Całkiem inaczej sytuację ocenia Jacques Chirac. W ubiegłym tygodniu oznajmił paryskim korespondentom dzienników „New York Times” i „International Herald Tribune”, iż nie dostrzega niebezpieczeństwa w wyprodukowaniu jednej lub dwóch irańskich bomb atomowych. „Przeciw komu je wykorzysta? Przeciw Izraelowi?” – zapytał retorycznie w sali przyjęć Pałacu Elizejskiego. „Rakiety nie wzniosłyby się nawet dwieście metrów w atmosferę, a już Teheran zmieciono by z powierzchni ziemi”. Następnego dnia, pod presją doradców, prezydent zażądał wprowadzenia zmian w treści wywiadu. Ale trudno wymazać z pamięci słowa wypowiedziane pod wpływem impulsu.
Jak widać, Chirac ma wysokie mniemanie o potencjale izraelskiej broni nuklearnej. Chyba wie, co mówi, bo to przecież Francuzi zbudowali pod koniec lat 50. izraelski reaktor na pustyni Negew, a potem wyposażyli go w urządzenia do wzbogacania uranu.
Politycy i politolodzy w Jerozolimie nie podzielają optymizmu francuskiego prezydenta.
Na zachodnim przedmieściu, zasłonięte wysokim płotem, potężne buldożery wgryzają się w kamienistą ziemię. Budowa nie figuruje w żadnych oficjalnych dokumentach i nie została zatwierdzona, jak tego wymagają przepisy, przez odpowiednie komisje planowania urbanistycznego. Wścibskie ekipy telewizyjne zostały brutalnie przepędzone przez ochroniarzy. Na złożoną skargę dziennikarze otrzymali lakoniczną odpowiedź: ochrona działała zgodnie z otrzymanymi instrukcjami. Wszystko jest ściśle tajne, łamane przez poufne. Może stąd pogłoska, że na zboczach Gór Jerozolimskich buduje się ogromny podziemny schron atomowy dla członków rządu.
W Tel Awiwie, w siedzibie ministerstwa obrony, od dawna istnieją podziemne betonowe stanowiska dowodzenia, nazywane powszechnie bunkrem.