Strona główna

Koleiny Jagiełły

Sandomierz, stare miasto nocą Sandomierz, stare miasto nocą Marek Henzler / Polityka
Podróżowano nim już wcześniej, ale rangę królewskiego trakt zyskał w 1386 r., kiedy wielki książę litewski Jagiełło wyruszył z Wilna do Polski – już nie na łupieżczą wyprawę (jak dwa lata wcześniej), ale po to, by w Krakowie się ochrzcić, poślubić młodszą o 18 lat polską królową i, poza Jadwigą, posiąść także królewską koronę.
JR/Polityka

Drogę z Wilna do Krakowa i z Krakowa do Wilna niejeden raz przemierzały królewskie orszaki, jeździli nią kupcy i posłańcy, artyści i rzemieślnicy, pielgrzymi, uczeni i młódź po nauki oraz łupiący podróżnych zbóje. Droga ta, zwłaszcza po ustanowieniu w Lublinie w 1569 r. Rzeczpospolitej Obojga Narodów, stała się osią państwową i głównym szlakiem handlowym, co potwierdza prof. Henryk Samsonowicz w pracy o średniowiecznych sieciach drożnych.

Trakt znaczenie utracił w 1611 r. po przeprowadzce królewskiego dworu z Krakowa do Warszawy. Różne były potem losy położonych przy nim miast i osad, o których dawnej świetności świadczą królewskie zamki, kościoły, klasztory i synagogi. – Nie musimy niczego wymyślać, my tylko odtwarzamy ten trakt – mówi Janusz Kopaczek, prezes organizacji Szlak Jagielloński z Lublina (będącej stowarzyszeniem osób i samorządów). Ubiega się ono o uznanie szlaku za europejską drogę kulturową (patrz: www.szlakjagiellonski.pl). Ruszamy więc na trasę z Krakowa do Wilna.

Królewskie orszaki wyjeżdżały z Wawelu. Inni podróż rozpoczynali spod kościoła św. Mikołaja (dziś ul. Kopernika 8). Nieopodal, w średniowiecznych murach miasta, była Brama Mikołajska, którą wychodziło się na trakt sandomierski. Pierwszy postój, a nie jeżdżono wtedy w nocy, był w Igołomi, odległej od Krakowa o 30 km, bądź w nieco dalej położonych Wawrzeńczycach, które król Zygmunt Stary wskazał jako miejsce podwód dla posłańców udających się do Wielkiego Księstwa Litewskiego. (Podwoda to jedna z posług wynikających z prawa książęcego; polegała na obowiązku dostarczenia koni wierzchowych). W obu wsiach zachowały się kościoły, niegdyś gotyckie, dziś znacznie przebudowane. Przed świątynią w Igołomi stoi pomnik urodzonego tu Adama Chmielowskiego (znanego jako św. brat Albert). Przyszedł na świat w 1845 r. w rodzinie naczelnika komory celnej na przebiegającej tu granicy austriacko-rosyjskiej. Przy kościele w Wawrzeńczycach stoi zaś pomnik św. Jadwigi upamiętniający modły królowej w 1393 r. Okolice te od wieków zaopatrywały w warzywa krakowskie stoły. I dziś wszędzie widać okryte folią warzywnicze tunele i zagony.

Za Igołomią powinniśmy skręcić w odchodzącą w prawo kasztanową aleję, która prowadzi do zespołu pałacowo-parkowego. Przed bramą parku stoi mocno zniszczony budynek kuźni z początku XIX w. (z klasycystycznym arkadowym podcieniem), którą Artur Grottger uwiecznił jako tło w znanej grafice „Kucie kos” z patriotycznego cyklu „Polonia”. Pałac postawili na przełomie XVIII/XIX w. Wodziccy. Zaprojektowany prawdopodobnie przez sławnego architekta Christiana Piotra Aignera, uważany jest za najładniejszą budowlę klasycystyczną w Małopolsce. Z okien reprezentacyjnego okrągłego salonu (z balkonem), o średnicy 9,4 m, rozciąga się piękny widok na ogród, dolinę Wisły i lasy niepołomickie. Gospodarzem pałacu jest oddział krakowskiego Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. Archeolodzy urządzili małą wystawę ceramiki, ozdób i narzędzi z epoki neolitu. Kopali też na trasie dawnego gościńca. – Wiódł on tędy, o czym świadczą odkopane monety, podkowy i inne drobiazgi – mówi dr Krzysztof Tunia, kierownik placówki.

Średniowieczny gościniec mógł być szerszy od niejednej autostrady. Lessowe podłoże do dziś zachowało ślady kolein, którymi jeżdżono do czasu, gdy tak się pogłębiły, że skrzynia wozu szorowała po ziemi. Wówczas zaczynano jeździć obok, tworząc nowe. Stopniowo okrawano okoliczne pola, co prowadziło do konfliktów. Zgodnie z ówczesnym prawem, właścicielowi pola należała się opłata za przejazd, ale musiał on też dbać o stan drogi. Znane są historyczne przekazy o protestach kołodziei i kowali przeciwko poprawianiu stanu dróg, bo to pozbawiało ich dochodów. W tej części Europy w zasadzie podróżowano wyłącznie gruntowymi drogami, umacnianymi chrustem, faszyną lub drewnianymi dylami w miejscach, gdzie trzeba było pokonać strumień bądź podmokły teren.

Adriana Rosset, autorka książki o drogach i mostach w epoce średniowiecza i odrodzenia, uważa, że „wszelkie wydatki na roboty drogowe w średniowieczu były pieniędzmi zmarnowanymi, gdyż nieznajomość podstawowych zasad techniki budowy i ogólny brak staranności wykonywania robót uniemożliwiały uzyskanie względnie zadowalających i trwałych wyników”. Myto (opłatę za przejazd) wyznaczano od ciężaru towaru albo liczby zwierząt zaprzężonych lub jucznych (kopytkowe). Niekiedy pobierano tzw. cespitatium, tj. odszkodowanie za zniszczenie przydrożnej trawy. Opłaty stale rosły; ukazała się nawet papieska bulla grożąca klątwą za wprowadzanie dodatkowych opłat, a sejm powołał lustratorów, którzy sprawdzali ich wysokość i stan dróg. W 1570 r. nakazali oni gościniec w Igołomi naprawić. Wtedy mieszkańcy stwierdzili, że nie mają czym i wolą „pola ustąpić” – podaje publikacja o szlaku jagiellońskim.

Miastem obłożonym podwodami były też Koszyce (dziś gminna wieś). – Nas lokowała regentka Elżbieta Łokietkówna, a potem Władysław Jagiełło – mówi wójt Stanisław Rybak. Na rozwój Koszyc wpłynął nie tylko lądowy trakt, ale i leżący w pobliżu port Morsko na Wiśle, skąd spławiano sól z Bochni. Kopie aktów lokacyjnych, odciski dawnych pieczęci, dokumenty koszyckich cechów i stare sprzęty znajdziemy w Muzeum Ziemi Koszyckiej im. Stanisława Boducha. Patron muzeum w stanie wojennym wyemigrował do Chicago, gdzie został poważnym przedsiębiorcą budowlanym. Parę lat temu zaproponował wójtowi sfinansowanie dzieła na rzecz współziomków. I tak powstało muzeum, a zarazem ośrodek kultury, w zrujnowanej synagodze, którą Boduch kupił od katowickiej gminy wyznaniowej i na swój koszt wyremontował. Usunięto z niej filary bimy i zamurowano wnękę na Torę, ale skorupa budynku została bez zmian. Boduch przekazał synagogę w bezpłatne użytkowanie koszyckiej gminie, stawiając tylko jeden warunek, by amerykańskim zwyczajem jego nazwisko jako fundatora znalazło się w nazwie muzeum.

Jedziemy dalej. Już w XIII w. nad Nidą uchodzącą do Wisły leżało miasto Stary Korczyn, obok którego postawiono zamek i w 1258 r. ulokowano Nowy Korczyn. Po tatarskiej nawale odbudowywano zarówno Kraków, jak i Sandomierz. Na jakiś czas zamek w Nowym Korczynie stał się siedzibą dworu księcia Bolesława Wstydliwego i jego przyszłej małżonki Kingi, córki króla Węgier Beli IV, zaręczonej z Bolesławem już w wieku 6 lat. Kinga przebywała tu do osiągnięcia pełnoletności (wówczas 12 lat), a nawet i po ślubie, kiedy się okazało, że mimo zamążpójścia chce zachować dziewictwo.

Miasto rozkwitło obdarzone przywilejem pobierania cła mostowego i grobelnego. Odbywały się tu sejmiki małopolskie, częstym gościem był Jagiełło, w 1404 r. zjechało polskie rycerstwo, zwołane w celu uchwalenia podatku na rzecz wykupienia ziemi dobrzyńskiej z rąk krzyżaków, a w 1479 r. Kazimierz Jagiellończyk odebrał hołd lenny od wielkiego mistrza krzyżackiego. Na wiadomość od Zygmunta Augusta, czy sejm dał zgodę na koronę dla niej, czekała tu Barbara Radziwiłłówna, a w parafialnej szkole nauki pobierał dziejopis Jan Długosz, syn korczyńskiego starosty. Do dziś w rogu koszyckiego rynku stoi tzw. Dom Długosza.

Od II połowy XVII w. zaczął się upadek miasta i dziś – kiedyś jedno z największych w Małopolsce (ponoć aż 30 tys. mieszkańców, jak podaje promocyjny folder) – jest tylko gminną wsią. Po wspaniałej przeszłości pozostały zabytkowe kościoły: św. Stanisława (franciszkanów) z wartymi obejrzenia polichromiami św. Trójcy. Po zamku nie ma już śladu. Jest jeszcze zrujnowana XVIII-wieczna klasycystyczna synagoga z ośmiokolumnowym portykiem, zbudowana z materiału z rozbiórki zamkowych ruin. Na pamiątkę pobytu św. Kingi źródło z cudowną wodą nosi jej imię, a w lipcu obchodzi się lokalne święto Kingonalia. Okolice słyną z uprawy fasoli Piękny Jaś i... lawendy.

Z Nowego Korczyna warto odbić na drugą stronę Wisły. W niedalekim Szczucinie jest Muzeum Drogownictwa i skansen maszyn drogowych, gdzie można poznać metody i technikę budowy dróg od czasów rzymskich do współczesnych. Wracamy potem na szlak. Mijamy Pacanów, uwieczniony w opowieściach o Koziołku Matołku, i docieramy do Koprzywnicy. To do niej w 1183 r. wojewoda sandomierski Mikołaj Bogoria sprowadził cystersów, nadając im 11 wsi. Stanął tu klasztor, który w 1241 r. spustoszyli Tatarzy. Kolejny napad nastąpił w 1259 r. Nadane przywileje pozwalały cystersom odbudować klasztor i kościół, wybudować dwór przeora, a także przebudować cały zespół, który w II poł. XVII w. nabrał cech barokowych. Uwagę zwraca 54-metrowa wieża kościoła, a w jego wnętrzu 11 ołtarzy. Do kościoła dotyka, jedyne zachowane, wschodnie skrzydło dawnego klasztoru z kapitularzem.

Dalej mamy już Sandomierz. Miastem zachwycał się Jarosław Iwaszkiewicz; wielką przyszłość, większą od dawnej historycznej roli, przepowiadał miastu piewca Centralnego Okręgu Przemysłowego – Melchior Wańkowicz. Sandomierz miał być stolicą COP, a może i przyszłą stolicą Polski, czego mieszkańcom życzył, wpisując się do księgi pamiątkowej, twórca planu COP wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Tymczasem Sandomierz nie osiągał wojewódzkiej rangi w II RP (nie zdążył) ani w PRL, kiedy to przegrał z upasionym na siarce Tarnobrzegiem. Dziś także, chociaż ma odbudowaną starówkę z renesansowym ratuszem, podziemną trasę pod kamienicami i kupieckimi składami, bizantyjsko-ruskie polichromie w katedrze i ogromne sale Muzeum Okręgowego na zamku, nie zatrzymuje gości na dłużej. Dostatecznej siły przyciągania nie mają ani szacowne mury, ani obraz miasta przedstawiony w „Widnokręgu” Wiesława Myśliwskiego czy z serialu „Ojciec Mateusz”.

Nawet jednak w czasie krótkiego pobytu nie powinno się pomijać prowadzonego przez siostry zakonne muzeum diecezjalnego w dawnym Domu Długosza. Przewodnicy obowiązkowo pokazują w nim rękawiczki królowej Jadwigi. Uwagę, poza obrazami, przyciągają dwa wojenne łupy: wspaniały Relikwiarz Drzewa Krzyża Świętego z krzyżackiej jeszcze wtedy Brodnicy, podarowany przez Jagiełłę po bitwie pod Grunwaldem sandomierskiej kolegiacie, oraz pokaźny zachowany fragment mozaiki z wnętrza soboru p.w. Aleksandra Newskiego, stojącego do czasu rozbiórki w 1926 r. na placu Saskim (dziś Piłsudskiego) w Warszawie.

Niecała końska dniówka (20 km) dzieli Sandomierz od Zawichostu, gdzie podróżni przeprawiali się z lewego na prawy brzeg Wisły. Było to już za miejscem, w którym do Wisły wpada potężny San. Dzięki przeprawie w Zawichoście w drodze na Ruś i Litwę pokonywano tylko jedną rzekę. Od Sandomierza trakt wiedzie wzdłuż pofałdowanej i poprzecinanej wąwozami wschodniej krawędzi Wyżyny Sandomierskiej, zwanej Górami Pieprzowymi bądź Pieprzówkami. Pod Zawichostem droga dochodzi do samej Wisły i wzdłuż niej jeszcze w końcu czerwca leżały worki z piaskiem – pamiątka po ostatniej powodzi. Choć ominęła Zawichost, z uwagi na nadal wysoki stan wody nie pływa prom łączący brzegi rzeki. Warto pytać, kiedy rejsy wznowi, bo panorama Zawichostu od strony Wisły warta jest obejrzenia.

Dziś z wysokiej zawichojskiej skarpy podziwiać można tylko lubelską stronę rzeki i samą Wisłę, która wolno wraca w swoje koryto. Przy ul. Plażowej warto zejść (są schodki) poniżej przeciwpowodziowego wału w nadrzeczne chaszcze, aby od dołu obejrzeć ceglaną wieżyczkę starego wodowskazu, z tabliczkami na korpusie pokazującymi poziom wody podczas powodzi w 1934 r. i poziom tzw. Wielkiej Wody (bez widocznej daty). Jak niegdyś mierzy się tu stan wody na Wiśle, o którym radiowym komunikatem w samo południe informowana jest cała Polska.

Zawichost przez wieki żył z Wisły. Pobierano tu opłaty za przeprawę i cło za spławiane towary. Przeprawy strzegł zamek na wiślanej wyspie. Zniszczyli go Szwedzi, a resztki zabrała woda. Warto odwiedzić trzy miejscowe kościoły, w tym farę, w której podziemiach odkryto romańską apsydę z XI w. Związki z Zawichostem miało dwóch znanych historyków. W 1866 r. urodził się tu Szymon Askenazy, a w 1942 r., po ucieczce z warszawskiego getta, z dwójką synów – pod fałszywym nazwiskiem Wachlewska – u Stefana Gieremka zamieszkała i prowadziła jego sklep matka prof. Bronisława Geremka. Po wojnie sklepikarz się z nią ożenił i cała rodzina przeniosła się do Wschowy, a potem do Warszawy.

Promem z Zawichostu dopłyniemy do lubelskiego już Kosina. Jedziemy dalej w kierunku Dzierzkowic, które do dziś w tarczy herbu – na budynku urzędu gminy – mają jeźdźca z listem w ręku, pamiątkę po tym, że niegdyś królewscy posłańcy tu wymieniali konie. Dalej mamy Urzędów, kolejną miejscowość, która została miastem za Jagiełły, co pokazuje, jak miastotwórczym czynnikiem był gościniec łączący Kraków z Wilnem. Urodził się tu ok. 1500 r. Marcin, ksiądz, lekarz i botanik, autor dzieła „Herbarz Polski to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych i inszych rzeczy do lekarstw należących księgi dwie”. Ciekawostką wartą obejrzenia są spore odcinki zachowanych ziemnych wałów (nie murów), którymi kiedyś opasano miasto. Dalej są Bełżyce z kolejnym królewskim zamkiem i ostatnie wioski przed Lublinem. Królewski orszak przez Bramę Krakowską, rynek, Bramę Grodzką i zwodzony most wjeżdżał na dziedziniec zamku, a kupcy i inni podróżni noclegu szukali w karczmach.

Kto był w Lublinie w latach PRL, ten pamięta rozsypujące się domy i smród wyziewów z kanalizacji Starego Miasta. Dziś jest ono już po gruntownym liftingu. Efektu można pozazdrościć. Obok stoi zamek postawiony przez Kazimierza Wielkiego. Z jego czasów zachował się donżon (wieża główna) i kaplica św. Trójcy. Dziś jest w nim Muzeum Lubelskie, gdzie w galerii malarstwa polskiego wisi m.in. Matejkowska „Unia lubelska”. Obowiązkowo odwiedzić należy kaplicę św. Trójcy, której wnętrze za Jagiełły pokryły bizantyjsko-ruskie freski. Na dwóch z nich twórcy uwiecznili króla, m.in. na tzw. koronnym portrecie (na koniu), który stowarzyszenie Szlak Jagielloński obrało za swoje logo. Prezes Kopaczek, który sam jest przewodnikiem po Lublinie, zachęca, by przejść wytyczonym w mieście szlakiem unii lubelskiej, obejrzeć choćby kościół p.w. Wniebowzięcia NMP Zwycięskiej, ufundowany przez Jagiełłę jako wotum po grunwaldzkim zwycięstwie, i pomnik Unii Lubelskiej.

Z Lublina do Wilna wędrowano kiedyś dwiema trasami. Pierwsza wiodła przez Ostrów Lubelski, Parczew, Piszczac oraz leżące dziś w granicach Białorusi: Brześć, Kamieniec i Wołkowysk, a druga – przez Kock, Radzyń Podlaski, Mielnik, Krynki, białoruskie dziś Grodno i Merecz. My proponujemy wariant trzeci, omijający terytorium Białorusi, co nie oznacza, że odradzamy podróż tamtędy. Trzeba jednak wówczas wystąpić o białoruską wizę. Teoretycznie wystarczy tranzytowa (10 euro), ale rzecznik ambasady Białorusi taką odradza: – Wiadomo, co oznacza słowo tranzyt, i konsula musimy przekonać, że chodzi nam wyłącznie o taki przejazd, trasą i w terminie podanym we wniosku o wizę. Na przejazd mamy 48 godzin i nie wolno nam odjechać od wyznaczonej trasy, by obejrzeć np. miejsca związane z Adamem Mickiewiczem. Dlatego rzecznik podpowiada rozwiązanie lepsze: należy wystąpić o wizę pobytową za 25 euro. – Praktycznie nie dajemy odmów – zapewnia. Do kosztów podróży przez Białoruś musimy jeszcze doliczyć opłaty za wymagane odrębne ubezpieczenie i opłatę za wjazd samochodu (za jeden dzień 5 dol., za 1–5 dni 15 dol.), no i godziny spędzone w kolejce na granicy. Z relacją z podróży (na rowerach), którą białoruskim odcinkiem odbyła grupa związana z ideą szlaku jagiellońskiego, można się zapoznać w Internecie.

Podpowiadamy zatem trasę przez Ostrów Lubelski, gdzie zachował się fragment gościńca w jego naturalnym kształcie. Prowadzi on w stronę Parczewa. Nie jest to obecna szosa zalana asfaltem, ale biegnący po jej prawej stronie piaszczysty szeroki trakt, ze starymi drzewami i krzyżami po boku, ginący hen, w lasach. Sam Parczew, wcześniej znany jako Parczów, miastem został z lokacji Jagiełły. Tu zmieniano podwody przed przekroczeniem granicy z Litwą, którą trakt przecinał parę kilometrów dalej, w Przewłoce, co pokazuje, jak daleko sięgało wówczas terytorium Litwy. Dalej mamy założone przez Zygmunta Starego miasto Piszczałka (obecnie Piszczac) i granicę z Białorusią w Brześciu. Ale tę chcemy ominąć, dlatego z Parczewa kierujemy się na Radzyń Podlaski, z ciekawym parkiem i barokowym pałacem, dziś siedzibą sądu. Przejeżdżamy przez Międzyrzec Podlaski, kolejny gród na polsko-litewskim pograniczu, skąd podróżni zmierzali ku przeprawie przez Bug w Mielniku.

Przez jakiś czas stał tu nawet most, a dziś – kiedy nie ma wysokiej wody – kursuje prom. Mimo świetnej historycznej przeszłości (zamek, stolica ziemi mielnickiej, miejsce podpisania unii mielnickiej) Mielnik ominęła szosa z Lublina do Białegostoku i kolej. Miasteczko pozostało na uboczu, ale może to był akurat los wygrany na loterii, bo nadbużańskiego krajobrazu nie zeszpeciły ani fabryczne kominy, ani wielka płyta. Ścieżką obok ruin kościoła warto wejść na Górę Zamkową, skąd roztacza się panorama doliny Bugu. Na jej szczycie nie znajdziemy ruin zamku, ale kaplicy Aleksandra Newskiego, postawionej – jak napisano w gminnym informatorze internetowym – w 1864 r. w podzięce za cudowne ocalenie cara Aleksandra II. Informację tę warto zweryfikować, bo wiadomo, że pomniki stawiano – po cudownym ocaleniu z katastrofy kolejowej pod Charkowem w 1881 r. – carowi Aleksandrowi III. Natomiast jego ojcu carowi Aleksandrowi II kaplice i tablice fundowano po zniesieniu w 1864 r. poddaństwa chłopów.

Z Mielnika szlak prowadził przez Krynki i Grodno do Wilna. My, omijając Białoruś, jedziemy przez stary ruski gród Bielsk Podlaski, Białystok (skąd warto zrobić skok w bok do Supraśla, by obejrzeć prawosławny męski monastyr), Augustów i w Ogrodnikach wjeżdżamy na Litwę. Tu, w drodze do Wilna, warto odwiedzić Druskienniki i miasteczko Merecz (lit. Merkiné). W Mereczy są do zobaczenia ciekawy kościół i wybudowana na miejscu dawnego ratusza cerkiew, w której za sowieckich czasów urządzono muzeum. Obok stoi dom z tablicą (w języku litewskim i polskim) informującą, że zmarł tu król Władysław IV Waza. Przede wszystkim jednak w Mereczy powinniśmy obejrzeć stare litewskie grodzisko, z którego widać wspaniałą panoramę doliny Niemna.

Stąd już niedaleko do stołecznego Wilna, gdzie kończy się właśnie odbudowa pałacu Wielkich Książąt Litewskich (obok katedry). Pamiątek po Jagiellonach i innych wspólnych polskich i litewskich władcach – tak jak wcześniej w Krakowie – nie ma co przypominać. Opisy znajdziemy w każdym przewodniku.

W tym cyklu wydrukowaliśmy:
Samochodzik i krzyżacy” (POLITYKA 27); „Na straży na plaży” (POLITYKA 28).

Polityka 29.2010 (2765) z dnia 17.07.2010; Półprzewodnik Polityki; s. 66
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną