Zwycięzcą przetargu na dostawę 48 samolotów wielozadaniowych dla polskiego lotnictwa został rząd amerykański, a mówiąc ściślej, działająca w jego imieniu Defense Security Cooperation Agency, która zaoferowała nam samoloty F-16. I właśnie w ogromnym politycznym wsparciu tej oferty przez waszyngtońską administrację przyczynę swej porażki upatrują firmy, które przetarg przegrały: szwedzko-brytyjskie konsorcjum Gripen International i grupa francuskich firm skupionych wokół Dassault Aviation. Polska strona podkreśla jednak, że nie był to wybór polityczny, a merytoryczny.
Najbardziej zawiedzeni wynikiem przetargu są Francuzi, którzy dużo wcześniej otwarcie mówili, że Polska ubiegająca się o członkostwo Unii Europejskiej powinna wybrać samolot producenta z Europy, a nie z Ameryki. Nie docenili wagi oferty offsetowej – przedstawiona przez nich tylko o 5 proc. przekraczała ustawowe minimum (czyli równowartość całego kontraktu). Francuzi znacznie przeszacowali też jej wartość. Nasza komisja przetargowa uznała, że warta jest ona jedynie 2,1 mld euro (według Francuzów – 3,8 mld euro). Rozczarowania nie kryje też producent Gripenów. W swej kampanii promocyjnej podkreślał niskie koszty eksploatacji samolotu i to, że po decyzjach rządów Węgier i Czech w środkowej części Europy powstaje strefa, gdzie w powietrzu królować będą Gripeny. Nie zaniedbał oferty offsetowej. Zgłoszone przez siebie propozycje wycenił na 7,476 mld euro (240 proc. wartości całego kontraktu), z czego komisja przetargowa zaliczyła mu 4,7 mld euro. Amerykanie zaoferowali maszynę z najstarszym rodowodem (co w przypadku samolotów nie jest atutem), ale za to z bardzo nowoczesnym wyposażeniem i uzbrojeniem.