Dążenie do przejęcia władzy nad spółką może mieć różne motywy. Zwykle przejmujący deklarują troskę o jej los, wolę zapewnienia rozwoju oraz wzrostu wartości akcji. W praktyce coraz częściej w grę wchodzi scalping, czyli skalpowanie – jak w finansowym slangu określa się wrogie przejęcie w celu zdobycia atrakcyjnych aktywów spółki. Polscy inwestorzy używają też określenia „metoda na wydmuszkę” – skorupka zostaje, ale środek ulega opróżnieniu.
– Bessa skłania niektórych inwestorów do szukania innych sposobów zarabiania na inwestycjach giełdowych – wyjaśnia wiceprzewodniczący Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (KPWiG) dr hab. Aleksander Chłopecki. – Najczęściej odbywa się to poprzez wyprowadzanie majątku ze spółki giełdowej do spółek zależnych albo na zbywaniu atrakcyjnych nieruchomości.
O zwycięstwie – jak to na wojnie – decyduje zaskoczenie. Chodzi o to, by przeprowadzić atak, zanim przeciwnik się zorientuje i podejmie próbę obrony. Ważne, by jak najdłużej pozostać niezauważonym i nie zdradzać się z zamiarem tzw. wrogiego przejęcia spółki. Zwykle atakujący stara się rozproszyć swoje siły. Dlatego akcje skupuje poprzez pośredników, czyli – mówiąc gwarowo – „parkuje” je u nich albo też zawiera sojusz z innymi inwestorami.
Teoretycznie rzecz biorąc o takich działaniach należy informować innych uczestników rynku. Ustawa o publicznym obrocie papierami wartościowymi wymaga zawiadomienia KPWiG oraz prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) o zawarciu przez akcjonariuszy porozumienia. Mało kto tak robi, bo ogłaszanie: „Uwaga atakuję!” byłoby nierozsądne, zwłaszcza że przepis o obowiązku informacyjnym trudno wyegzekwować.