To swoisty paradoks. W 2001 r. uchwaloną ustawę reprywatyzacyjną zawetował ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski, a teraz Bronisław Komorowski obiecał podobną podpisać. Tyle tylko, że nie będzie miał okazji.
Od 2008 r. na przesłanie do Sejmu czeka gotowy projekt ustawy, przygotowany przez resort skarbu, ale rząd nie ma zamiaru dalej nad nim pracować. Zadecydowało weto ministra finansów, który uznał, że naszych finansów publicznych nie stać w tej chwili na wydanie dodatkowych 20 mld zł. Co ciekawe, to jedna z niewielu kwestii, w których rząd może liczyć na poparcie Prawa i Sprawiedliwości, też uważającego, że w tej chwili na reprywatyzację nie ma pieniędzy.
Skąd kwota 20 mld zł obciążenia dla budżetu? Przynajmniej takimi środkami miałby dysponować nowy Fundusz Reprywatyzacyjny. Oczywiście, ta suma to tylko część przypuszczalnych roszczeń poszkodowanych i ich spadkobierców. Zgodnie z projektem osoby, które straciły majątek w latach 1944–62, mogłyby liczyć jedynie na pewną rekompensatę, a nie całkowite odszkodowanie. W 2008 r., podczas przygotowywania ustawy, zakładano, że w sumie ofiary nacjonalizacji mogą wystąpić o zwrot majątku wartego przynajmniej 100 mld zł. Ta kwota nie obejmuje odebranych na mocy dekretu Bieruta nieruchomości warszawskich (wycenianych na ponad 40 mld zł). Dla tych, co stracili majątek w stolicy, planowano przygotować odrębną ustawę, ale nie powstał nawet jej projekt.