina!