Czy z tego będzie wojna? - pytała dziś rano w radio Janina Paradowska. „To" oznacza i testy pocisków, które Iran wystrzelił wczoraj i dzisiaj, i ujawnienie, że Iran ma już tajną fabrykę wzbogacania uranu, i trudności z zbudowaniem skutecznej koalicji nacisku zmuszającego Iran do rezygnacji z ambicji nuklearnych o niejasnych celach.
Wojny pewno nie będzie, ale sam słyszałem, jak wczoraj w BBC brytyjski minister spraw zagranicznych David Milliband jednoznacznie opcji siłowej nie wykluczył, gdyby Iran - jak niegdyś Irak Saddama Husajna - dalej próbował grać z Zachodem w atomowego kotka i myszkę. W podobnym duchu występuje amerykański sekretarz obrony Robert Gates: na stole są wszystkie opcje.
Jego szef, prezydent Obama, nie traci jednak nadziei na rozwiązanie dyplomatyczne. To znaczy na podjęcie poważnych rozmów z Iranem na temat jego planów nuklearnych i to już w tym tygodniu wespół z Brytanią, Francją, Rosją, Chinami i Niemcami. Jeśli z rozmów nic nie wyniknie, rząd Obamy chce poważnie zaostrzyć sankcje ekonomiczne przeciwko Teheranowi.
Obawiam się, że skończy się na sankcjach, ale albo rozwodnionych, albo bez udziału Rosji i Chin, w których interesie - mimo mglistych obietnic prezydenta Miedwiediewa, że Obamie pomoże - sankcje absolutnie nie leżą.
Iran doskonale wie, jaki kłopot ma Zachód z wypracowaniem jakiejś sensownej wspólnej polityki wobec irańskiego atomu i że Europa też w sankcje za bardzo nie wierzy, zwłaszcza, że dziś, po sfałszowaniu wyborów i stłumieniu opozycji, pomogłyby politycznie obozowi Ahmadinedżada, bo ten fanatyczny nacjonalista będzie konsolidował społeczeństwo pod hasłem: nie damy się Zachodowi.
Sukces testu pocisków dalekiego zasięgu jeszcze sprawę zaognia. Iran wysłał sygnał, że może w odwecie za ewentualny atak na swoje instalacje nuklearne ugodzić niczym skorpion w cele w Izraelu, na Bliskim Wschodzie, w Turcji i na południu Europy. To nie żarty.
Na razie w tej zawiłej i ryzykownej grze przewagę ma Iran.