Archiwum Polityki

Umarła zima, niech żyje zima

Ogłoszono klęskę braku śniegu. Zdecydowanie za wcześnie. Śnieg spadł, mróz schwycił. Narciarze poczuli zew.
JR/Polityka

Pierwsza część sezonu stała się dla narciarzy szkołą, żeby tak rzec, zimnego chowu. Chów na zimno dla miłośników zjazdów – w przeciwieństwie do turystów ciepłolubnych – oznacza temperatury powyżej zera i kompletny brak śniegu.

Prawie do końca stycznia na tatrzańskich stokach panowała kompletna bryndza. Śniegu jak na lekarstwo, wyciągi unieruchomione, warunków narciarskich brak. W Zakopanem przybysze zza wschodniej granicy, którzy tradycyjnie zjeżdżają do polskiej stolicy zimowej, aby obchodzić tu swoje święta i poużywać na nartach, okupowali jedyną czynną górę, czyli Polanę Szymoszkową. Zapobiegliwie zgromadzono na niej zapasy sztucznego śniegu. Starczyło na tydzień.

Cała mądrość właścicieli wyciągów polegała na wykorzystaniu pierwszych mrozów, aby wyprodukować śnieg z armatek. Ale w tym sezonie nawet najlepsze chęci nie pomogły, nie dało się zgromadzić odpowiednich zapasów, bo skoczyło na plus, a z nieba polał się deszcz. Można tylko współczuć polskim inwestorom górskim, którzy grube pieniądze wykładają na nowoczesną bazę: wyciągi, ratraki, armatki. W tym roku na swoje nie wyjdą. Polskie góry mają bowiem to do siebie, że jest ich za mało, są za niskie i wszystko zależy od chłodu. I choć zima wreszcie się obudziła, zbyt długo kazała na siebie czekać.

Technologia tworzenia szczęścia

Alpy się obroniły, chociaż wszystko spóźniło się tu o miesiąc. W większości renomowanych ośrodków uroczyste inauguracje sezonu zaplanowano, jak co roku, na drugą połowę listopada. Poza lodowcami trzeba było w pośpiechu fety odwoływać, bo zabrakło śniegu. W Austrii, we Włoszech, we Francji i w Szwajcarii wybuchła histeria, właściciele stacji narciarskich lali łzy, bo każdy dzień opóźnienia to straty idące w miliony euro.

Polityka 5.2007 (2590) z dnia 03.02.2007; Ludzie; s. 96
Reklama