Kiedy amerykańscy kardynałowie powrócili do domu po trudnej rozmowie z papieżem na temat seksualnych skandali w Kościele, powitały ich komentarze pełne rozczarowania. Uprzedzano wprawdzie, że po rzymskiej naradzie nie należy wiele oczekiwać, ale niecierpliwa Ameryka lubi szybkie rozwiązania i najwyraźniej spodziewała się, zwłaszcza po bezprecedensowym nagłośnieniu spotkania przez media, jakichś przełomowych decyzji. Tak jakby licząca 2000 lat instytucja zdolna była do nagłych zmian.
Ostrze krytyki godzi w kardynałów, nie w Jana Pawła II. Doceniono, że papież – któremu wcześniej wytykano, iż długo uważał molestowanie seksualne za problem specyficznie amerykański, zgniły owoc zachodniego liberalizmu i hedonizmu – mocno potępił występki księży-pedofili jako niewybaczalną zbrodnię. Ale komunikat ogłoszony po spotkaniu i późniejsze wypowiedzi purpuratów powszechnie uznaje się za niewystarczające – w każdym razie jako podstawa do wyprowadzenia amerykańskiego Kościoła z kryzysu.
Polityka
19.2002
(2349) z dnia 11.05.2002;
Świat;
s. 40