Archiwum Polityki

Centralny Fundusz Szczęśliwości

Szkoda, że dobre samopoczucie ministra zdrowia nie jest zaraźliwe

Mariusz Łapiński – który dwa lata temu porzucił kardiologię dla dyrektorskiego, a następnie ministerialnego fotela – już tak daleko odszedł od klasycznej medycyny, że zaczął wierzyć w cuda. W związku z przyjęciem przez rząd projektu ustawy o Narodowym Funduszu Zdrowia minister obiecał radykalną poprawę w dostępie do usług medycznych, zapewnił, że „przywróci poczucie bezpieczeństwa zdrowotnego”, wykluczył limitowanie świadczeń. Cudowną terapią ma być przekształcenie od przyszłego roku kas chorych w 16 oddziałów ogólnokrajowego funduszu z centralą w Warszawie. Do tej pory żyliśmy w błędnym przekonaniu, iż główne bolączki lecznictwa biorą się z niedostatku pieniędzy i ze złej organizacji pracy. Według obietnic rządu, już za rok będziemy leczyć się na satysfakcjonującym poziomie za te same pieniądze (weto wobec podniesienia składki zgłosił resort finansów, więc pozostanie 7,75 proc., dające w skali kraju 27 mld zł) i bez żadnej koncepcji usprawnienia działalności placówek medycznych.

Funduszu Szczęśliwości, bo tak właściwie powinien nazywać się twór poczęty na papierze przez obecną ekipę Ministerstwa Zdrowia, nie czeka jednak łatwy poród. Minister chciałby, by nowe porządki zaczęły obowiązywać od 1 stycznia, ale ciężko będzie, przyznał, zmusić Sejm, by tak fundamentalną ustawę przyjął w ekspresowym tempie trzech miesięcy i do tego bez vacatio legis. Chyba że w posłuszeństwie koalicja parlamentarna dorówna obecnym dyrektorom kas chorych, którzy już tylko z niecierpliwością czekają, aby zrobić prezent swojemu mocodawcy i jak najszybciej rozwiązać ten cały interes, którym w jego imieniu kierują. Po usunięciu przeciwników politycznych Mariusz Łapiński praktycznie przejął kontrolę nad systemem w całym kraju, ale czy to jest ta „konstytucyjna odpowiedzialność”, o którą tak silnie zabiegał?

Polityka 40.2002 (2370) z dnia 05.10.2002; Komentarze; s. 17
Reklama