Po komórkach macierzystych obiecywano sobie wiele – miały regenerować uszkodzone narządy, leczyć chorobę Alzheimera, Parkinsona, łatać przerwane rdzenie kręgowe, przywracać niewidomym wzrok... Niestety, jak dotąd terapii komórkowych (prócz przeszczepów krwiotwórczych, np. szpiku) ciągle nie ma. Jedną z przyczyn jest brak odpowiedniego źródła komórek. Te pobierane z tkanek dorosłego organizmu mają ograniczony potencjał terapeutyczny. Często nie różnicują się w takie komórki, jakie są potrzebne (np. w neurony do reperowania uszkodzonego rdzenia). Komórki izolowane z ludzkich embrionów mają pod tym względem większe możliwości. Z powodów etycznych nie są jednak w zasadzie wykorzystywane ani w Europie, ani w USA.
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że rozwiązaniem będą komórki z krwi pępowinowej. Różnicują się bardzo chętnie – problem w tym, że niemal wyłącznie w komórki krwiotwórcze (stąd przeszczepia się je zamiast szpiku). Komórek, które mogłyby odbudowywać zniszczone narządy, ciągle nie można było uzyskać. – Sądzę, że je znaleźliśmy – nie kryje zadowolenia prof. Zygmunt Pojda, kierownik Zakładu Hematologii Doświadczalnej Centrum Onkologii w Warszawie. – Wiele wskazuje na to, że ich wykorzystanie nie tylko może przynieść efekt terapeutyczny, ale również nie wzbudzi wątpliwości etycznych.
Odkrycie ma dwóch ojców.
Pierwszym jest hematolog, prof. Mariusz Ratajczak z University of Louisville (Kentucky, USA). Latem 2005 r. w mysim szpiku odnalazł nietypowe komórki macierzyste: wyjątkowo małe, niemal pozbawione cytoplazmy, o wybitnie zagęszczonym jądrze. Wyglądem przypominały komórki zarodkowe. Doszukano się i innych cech wspólnych: występowania identycznych białek na powierzchni (tzw.