Marcin Rotkiewicz: Prezydent Barack Obama podczas lipcowej wizyty w Moskwie zdawał się bronić tarczy antyrakietowej, ale z drugiej strony zadeklarował wycofanie się z prac nad nią, jeśli Iran porzuci ambicje atomowe. Część komentatorów stwierdziła, że oznacza to koniec planów rozmieszczenia elementów tego systemu w Czechach i w Polsce. Teraz kolejne sygnał zdają się potwierdzać, że Biały Dom wycofuje się z programu budowy tarczy. Zgadza się Pan z tą opinią?
Philip E. Coyle: Rzeczywiście, projekt tarczy antyrakietowej znalazł się w punkcie zwrotnym. Wątpliwości co do niego ma i prezydent Obama i sekretarz obrony USA, Robert Gates. Dlatego budżet programu został już zredukowany. Również generał Patrick O’Reilly, nowy szef Missile Defense Agency (Agencji Obrony Antybalistycznej), odpowiadającej za budowę tarczy, jest zaskakująco szczery w tej sprawie – nie bardzo wierzy w jej sens.
Czyli rzeczywiście USA rezygnują z tarczy?
To nie jest takie proste. Na prace nad nią wydawaliśmy bardzo duże pieniądze - 10 miliardów dolarów rocznie - a w projekt zaangażowały się potężne koncerny, m.in. Boeing i Lockheed.
Tarczy będzie zatem bronić silne lobby?
O tak! Cały czas trwa o nią zażarty bój w Kongresie. Naciski ze strony firm są bardzo silne a parlamentarzyści nie pozostają na nie głusi. Choćby dlatego, że tarcza daje miejsca pracy w okręgach wyborczych kongresmenów. W czasach kryzysu to ważny argument.
Zapewne lobbystom sprzyja też to, co robi Iran i Korea Płn. – czyli straszenie świata kolejnymi próbami rakietowymi i atomowymi?
Jak najbardziej. Natychmiast w Kongresie pojawiają się głosy, by kontynuować budowę tarczy, gdyż obroni nas ona przed atakiem ze strony tych państw.