Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zwycięstwo drugiej ligi, czyli Piechociński, Zandberg, Petru na pudle

Facebook
Okazuje się, że jednak można zorganizować coś na kształt prawdziwej debaty wyborczej. Może do ideału jeszcze daleko, ale tym razem było zdecydowanie lepiej.

Nie wiało nudą i banałem. Spotkanie ósemki liderów zarejestrowanych komitetów wyborczych początkowo zapowiadało się nieciekawie – jako kolejna seria monologów – ale szybko okazało się, że można rozmawiać konkretnie, wyraziście, odważnie przedstawiać poglądy i program. Można też wywołać niezbędne w polityce emocje. Na tle o dzień wcześniejszej rozmowy Ewy Kopacz i Beaty Szydło wtorkowe spotkanie liderów wypadło ciekawie, momentami emocjonująco i nad podziw merytorycznie, choć oczywiście zawodnicy startowali w różnych kategoriach.

To także zasługa dziennikarzy, którzy nie bali się zwrócenia uwagi, że lider czy liderka mówi nie na temat, nie bali się nawet zwarć z kandydatami, a Paweł Kukiz postanowił dziennikarzy nie oszczędzać. On najwyraźniej nie zakończył jeszcze kampanii prezydenckiej i ciągle chciał mówić o tym samym, co przyniosło mu jeden sukces, ale następnego już przynieść nie musi – czyli o referendach, partiokracji, konstytucji, ordynacji (nie zauważył klapy referendum w tej sprawie?) itp. Momentami dzielnie sekundował mu Janusz Korwin-Mikke, który szczytową formą błysnął w zdaniu, że 80 proc. obecnej klasy politycznej powinno wylądować w więzieniu, zaś określenie „złodzieje” było jednym ze słów najczęściej przez niego używanych. Przywykliśmy już do tej stylistyki.

W tej debacie panowie Kukiz i Korwin-Mikke startowali jednak w innej konkurencji niż pozostała szóstka. Byli jakby z innej bajki. Jeden z radykalnym programem, drugi bez żadnego programu, ale pokazali się głównie jako skandaliści, jako przerywniki, dość ozdobne zresztą, dodali spotkaniu nieco pikanterii. Generalnie jednak było ciekawie, zwłaszcza ciekawa okazała się druga liga, czyli ci, którzy ciągle oscylują w okolicach progu lub nawet bardzo pod wyborczym progiem. Premier Kopacz, choć ciągle waleczna, była w słabszej formie niż dzień wcześniej, nie mieściła się z odpowiedziami w czasie, zapewne przykrótkim na bardziej rozwinięty wywód, ale inni się mieścili, wracała do argumentacji z dnia poprzedniego.

Oczywiście pobiła ją w tym Beata Szydło, która powtarza swoją mantrę o tym, że ma program, projekty ustaw, a w ogóle to najważniejsze są sprawy ludzi, o czym dowiedziała się od kolejnej mieszkanki z jakiegoś miasteczka, z którą właśnie rozmawiała (koniecznie to musi być miasteczko, do którego nie dojeżdża Pendolino, czyli środek transportu Ewy Kopacz). Tym razem sztabowcy niczego nowego nie przygotowali: słowo w słowo to samo co dzień wcześniej, tydzień wcześniej i dwa tygodnie wcześniej. Większość obietnic jeszcze z kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, teraz przybyło nowych (ekonomiści muszą zrobić nowe wyliczenie wydatków i w następstwie ubytki dochodów).

Zresztą o dzień wcześniejsza rozmowa liderki Platformy z wiceprezes PiS sprawiła, że wypowiedzi obu pań nie budziły już większego zainteresowania i emocji. Wiadomo było, czego można się spodziewać. Spodziewane było nawet to, że sztabowcy PO, którzy dzień wcześniej przysnęli i nie przygotowali owacji po debacie, tym razem spisali się lepiej i po zakończeniu spotkania była okazja, aby pani premier wygłosiła dodatkowe przemówienie, zachęcając, przekonująco zresztą, do głosowania na PO. Tym razem owacja na cześć Beaty Szydło musiała poczekać, ale oczywiście też się odbyła. I obie transmitowała telewizja publiczna, choć nie były to chyba uzgodnione elementy debaty, ale premia dla liderów rankingów. W sumie wyszło znów mało demokratycznie, bo dodatkowa mównica powinna być dla wszystkich.

Liderki PO i PiS tym bardziej nie budziły emocji, że pojawili się nowi gracze. I to ciekawi. Każdy ranking uczestników jest sprawą indywidualną, ale moim zdaniem merytorycznie wygrały tę debatę trzy osoby: Janusz Piechociński, Adrian Zandberg, przedstawiciel praktycznie nieistniejącej w sondażach lewicowej partii Razem, oraz Ryszard Petru. Obecność w tym gronie Piechocińskiego, który jako wicepremier i minister gospodarki nie cieszy się większym uznaniem, może być zaskoczeniem, ale merytorycznie był przygotowany znakomicie, ma wiedzę i umiejętność jej przekazania. Jest bardzo konkretny, zna światowe trendy gospodarcze, z czego zresztą zasłynął jeszcze jako jeden z najlepszych posłów. Jako polityk umiaru i spokoju jest wiarygodny, ludowcy nie złożyli w tej kampanii obietnic rujnujących budżet.

Gwiazdą programu okazał się też Adrian Zandberg – przekonujący, z przemyślanym radykalnie lewicowym programem i ze sporą charyzmą. Z Zandbergiem można się zgadzać albo nie, ale ma wyrazistą osobowość polityczną, dobre wykształcenie, sprawność w przekonywaniu do swych poglądów i wnosi do polityki powiew świeżości. Ma wszystkie zadatki na lidera lewicowej formacji. Jest jak zapowiedź, że „polityka rzeczywiście może być inna” (to zresztą hasło partii Razem), mądrzejsza, lepiej wykształcona, wyrazista, ale nie agresywna. Na jego tle blado wypadła Barbara Nowacka. Może dlatego, że powtarzała zdania, które już po wielekroć wcześniej wypowiedziała, a może też dlatego, że jest już zmęczona trudem kampanii, którą Leszek Miler z Januszem Palikotem złożyli na jej barki.

Ryszard Petru nabrał pewności siebie, zapowiada się na sprawnego, dobrze przygotowanego polityka. Jest konkretny, nie unika już żadnych tematów i różni się od tych, którzy wylewają morza obietnic. Zresztą w poniedziałkowym programie Tomasza Lisa też najlepiej przygotowani byli właśnie Piechociński i Petru, a więc ich kolejne bardzo udane wystąpienia nie były przypadkowe.

Czy ta nowa polityczna fala wejdzie do polityki, odmładzając ją i odświeżając mocno znużone poselskie szeregi? Okaże się to 25 października. Zapewne polegnie partia Razem, a szkoda. Gdyby zdobyła przynajmniej 3 proc. głosów, miałaby udział w finansowaniu budżetowym i szansę na przetrwanie, a jest ciekawym, bardzo jeszcze młodym środowiskiem politycznym. W każdym razie debata wszystkich liderów pokazała, że polska polityka może mieć kadrowe rezerwy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną