Czwartek, 22 lutego Roku Pańskiego 2007, to był sądny dzień. Rano udałem się do Sądu Lustracyjnego, gdzie tego dnia był istny najazd mediów, wozów transmisyjnych, kamer, fotoreporterów i innych informatorów opinii publicznej, a to dlatego, że o godz. 9.30 sąd rozpatrywał wniosek abpa Wielgusa o autolustrację. Następny w kolejce do autolustracji byłem ja (godz. 10.00). Temida miała pełne ręce roboty – tego dnia siedem spraw. Pomiędzy arcybiskupem a mną nastąpiła krótka przerwa na ewakuację mediów. Postanowienia Sądu Państwo znają: Wielgus – TAK, Passent – NIE, („Wielgus – si, Passent – no”). Abp Wielgus – TAK, ponieważ swojego czasu pełnił funkcję rektora i kanclerza, które czynią zeń osobę publiczną w rozumieniu ustawy. Passent – NIE, bo takich funkcji nie pełnił.
Kiedy w najbliższych dniach otrzymam uzasadnienie postanowienia sądu na piśmie – ogłoszę je w moim blogu w Internecie, podobnie jak i moje zażalenie na postanowienie I instancji, które sąd rozpatrywał. Teraz powiem tylko tyle: kiedy chodziło o to, żeby wyjąć moją teczkę spośród setek tysięcy innych, wylać na mnie kubeł pomyj i zniesławić mnie w TVP oraz w innych mediach – byłem jak najbardziej osobą publiczną, a nawet „autorytetem”, który trzeba rozszarpać, co też panie Gargas i Kania, przy współpracy historyka IPN Korkucia, z lubością uczyniły. Reszty dokonali życzliwi – od „Dziennika” i „Rz” do „Życia Warszawy”. Natomiast kiedy zwracam się do sądu o sprawdzenie, czy zarzuty pod moim adresem są prawdziwe – to wtedy jestem osobą prywatną. Na otarcie łez nie dostałem nawet listu od Benedykta XVI.