Archiwum Polityki

IPN cdn.

Poseł Arkadiusz Rybicki (PO), jeden z niewielu polskich polityków, o którym nie można powiedzieć nic złego, a można wiele dobrego, przeforsował jeszcze przed katastrofą smoleńską (w której zginął) wzorową – jak się wydawało – ustawę o IPN. Ta ustawa zdawała się ostatnią – ale bardzo poważną – szansą uratowania IPN z jednej i ucywilizowania go z drugiej strony. Była to szansa dla nas wszystkich. I zdaje się, że wspólnym wysiłkiem – albo wspólną beztroską – tę szansę zaprzepaściliśmy.

Najpierw uczelnie podchodziły do prawa wyłaniania kandydatów do władz IPN z grubsza jak pies do jeża. Manewry świata akademickiego odbywały się przy niemal zupełnej obojętności mediów. Potem Sejm wybrał do Rady IPN te z grubsza osoby, które wcześniej (niekoniecznie ostatnio) zasiadały we władzach Instytutu, więc ponoszą przynajmniej częściową odpowiedzialność za jego dotychczasową działalność, a z pewnością w dużym stopniu przywykły do ipeenowskich standardów i nie oczekiwały zbyt wiele. To też zostało przez opinię publiczną przyjęte z bezzasadnym spokojem. Te władze wyłoniły kandydatury na nowego prezesa IPN – wszystkie odbiegające od oczekiwań towarzyszących uchwaleniu ustawy. Opinia publiczna znów potraktowała to niepokojąco spokojnie.

Wreszcie Rada zaproponowała Sejmowi na stanowisko prezesa nie najgorszego, ale i nie najlepszego, dobrze ulokowanego w dotychczasowym systemie i w nim wychowanego młodego historyka, który niezbyt radykalnie różni się od Janusza Kurtyki i zaliczył kilka przykrych wpadek. Między innymi bezpodstawne insynuacje dotyczące Zbigniewa Bujaka czy Lecha Wałęsy. Dopiero wtedy opinia publiczna zaczęła się budzić. Ale już było za późno. Sejm wybrał dr. Łukasza Kamińskiego przygniatającą większością, choć bez wątpienia nie taką osobę mieli na myśli autorzy i parlamentarna większość, kiedy ustawa była uchwalana.

Podobnie przebiegły ostatnio wybory nowo-starych władz mediów publicznych. Wynik też jest lepszy niż poprzednio, ale gorszy, niż się spodziewano. Siła społecznej i politycznej inercji w obu przypadkach okazała się większa od siły częściowo nowych mechanizmów. Potwierdziły się dwie oczywiste prawdy. Po pierwsze: umiarkowana reforma nie przynosi zasadniczej zmiany. Po drugie: w demokracji nie można sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Za chwile beztroski trzeba później zapłacić, choćby rozczarowaniem, że miało być lepiej, a jest jak zwykle.

Polityka 25.2011 (2812) z dnia 14.06.2011; Komentarze; s. 6
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną