Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Wstępuje w niego cicha furia

Na co dzień żołnierz, w domu oprawca

Kristina Paukshtite / StockSnap.io
Oficer poniżał żonę i ją bił, ale za rzadko, czy może za lekko, by go za to od razu karać. Prokuratura i sąd wojskowy umorzyły sprawę.

Artykuł został opublikowany w POLITYCE w styczniu 2009 roku.

On – cztery lata starszy, poukładany, odpowiedzialny, duży, silny facet. Było nie było, oficer Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, dowódca grupy szybkiego reagowania, chroniącej placówki dyplomatyczne; kominiarki, długa broń, te sprawy. Do tego sporty walki, poligony, wspinanie po skałkach. Ona – drobna, niewysoka, absolwentka studiów ekonomicznych – naprawdę mogła się przy nim czuć bezpieczna. Zwłaszcza gdy w okresie narzeczeństwa odwiedzała go w Warszawie. Gdy spacerowali ulicami, mówił, że wieczorem bywa tu groźnie, ale nie ma się czego obawiać, kiedy on jest przy niej. To był jej pierwszy poważny związek.

Po ślubie zamieszkali we Wrocławiu. Najpierw u jej rodziców. Przy dwóch dobrych pensjach sporo udawało się odkładać na lokatach. Lokaty były tylko na niego, ale jakie to ma znaczenie, jeśli dwoje ludzi sobie ufa. Kiedy trafiła się okazja kupna mieszkania, zdecydowali się natychmiast. Wytłumaczył tylko, że będzie zapisane na jego siostrę, bo inaczej mógłby go ominąć przydział mieszkania służbowego.

Czysta formalność. Wykończyli, urządzili, wprowadzili się. Można powiedzieć, wszystko się układało. Żadnych sygnałów ostrzegawczych. No, może jeden. W czasie wakacji; jakaś luźna rozmowa, nagle coś mu się nie spodobało, złapał ją za kark, kopnął i mówiąc: wypierdalaj, wystawił za drzwi. W szoku biegła przed siebie. Dogonił, przepraszał, mówił, że nie wie, co mu się stało. Wybaczyła, starała się zapomnieć. Ale niespodziewane wybuchy gniewu zaczęły się powtarzać. Kładła to na karb nowej pracy. Dostał awans na kapitana, odpowiedzialne stanowisko, chciał się wykazać. Wracał późno, zmęczony, brał pracę do domu. Było nerwowo, ale myślała: stresy, i z nikim o tym nie rozmawiała.

Fiksuje w tej ciąży

Pierwszy raz dostała w twarz, kiedy była w ciąży. Leżała na łóżku, nie pamięta już, o co poszło, chyba o to, że nie zmieniła programu w telewizorze. Potem szarpnął ją do pionu tak, że trzasnęły szwy mocnej dżinsowej koszuli. Złapała za kluczyki od samochodu i chciała jechać do rodziców. Zatrzymał ją. Nie możesz wyjść w tym stanie, mówił, i miał rację. Ciąża długo wyczekiwana, zagrożona. Trzeba leżeć – ścisłe zalecenie lekarza. Wtedy po raz pierwszy poprosiła o rozmowę jego rodzinę, pokazała podartą koszulę. Nie uwierzyli jej. Uznali, że jest przewrażliwiona, fiksuje w tej ciąży.

Prawdziwy koszmar zaczął się po porodzie. Mała miała kilka dni. To było sześć lat temu, ale jeszcze dziś płacze, kiedy o tym mówi. Zbliżały się święta. Nie miała siły niczego szykować ani odwiedzać jego rodziny. Odezwał się chory kręgosłup, do tego stan zapalny, gorączka. Słyszała, że się ze sobą cacka i pieści, ale po lekarstwa pojechał. Tylko że przywiózł inne, niż przepisał lekarz. Kiedy zwróciła na to uwagę, powiedział: weźmiesz te, a później sobie z tobą porozmawiam inaczej. Byli wtedy u nich jej rodzice. Chcieli ją zabrać ze sobą, żeby odpoczęła, wydobrzała trochę. Wyrzucił ich z domu i wyszedł. Została sama, dostała krwotoku. Mróz, zakupów zrobić nie ma jak, w domu prawie nic do jedzenia. Była głodna, leciała z nóg. Poszperała w szafkach i lodówce; wyszły z tego naleśniki z mięsem i barszcz. To już był wigilijny wieczór. On wrócił z pracy, spojrzał na stół: co to za święta?! Idź w pizdu z taką Wigilią.

Błagałam: zawieź mnie do rodziców. Ale nie, trzasnął drzwiami i pojechał do swoich na całe święta. Chciało mi się wyć – opowiada. – Na szczęście sąsiadka, która słyszała u nas jakieś krzyki, przyszła trochę mi pomóc.

Możesz sobie zdychać

Czuła, że z mieszkaniem też coś jest nie tak. Bo niby dlaczego zameldowany jest tylko on, a ona z dzieckiem nie. Parę razy rozmawiała o tym z jego siostrą, bo to ona jako formalna właścicielka musiała to załatwić. W końcu usłyszała: na razie to ja sobie będę ciebie obserwować i jak uznam za stosowne, to podejmę decyzję. Kiedy wspominała o agresji, mówili, że zmyśla, zwariowała i najbardziej to przydałby się jej psychiatra. A agresja była już wtedy na co dzień. Kiedy coś mu się nie podobało, łapał ją za gardło, podnosił do góry i wyrzucał do przedpokoju. Na urlopie wychowawczym nie miała własnych pieniędzy. Zaczęło się upokarzanie, wyzywanie od darmozjadów, wyliczanie, prześwietlanie paragonów.

I tak to się przeplatało z rozmowami, że od teraz już będzie dobrze, że wychodzą na prostą. Siedziała w domu z dzieckiem, gotowała obiady i patrzyła przez okno, czy już wraca. Nawet sprawę mieszkania udało się częściowo załatwić. Siostra spisała akt darowizny na ich rzecz: 7 proc. wartości dla niej, 93 proc. dla niego. Mogła się z dzieckiem zameldować. Wiedziała też już, że jak mąż podnosi ręce, nie ma sensu dzwonić na policję, tylko po żandarmerię wojskową. I dzwoniła. Ale on wtedy wychodził i żandarmeria tłumaczyła, że nie ma po co przyjeżdżać, skoro sprawcy nie ma w domu.

W sierpniu 2003 r. zaczęło się standardowo. Złapał ją za rękę i szastał po mieszkaniu: o drzwi, o łóżko, o kaloryfer. Kiedy padała skulona na podłodze, podnosił za ręce do góry jak dziecko i rzucał o ziemię. Potem ciągnął za nogi przez całe mieszkanie. Wreszcie wrzucił do pokoju, zgasił światło, powiedział: tu możesz sobie zdychać, i poszedł spać. Wezwała pogotowie, kiedy przyjechali, obudził się. Był spokojny, pytał: co tu się dzieje, co państwo tu robią. Rano udawała, że śpi, dopóki nie poszedł do pracy. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy dla siebie, dziecka i uciekła do rodziców, byle dalej od niego. Przez ten czas, kiedy mieszkała u rodziców, nie odwiedzał dziecka, nie płacił na nie, uniemożliwił korzystanie ze wspólnego konta i samochodu. Kiedy jesienią chciała zabrać z mieszkania ciepłe rzeczy, okazało się, że wymienił zamki w drzwiach. W październiku złożyła zawiadomienie do prokuratury wojskowej, że mąż znęca się nad nią psychicznie i fizycznie.

Zrobiło się groźnie. Dla niego – oficera, wyrok mógł oznaczać zwolnienie ze służby. I wszystko zmierzało do tego, bo prokuratura uznała, że „formalnie wyczerpał on ustawowe znamiona przestępstwa z art. 207”; tego o znęcaniu. Zaczęła się akcja wielkiego przepraszania. Były łzy i kwiaty, była rozmowa z teściową, w której padło coś o krzyżu do niesienia, że w małżeństwie raz lepiej, raz gorzej, że trzeba się dogadać. On tłumaczył: nie wie, co w niego wstąpiło, że zrobił jej taką krzywdę, i błagał, żeby dała mu jeszcze jedną szansę, żeby wycofała oskarżenie. Jak pierwsza naiwna dała i wycofała.

Prokuratura właściwie powinna prowadzić sprawę dalej, bo przestępstwa z art. 207 ścigane są z urzędu, a w tej sprawie były inne dowody, choćby dwie obdukcje i zeznania świadków. Postanowiono jednak „odmówić wszczęcia postępowania przygotowawczego w sprawie fizycznego i psychicznego znęcania się nad żoną, gdyż czyn ten nie stanowi przestępstwa z uwagi na znikomą społeczną szkodliwość”.

Przez zaciśnięte zęby

W listopadzie zamieszkali razem, a w styczniu miała już pierwsze siniaki. Złapał ją za nadgarstki i ścisnął. Ma duże silne dłonie. Krwiaki pojawiały się niemal natychmiast. Ale wtedy jeszcze wystarczyło tylko wspomnieć o telefonie do żandarmerii, żeby się opamiętał. Poszli nawet na terapię rodzinną. Jeszcze wierzyła, że tym razem się uda, ale coraz słabiej. Z biciem przez pewien czas się hamował, ale znów ubliżał, upokarzał, dołował. Ile jeszcze, pasożycie, będę cię utrzymywać, pytał.

Nie mówił, tylko wydawał rozkazy. Nie wolno było o nic pytać, bo brał za kark i wyrzucał za drzwi. Zniszczył mnie psychicznie. Czułam się bezwartościowa, jak jakiś podgatunek człowieka – wspomina. Wróciło szarpanie, duszenie, wróciły telefony do żandarmerii, po których znikał. Tym razem on złożył pozew o rozwód, potem wycofał, tłumaczył, że to było tylko ostrzeżenie. Niby się wyprowadził, ale przychodził, kiedy chciał.

Kolejny nowy początek miał być wtedy, kiedy ona wróciła do pracy, a dziecko poszło do przedszkola. Przeprowadzili się, bo dostał służbowe mieszkanie. Szykował mu się wyjazd do Iraku. Myślała, że oboje nabiorą dystansu, że on się tam zmieni. Był bardzo dumny z tej misji. Miał już wszystkie szkolenia, badania, nawet gotowy sprzęt. Kilka dni przed wylotem okazało się, że nie jedzie. Wtedy zaczęła się gehenna. Bez świadków. Bo on nie krzyczał, mówił cicho, przez zaciśnięte zęby. Po cichu się dusi, po cichu depcze po gołych stopach.

Kiedy się zaczynało, miałam odczucie, jakby coś w niego wstępowało, jakaś furia, cicha furia – opowiada. – Kiedyś prasowałam ubrania, wyrwał mi żelazko i zbliżył do twarzy. Starałam się mówić spokojnie: zobacz, co masz w ręku, opanuj się.

Jak przyjeżdżała żandarmeria, zawsze był spokojny, opanowany, trzeźwy. Robili notatki urzędowe dotyczące przemocy w rodzinie, pouczali i znikali.

To są najtrudniejsze sprawy – tłumaczy Anna Miłoszewska, dyrektorka wrocławskiego Centrum Praw Kobiet. – Kiedy sprawca przemocy jest pijany, interweniujący łatwiej wierzą kobiecie. Ale gdy zastają w domu trzeźwego spokojnego mężczyznę, w dodatku kulturalnego pana doktora, mecenasa czy oficera, nie mieści im się w głowie, że przed chwilą mógł bić.

Sama się pobiła

Był wieczór. On siedział przy komputerze. Mała chciała, żeby jej poczytał. Szarpała go za ramię, prosząc: tato, chodź do mojego pokoju. Dalej są dwie wersje. Według niego w pewnym momencie dziewczynka puściła jego rękę, upadła w kierunku ławy, uderzając w nią czołem. Według niej on odepchnął dziecko z całej siły, nawet nie odwracając się od ekranu. Właściwie jest jeszcze trzecia wersja: tata mnie popchnął, bo myślał, że to mamusia – powiedziała mała sąsiadce.

Straciła przytomność, na czole rósł jej ogromny krwiak. Wpadłam w histerię, bo myślałam, że ją zabił. Przesiedziałam całą noc na szpitalnym korytarzu i wtedy podjęłam decyzję. Tym razem to już koniec. Definitywny – opowiada. Zdecydowała, że złoży zawiadomienie o przestępstwie. W styczniu ubiegłego roku wyprowadziła się do rodziców.

Gdy złożyła zeznania, prokurator namawiał ją na mediację, w końcu to rodzinna sprawa. Nie zgodziła się. Po kilkumiesięcznym śledztwie prokuratura umorzyła sprawę. Wcześniej podzieliła ją na kolejne epizody. Ten z 2003 r., który – jak wcześniej uznano – wyczerpywał znamiona przestępstwa znęcania się, umorzyła, ponieważ postępowanie zostało wówczas prawomocnie zakończone. Nie można go wznowić bez ujawnienia nowych faktów lub dowodów.

Co do 2003 r. faktycznie, nic nowego się nie pojawiło. Historie z lat 2001, 2002 i 2005 starannie oddzielono i zaklasyfikowano jako naruszenie nietykalności cielesnej lub znieważenie, które jako czyny prywatnoskargowe (czyli ścigane z oskarżenia prywatnego) przedawniają się po roku. Historie z lat 2007 i 2008, które by się jeszcze nie przedawniły, umorzono z uwagi na brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu. Oprócz zeznań poszkodowanej jest w tym przypadku co prawda także obdukcja lekarska i notatki Żandarmerii Wojskowej, ale oskarżony zeznał, że żona pobiła się sama: „zaczęła całym ciałem uderzać w drzwi i ościeżnicę, po którymś uderzeniu upadła na podłogę i zaczęła krzyczeć, że została pobita”. Wyjaśnił także, że nie tylko nigdy nie dusił żony, nie popychał jej ani nie znieważał, ale to ona znęcała się nad nim fizycznie i psychicznie. Złożył nawet zawiadomienie na policji. Słowo przeciw słowu.

Prokurator uznał, że obie wersje są równie prawdopodobne. Wątpliwości zaś przemawiają na korzyść oskarżonego. Generalnie rzecz biorąc znęcania nie było, bo zachodzi ono wtedy, gdy „działanie sprawcy jest intensywne i poszczególne czyny zostają popełnione w zbliżonym okresie czasu”. Pełnomocnik poszkodowanej zaskarżył decyzję prokuratury, ale Wojskowy Sąd Garnizonowy uznał, że niesłusznie. „Kryterium podmiotowo-przedmiotowe zachowania się sprawcy, wyczerpującego znamiona przedmiotowego czynu na pewno nie może ograniczać się do systematyczności lub zwartego czasowo, lub miejscowo zdarzenia, jeżeli nie towarzyszy temu intensywność, dotkliwość i poniżanie w eskalacji ponad miarę” – pisze w uzasadnieniu. Na to postanowienie zażalenie nie przysługuje.

Problem jest

Według kodeksu postępowania karnego sądom wojskowym podlegają najogólniej rzecz biorąc tylko przestępstwa przeciwko organowi wojskowemu lub popełnione podczas lub w związku z pełnieniem służby wojskowej, ale od 10 lat są to przepisy w stanie spoczynku. W 2008 r. przestępstwa niezwiązane ze służbą wojskową (m.in. przemoc w rodzinie) przejąć miały sądy cywilne. Sejm jednak odroczył wejście w życie tych przepisów ze względu na to, że sądy wojskowe procedują szybciej i sprawniej. Nowela, wprowadzająca te zapisy - od 2009 r. - czeka na podpis prezydenta.

Według statystyk problem przemocy w rodzinach wojskowych jest zjawiskiem marginalnym. W 2007 r. prokuratury wojskowe skierowały do sądów 18 aktów oskarżenia o znęcanie się. Osiem zakończyło się skazaniem. W 2008 r. (do listopada) aktów oskarżenia było 15, a skazań (w pierwszym półroczu) - dwa. Płk Beata Czuba, pełnomocniczka MON ds. wojskowej służby kobiet, przyznaje jednak, że problem jest. Dlatego we współpracy z Żandarmerią Wojskową wprowadza w tym roku program profilaktyczny związany z przemocą w rodzinie. Obejmie on m.in. funkcjonariuszy Żandarmerii Wojskowej, którzy będą szkoleni, jak identyfikować i przyjmować tego rodzaju zgłoszenia.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną