Archiwum Polityki

Kondukt miesięcy

Ten pomysł z pewnością spodobał się czytelnikom „Wyborczej” – przypominanie felietonów Antoniego Słonimskiego. Sprzed lat z „Wiadomości Literackich”. Pan Antoni nadal inspiruje, nadal jest wśród nas. Niedawno Grzegorz Turnau zwierzył się w wywiadzie telewizyjnym, że podczytując Słonimskiego nabiera dystansu do szaleństw naszych czasów. Ku memu zdumieniu, na Słonimskiego powołał się także były spin doktor i były pisowiec, recytując wiersz o dwóch ojczyznach. Nie wiem, czy pamiętał, debiutując jako deklamator, że ów wiersz stał się pretekstem do czynnej napaści na poetę dokonanej przez narodowca; faszystów przecież nigdy u nas nie było. Byli jedynie entuzjaści „umundurowania dusz” i katolickiego państwa polskiego narodu, którzy ćwiczyli się do przejęcia rządów maszerując z pochodniami.

W ojczyźnie twojej do obcych w wierze/Bóg się nie zniża./Moja ojczyzna świat cały bierze/W ramiona krzyża…

Linia podziałów nie zmieniła się. AS nie przewidział jedynie, że krzyż będzie bronią zaczepną. To jeden z ostatnich zwischenrufów Pana Antoniego: kiedy znajomy mieszkający za granicą zauważył, że wiele się w kraju zmieniło, musi więc się do tego przyzwyczaić, usłyszał: – Tylko się nie przyzwyczajaj. Zbyt dużo mamy już przyzwyczajonych! Proszę rozejrzeć się. Czy nie przyzwyczailiśmy się do awantur – zapowiadanych z góry, żeby ich czasem nie przeoczyć? Końcówka stycznia, wiadomo: Sejm, pytania do premiera, popisy krasomówcze wybitnych specjalistów od lotniczych katastrof. Nie mogło wśród nich zabraknąć posłanki Kempy, postaci z rymowanki: Siała baba MAK/I wiedziała, jak –/Prezes wiedział,/Podpowiedział,/Że to było tak…

Tragedia jako bilet powrotny do władzy, znaczenia, posad wreszcie. Wszelkie chwyty dozwolone. Ogrywanie resentymentów zalecane. Czynny od jakiegoś czasu na łamach „Rzeczpospolitej” prof. Zdzisław Krasnodębski demaskuje podejrzane towarzystwo Europejczyków – czytaj: rusofilów. Skazanych, ironizuje, na kontakty… „z ciemną ludnością, którą ciągle trzeba modernizować, wybijać jej z ciemnych głów kult maryjny i nadmierną skłonność do żałoby. A Rosja to Rosja. Czy można się dziwić, że twórca »Pokolenia« wrócił do fascynacji z czasów młodości, a w wielu innych po latach odzywają się sentymenty dziadków i pradziadków z Kominternu?”…

No i jesteśmy w domu. Domu, w którym straszy. Ciekawe, czy wykładający na uniwersytecie w Bremie pan profesor opowiada studentom, że radiomaryjność ojca dyrektora to rzetelna wartość, modernizacja to zaraza, potomkowie dziadków i pociotków – żydokomuna, a Wajda ograniczył się do „Pokolenia”, nigdy nie nakręcił „Katynia”. A może wcale tak pan profesor nie mówi, wersja eksportowa różni się od tej na użytek krajowy.

„Wymowa faktów zdradza czasem akcent cudzoziemski” – aforyzm Leca brzmi jak komentarz do raportu Anodiny. Akcent był rosyjski, zgoda. Ale teraz znamy fakty z akcentem nadwiślańskim. Powtarzam – fakty, a nie koniunkturalne domysły, że to, co się stało, to zamach. Czy przy panującym na lotnisku Siewiernyj bałaganie zamach, wymagający precyzji i dyscypliny, był w ogóle możliwy? A motyw gdzie – zemsta za Gruzję? Rosjanie wiedzieli, że Lech Kaczyński nie ma szans na reelekcję, przegra z każdym, kto zagwarantuje obywatelom święty spokój i poprawę stosunków z sąsiadami. Trudno, jak bohater anegdoty, ciągle prosić o inny globus.

Styczeń, luty, marzec i, rzecz jasna, kwiecień wypełnią nam manifestacje, oskarżenia i słowne pojedynki o tematyce smoleńskiej. Gęstniejąca mgła przesłaniająca horyzont myślowy.

Luty i marzec to dalszy ciąg awantury o Grossa. Znowu odezwą się (już się odezwały) głosy oburzenia, że esej „Złote żniwa” jest paszkwilem fałszującym obraz postaw społeczeństwa w dniach Holocaustu. Nikt nie grabił mienia sąsiadów, nie wchodził w ich buty, nie szantażował ukrywających się, nie przesiewał popiołów, by znaleźć złote monety, pierścionki, łańcuszki, kamienie szlachetniejsze niż ci, co po nie sięgali. I w tym wypadku oburzenie bierze się z wygodnej niewiedzy o tym, dlaczego po cudze – żyjących jeszcze i zabitych – wyciągały się chwytne dłonie. „Polska bieda zazdrościła żydowskiej nędzy” – diagnozował to zjawisko Adolf Rudnicki zaraz po wojnie, gdy cienie zmarłych krążyły wśród ocalałych, a obraz II RP, przechowany w pamięci, nie przypominał dzisiejszych kolorowych inscenizacji. Ubóstwo wielkomiejskich przedmieść i małych miasteczek, głód i codzienna poniewierka wsi zabitych deskami, które nie były deskami ratunku – wiele tłumaczą.

Gross nie napisał niczego nowego o przemyśle wydobywczym na terenie obozów zagłady. W 1987 r. historyk Edmund Dmitrów opublikował pracę doktorską „Niemcy i okupacja hitlerowska w oczach Polaków”. Cytuje w niej pamiętnik zwiedzającego obóz szefa Komisji Oświęcimskiej: „W pobliżu naszej grupy zauważyłem paru mężczyzn grzebiących w ziemi haczykami. Powoli zbliżyłem się do nich i zauważyłem, że są zajęci wydłubywaniem rozmaitych drobiazgów jak: zegarki w szczątkach, koperty srebrne i złote luzem, jakieś medaliony…”. A teraz Brzezinka w opartej o dokumenty relacji: „Zwłaszcza na terenie tzw. dołów śmierci prowadzona była na szeroką skalę działalność rabunkowa, kopano »biedaszyby«, ale i budowano wielkie instalacje techniczne, zawiązywano całe przedsiębiorstwa eksploatacyjne. Przesiewano ziemię metr po metrze i płukano ją w pogoni za złotem, które ukryte w ludzkich trzewiach przetrwało spalenie”… Złote żniwa – prowadzone na ulicy przez szmalcowników – opisane są w książkach: Jana Grabowskiego o szantażach i Barbary Engelking o donosach i donosicielach. Do listy warto dopisać szkic o „gospodarce wyłączonej” Kazimierza Wyki, objaśniający przyczyny nagłego wzrostu zamożności wsi. Pomstujący na Grossa i współautorkę „Złotych żniw” Irenę Grudzińską nie dadzą się przekonać ani naukową argumentacją, ani świadectwami literackimi. Wiedzą swoje. Liczą na rozhuśtanie nastrojów, wsparcie tych, co wierzą, że zawsze jesteśmy ofiarami zmowy i spisków. A przecież nie bylibyśmy nigdy zdolni do popełniania przypisywanych nam czynów. Kto wie, może zaciekłość obrony świadczy, że wiele się jednak zmieniło: pojawił się wstyd, zrodzony ze wstydu zaprzeczenia.

Polityka 05.2011 (2792) z dnia 29.01.2011; Felietony; s. 88
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną