Nazwa Mazowsze po raz pierwszy pojawia się u Galla Anonima, ale skąd się wzięła i co mogła oznaczać, nie bardzo potrafimy wytłumaczyć. Aleksander Gieysztor uważał, że pochodzi od mazi i odnosi się do jakości tamtejszej gleby. Jeden z najwybitniejszych historyków ubiegłego stulecia Henryk Łowmiański sugerował, że to bardzo stary toponim, kojarzony brzmieniem nazwy – Mazowsze – z krainą Amazonek, znanych z antycznych mitów. Tym bardziej że jeszcze relacje z X w. umieszczały Amazonki „za krajem Mieszka”.
Nie tylko nazwa sprawia kłopoty, ale i zasięg. Patrzący z Krakowa albo z Gniezna Gall Anonim pisał, że Mazowsze to ziemia leżąca ultra Vislam, czyli za Wisłą. Czyżby Warszawa wtedy nie należała do Mazowsza? Narażę się zapewne wielu osobom, ale wydaje mi się, że ziemie, na których w XIV w. (dopiero!) znalazła się nasza stolica, nie stanowiły Mazowsza. Być może były to terytoria związane z Łęczycą, może z Czerskiem. Do rozbiorów prawobrzeżna Warszawa wraz z Saską Kępą podlegała najstarszej polskiej diecezji w Poznaniu. Jeszcze w XIII w. było dwóch wojewodów – mazowiecki oraz czerski. Niektórzy badacze sądzą, że granice Mazowsza po prawej stronie Wisły określają wschodni zasięg Państwa Mieszka, inni, że Wisła stanowiła granicę między dwoma różnymi plemionami.
Tak naprawdę Wielkie Mazowsze – mające zasięg dzisiejszego województwa mazowieckiego (bez ziemi łomżyńskiej, wiskiej, częściowo dobrzyńskiej) – stworzył dopiero Konrad Mazowiecki. Ten kandydat do tronu krakowskiego zjednoczył leżące w zasięgu biskupstwa płockiego ziemie po prawej stronie Wisły z obszarami, na których powstały nieco później m.in. księstwa czerskie, łęczyckie, rawskie, sochaczewskie. Chociaż urodziłem się i wychowałem w Warszawie, moja ojcowizna znajduje się na tym najstarszym Mazowszu, w Puszczy Białej nad Narwią, koło Długosiodła, miejscowości starszej niż stolica, bo wzmiankowanej już w 1076 r.
W aktach grodzkich zawarta jest informacja, że na tzw. popis [przegląd] wojsk w 1502 r. przybyło dwóch Samsonowiczów z jednym koniem. Jak wielu innych niezamożnych szlachciców pochodzili z przygranicznego Podlasia, gdzie masowo osadzano drobną szlachtę. Rodzina mego ojca aż do połowy XIX w. zamieszkiwała okolice Jabłonny Lackiej, dopiero w 1904 r. mój macierzysty dziadek (jeden z założycieli AGH) kupił majątek stanowiący resztówkę wielkich dóbr biskupstwa płockiego, zajętych przez rządy państw zaborczych. Było to głównie gospodarstwo leśne, ok. 80 ha lasu, trochę pól oraz ogród (z drzewami owocującymi do dziś!). Tam też zbudowany został dwór, w którym cała liczna rodzina spędzała wakacje. W 1939 r. dwór znalazł się w pasie leżącym między granicą Rzeszy z jednej strony i terenem włączonym do Białoruskiej Republiki Sowieckiej. Dobrze pamiętam grzmot salw artyleryjskich w noc czerwcową 1941 r. po wybuchu wojny niemieckorosyjskiej. Od czerwca 1944 r. chowaliśmy sie w Lipniku przed Niemcami.
W Długosiodle na pogrzebie mojej babki w lipcu 1944 r. po raz ostatni widziałem mojego brata, porucznika batalionu Zośka, który miesiąc później zginął w Powstaniu Warszawskim, a wcześniej brał udział w bitwie pod Sieczychami, w której AK zlikwidowała posterunek niemiecki, ale też straciła dowódcę Tadeusza Zawadzkiego. W pierwszych dniach września 1944 r. Rosjanie wbili się klinem w pozycje niemieckie, tworząc przyczółek za Narwią, z którego miała wyjść później ofensywa styczniowa. Przez blisko pięć miesięcy, koczując m.in. w kurniku, jako że dwór był zajęty przez wojsko sowieckie, mogłem obserwować z wysokiego brzegu Narwi skutki ostrzału artyleryjskiego, działania lotnictwa niemieckiego i rosyjskiej obrony przeciwlotniczej. Ponieważ w Długosiodle mieścił się sztab II Frontu Białoruskiego, dowodzonego przez marszałka Konstantego Rokossowskiego, mogłem być świadkiem (ukrytym w krzakach!) defilady jego wojsk wyruszających na ofensywę.
W 1949 r., w ramach wzmożonej walki z wrogami klasowymi, Lipnik został zabrany, ale nie przestaliśmy tu bywać. Co roku cała rodzina przyjeżdżała na wakacje do pobliskiej Przetyczy. Czas spędzaliśmy na grzybach, pływaniu w Narwi, wędrówkach po puszczy i łąkach. Puszcza Biała słynie z grzybów [w Długosiodle odbywają się zawody w grzybobraniu Aktorów i Dziennikarzy – red.] – są tu prawdziwki, kanie i rydze.
Okoliczne lasy zawsze były dla ludzi rezerwuarem żywności, oprócz grzybów i jagód dostarczały miód, mięso, a przede wszystkim drewno. Dla Mazowsza był to najważniejszy z surowców, który pozwolił Polsce zaistnieć na europejski rynku. Podczas gdy we wczesnym średniowieczu naszym głównym produktem eksportowym byli niewolnicy, a od XVI w. zboże, to w XV w. królowało drewno. Sosnowe i dębowe bale masowo spławiano Narwią i Wisłą do Gdańska, stamtąd trafiały do stoczni zachodniej Europy. Kto wie, może pierwszy kawałek Europy, jaki zobaczyli Indianie na horyzoncie, to był wierzchołek zbudowanego z mazurskiej sosny masztu karaweli Krzysztofa Kolumba?
Pod koniec lat 70. kupiliśmy działkę w miejscowości Ostrykół Dworski, gdzie od zawsze było nasze rodzinne kąpielisko. Nie dość, że drewniana chałupa (przeniesiona z pobliskich Znamiączek) stanęła na rydzowisku, to z tarasu widać rzekę, po której suną łodzie, kajaki i jachty w drodze na Mazury. Narew to rybna rzeka. Za moich młodych lat do Ostrokołu przyjeżdżano na węgorze, bo ich skóry doskonale nadawały się do mocowania cepów. Mnie łowienie ryb specjalnie nie bawiło, wolałem pływać. Do dziś najchętniej przepływam na drugi brzeg (chociaż bywają lata, że poziom Narwi jest tak niski, że można ją przejść), by powłóczyć się po łąkach, obserwując gniazdujące ptaki. Poza bocianami można spotkać ich czarnych kuzynów, liczne stada czapli, rybitw, kosów, drozdów, dudków i wielu innych rzadkich gatunków.
Szukający wolności
W niewielkim Długosiodle są aż trzy pomniki Tadeusza Kościuszki. Co prawda nigdy go tu nie było, ale mieszkańcy Białych Kurpi to wyjątkowi patrioci. Duma, poczucie niezależności i przywiązanie do tradycji to charakterystyczne cechy tutejszej ludności. Jeszcze funkcjonuje tu podział na wsie dworskie i zaściankowe, wiadomo, kto pochodzi ze szlachty, kto z chłopstwa, a kto jest Kurpiem. Korzenie tej struktury społecznej sięgają XIII w., gdy na Podlasiu i północno-wschodnim Mazowszu osadzano szlachtę zaściankową, by broniła pogranicznych ziem polskich przed najazdami Litwinów i Rusinów. Osadnikom dawano wolność osobistą oraz niewielkie dziedziczne działki, które bywa do dziś pozostają w rękach ich potomków.
Oprócz szlachty zagrodowej i chłopów mieszkali tu też Kurpie – wolni ludzie królewscy, którzy mieli prawo do noszenia broni i żyli z lasu, parając się myślistwem, smolarstwem, bartnictwem, wyrębem, czasem też przemytem i rozbojem. Gdy w XVII w. Puszcza Biała wyludniła się na skutek zarazy, kapituła pułtuska biskupstwa płockiego przesiedliła tu Kurpiów zza Narwi, kiedyś zwanej Zagajnicą, dziś Puszczą Zieloną.
W tym samym czasie na Mazowszu zaczęły osiedlać się grupy Niemców, Podlasian, nawet Ormian oraz napływali z terenów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego Żydzi. Podczas gdy Niemcy zasymilowali się szybko z miejscową ludnością, Żydom to się nie udało. W Ostrowi Mazowieckiej znalazłem umowę z XVIII w. zawartą między proboszczem a gminą żydowską: „gdyby w Ostrowi ludność chrześcijańska żyła, to kościół miałby z tego profity, ale mieszkają Żydy i kościół nic z nich nie ma, pleban obiecuje im opiekę przed mendiantami i scholarami kościelnymi, za co Żydy będą dawać rocznie funt pieprzu, gałki muszkatołowej, imbiru i dwa garnce gorzałki alembikowej, jeśli innej to cztery”. Oto przykład naszej tolerancji.
Na Mazowsze trafili nawet pochodzący z Holandii menonici. Założona przez nich pod koniec XVIII w. miejscowość Paproć Duża ma plan miasta idealnego (podobnie jak Pokój na Opolszczyźnie czy Karlsruhe w Niemczech) – stojący w centrum kościół obiegała ulica, stanęło przy niej 11 murowanych domów, od których promieniście rozchodziły się drogi prowadzące na pola. Miejsce rozebranego kościoła (gdzie 15 lipca 1899 r. Józef Piłsudski wziął ślub z Marią Juszkiewiczową) tubylcy do dziś zwą Kirka, od holenderskiego słowa Kerk.
Na Kurpiowszczyznę tak jak na Ukrainę Naddnieprzańską trafiali ludzie, którzy, nie mieszcząc się w schematach prawnych ówczesnych państw, szukali wolności i możliwości swobodnego działania. Nie tylko bieda, ale właśnie też ta potrzeba wolności sprawiała, że mieszkańcy Mazowsza byli wyjątkowo mobilni i już w czasach Rzeczpospolitej Obojga Narodów zaczęli kolonizację – zaścianki mazowieckie pojawiły się na Mazurach, na Litwie („Pan Tadeusz”), w ziemi bełskiej (własności książąt mazowieckich od XIV w.) i w okolicach Kamieńca Podolskiego (nazwanego tak dla odróżnienia od Kamieńca Mazowieckiego). Na Zachodzie mazowiecka ekspansja widoczna była w departamencie Nord we Francji i Lotaryngii, a później nawet w Argentynie, Brazylii i USA. Ci, którzy mimo wszystko pozostali na ojcowiźnie, jeszcze w XIX w. z dumą nosili przytroczone do chłopskich sukman szable. Ta sama szlachecka duma, waleczność i potrzeba wolności dały o sobie znać chociażby w trakcie II wojny światowej. Okolice zasłynęły z silnej partyzantki (ukrywającej się w lasach do 1947 r.) i bitwy w Pecynie, w której poległo ponad 40 partyzantów.
Mazowiecka Wenecja
Jadąc przez Białe Kurpie warto zwrócić uwagę na toponimy, które zawsze coś mówią. I tak Długosiodło było długim, rozciągniętym siołem, Ostrokół znajdował się w ostrym zakolu rzeki, a Sieciechy były przecinką w lesie. Nazwy miejscowości informują też o tych, którzy je zakładali i w nich mieszkali, i tak Szczuki były własnością rodu Szczuków, a Bartniki – Bartnickich. Dziwnie brzmiące Prabuty i Jaszczułty założyli uciekający z północnego wschodu Bałtowie, natomiast Blochy, Chorchosy (od Kurhaus) czy Kabaty (od rodzaju płaszcza) zamieszkiwali Niemcy. Ciekawe jest też świadectwo zdrabniania nazw, które dowodzą malejącego z czasem znaczenia poszczególnych miejscowości. W ten sposób Brańsk stał się Brańszczykiem, a wspomniany już Kamieniec Mazowiecki – Kamieńczykiem.
W tej części Mazowsza próżno szukać średniowiecznych murowanych zamków, kamienic i miast z tej prostej przyczyny, że wszystko budowano tu z drewna, ziemie zaś bezustannie najeżdżano i niszczono. Najlepszym przykładem jest najważniejsze miasto regionu – Pułtusk, od XIII do XVIII w. własność biskupów płockich, który przez wieki wielokrotnie palono i burzono.
Najpiękniejsze słowa o Pułtusku znalazłem w liście, jaki przysłało ziomkostwo pułtuskie do Instytutu Historycznego z Izraela. Pytano w nim, czy ktoś zajmuje się historią Żydów w mieście, „w którym po raz pierwszy powiedzieliśmy słowo mama; po raz pierwszy poczuliśmy zapach róż i które, jakże słusznie, nazywane jest Wenecją Mazowsza”.
W otoczonym wodami Narwi i jej dopływu Pełtwy (stąd zresztą jego nazwa) Pułtusku warto zwiedzić jeden z najdłuższych w Polsce rynków oraz XV-wieczną kolegiatę z pięknym sklepieniem kolebowym, które replikowano w okolicznych kościołach. Pułtusk był ośrodkiem bogatym, członkowie kapituły rekrutowali się z wielu stron (między innymi przybywali z Włoch i Niderlandów), a szkolnictwo pułtuskie cieszyło się dużym uznaniem już u schyłku średniowiecza. Resztki drewnianego Pułtuska, wydobyte przez archeologów na Starym Mieście i wyspie zamkowej, można dziś zobaczyć w renesansowej wieży ratusza na rynku.
Co kryła szafa
Może mazowieckie zabytki nie są imponujące, ale okolice nadal kryją prawdziwe perły. Gdy mój pochodzący z Zuzeli student chciał pisać coś o okolicach, z których pochodził, zaproponowałem, by poszukał czegoś o przeszłości znajdującej się za Ostrowią Mazowiecką wsi Andrzejewo. Ma ona prostokątny rynek z odchodzącymi od niego ulicami oraz kościół – replikę bazyliki w Pułtusku. Student najpierw pojechał do kanclerza kurii płockiej, gdzie odkrył notatkę w księdze z wizytacji z 1612 r.: „za ołtarzem w Andrzejewie jest szafa jakowaś, ale co w niej jest, to nie wiem, bo pleban zeznał, że klucz do szafy zaginął”.
Niedługo później student napisał: „w Andrzejewie proboszcz zaprowadził mnie za ołtarz, gdzie rzeczywiście jest jakaś szafa, ale co w niej jest, to nie wiem, bo proboszcz mówi, że klucz zgubił konserwator wojewódzki”. Zaintrygowany pojechałem tam wraz z grupą studentów. Proboszcz zaprowadził nas za ołtarz, gdzie rzeczywiście stała niczym niewyróżniająca się szafa. Przyniósł worek starych kluczy i próbował po kolei, czy któryś nie będzie pasował. W końcu coś zgrzytnęło, coś się złamało i drzwi się otworzyły. Naszym oczom ukazała się piramida papierów pokryta pajęczyną i kurzem, wśród nich pergamin – najstarsza, jaką widziałem w Polsce, księga parafialna z 1592 r.
Wiem, że żyzne mazowieckie piaski nie każdego zachwycą. Może żeby rozsmakować się w urodzie tutejszych wiosek ukrytych w grzybnych lasach lub przycupniętych na skraju łąk, trzeba być stąd. Ale coś musi być w tym krajobrazie, historii i nastroju Mazowsza, że się do niego tęskni. To dlatego wielu synów tej ziemi, którzy wyjechali za chlebem, wraca po latach na ojcowiznę. Mnie wystarczy zatrzymać się na podmokłych łąkach zwanych Bagnem Pulwy, gdy zachodzące słońce rzuca refleksy na ciągnące się po horyzont zielone równiny, z oddali słychać śpiew słowików, „a w głębi ciemnej nieba wciąż jęczą żurawie”.
Prof. Henryk Samsonowicz jest wybitnym polskim mediewistą, członkiem rzeczywistym PAN, autorem fundamentalnych prac z zakresu historii Polski; w latach 1980–82 był rektorem Uniwersytetu Warszawskiego, a w latach 1989–1991 ministrem edukacji narodowej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Kawaler Orderu Orła Białego.