Archiwum Polityki

Poli-amory

Chcemy zalegalizowania wielomęstwa i wielożeństwa. Państwo nie powinno ograniczać człowieka w jego możliwościach wyboru partnera czy partnerów – mówią młodzi szwedzcy Zieloni.

Po wprowadzeniu związków partnerskich par homoseksualnych przyszła kolej na inne konfiguracje. Malin Bjoerns, działaczka Zielonych, otwarcie przyznała w debacie telewizyjnej, że żyje z trzema partnerami i w przyszłości nie wyklucza posiadania z nimi dzieci. Chciałaby, żeby status prawny potomstwa był taki sam jak w przypadku dzieci wywodzących się z normalnych rodzin.

Propozycja legalizacji poligamii okazała się znacznie mniej szokująca, niż można było przypuszczać. Tysiące ludzi żyje de facto w związkach poligamicznych i chociaż najczęściej nie zamierza ich ujawniać, to jednak stan taki, w przeciwieństwie do stosunków homoseksualnych, uchodzi za w miarę normalny, nawet jeśli naganny. Standardem niemal staje się też rodzina, w której wychowują się razem „moje dzieci, jego (lub jej) dzieci i nasze wspólne dzieci”.

Poligamia jest także dobrze zakorzeniona w tradycjach chrześcijańskich. W Stanach Zjednoczonych kilkaset tysięcy mormonów żyje w wielożeństwie i otwarcie domaga się uznania prawnego ich wyboru. Znany także z występów w Polsce amerykański kaznodzieja protestancki Billy Graham też propaguje w swoich kazaniach zalety poligamii. Inne religie, z islamem na czele, od dawna akceptowały wielożeństwo i przestaliśmy się już temu dziwić.

W debacie na ten temat, jaka się ostatnio przetoczyła przez szwedzkie media, wysuwane są głównie przeszkody o charakterze technicznym. To jasne, że mamy prawo wiązać się, z kim chcemy, i państwu nic do tego, mówi większość dyskutantów. Ale czy wystarczy nam miłości na takie poli-amory, pytają wątpiący w zalety poliandrii i poligynii. Czy starczy nam sił i pieniędzy na utrzymywanie równolegle kilku związków?

Polityka 47.2004 (2479) z dnia 20.11.2004; Społeczeństwo; s. 106
Reklama