Klasyki Polityki

Rasa kłamie?

Rasa kłamie? Przecież wszyscy należymy do jednej

Może ostatecznym rozwiązaniem problemu rasowego byłaby zbiorowa decyzja ludzkości, że rasy nie istnieją? Może ostatecznym rozwiązaniem problemu rasowego byłaby zbiorowa decyzja ludzkości, że rasy nie istnieją? FPM
Nim Albert Einstein znalazł w Ameryce schronienie przed nazizmem, musiał wypełnić imigracyjny formularz z rubryką „rasa”. Wpisał: ludzka. Wieloletnie badania genetyków przyznają mu rację.

Należymy wszyscy do jednej rasy. Szwedzki przyrodnik Karol Linneusz nazwał ją w XVIII w. Homo sapiens. Ale gołym okiem tej jedności nie widać. Ludzie są różni. A jeśli nie nasi, to wydają się obcy. Na tym żerują kolejne pokolenia wyznawców rasizmu wszelkiej maści (obchodzony właśnie tydzień walki z rasizmem pokazuje jak zapalny nadal to temat). Wmawiają nam, że tak naprawdę ludźmi jest tylko część ludzkości, resztę należy podbić, odizolować lub wytępić.

Kłopot z rasami pojawił się późno. Dopiero odkrycia geograficzne, kolonialne podboje i początki nowożytnej nauki postawiły na wokandzie problem, co począć z tym niewygodnym bogactwem – mnogością rodzajów ludzi. Wszak Biblia wywiodła ludzkość od Adama i Ewy – i ich potomstwa. Ale milczała na temat ludów, których nigdy nie widzieli pobożni Żydzi ani pierwsi chrześcijanie. Jak wytłumaczyć w świetle Biblii obecność Indian w Ameryce Północnej? Jak ich wpasować w ród Noego, jak zdążyli dotrzeć na drugą półkulę po potopie?

Arka Noego, jak powszechnie uważano, osiadła na górze Ararat, czyli w Armenii, na Kaukazie. Norman Davies przypomina w „Europie”, że to niemiecki profesor Johann Blumenbach (1752–1840) wystąpił z teorią, iż narody Europy wywodzą się z Kaukazu, który jest kolebką całej rasy białej. Teoria, choć fałszywa, zrobiła karierę – głównie w Europie.

Mnogość języków, ubiorów, wiar, rytuałów, systemów społecznych, a także różnice wyglądu fizycznego – koloru skóry i włosów, kształtu głowy, kroju ust i nosa, przeciętnej wzrostu – niepokoiły europejskich mędrców, duchownych i władców. Swymi traktatami i swą polityką kładli podwaliny pod złowieszczą doktrynę rasizmu ideologicznego.

Wspomniany Linneusz podzielił – w duchu oświeceniowego kultu klasyfikacji – gatunek ludzki na cztery podgrupy: człowiek podgrupy amerykańskiej był osobnikiem „upartym, zadowolonym z siebie, ceniącym wolność i obdarzonym gwałtownym temperamentem”, Azjata – „surowy, wyniosły i pożądliwy”, Afrykanin – „przebiegły, powolny i głupi”. „ Aktywny, bardzo inteligentny i pomysłowy” – mieszkaniec Europy. Rodziło się zatem proste pytanie: kto tu rządzi? Kto jest panem, a kto sługą?

Typ biały, rodzina aryjska

Odpowiedź brzmiała: ideałem jest człowiek o białej skórze, chrześcijanin, syn Europy. Francuski kalwin Isaac de la Peyrere spróbował rozwiązać zagadkę wielości ludów już w 1655 r. Były – wywodził – dwa akty stworzenia. Od Adama pochodzą jedynie Żydzi i tylko ich splamił na wieczność grzech Ewy. Potop, z którego ocalał ród Noego, zatopił nie całą Ziemię, ale tylko Bliski Wschód. Gdzie indziej kataklizmu nie było i tam wiodła żywot – stworzona wcześniej – reszta rodzaju ludzkiego, w tym Indianie. Ludy te wszakże zaliczył de la Peyrere do dzikusów, wyjątek czyniąc dla chrześcijan, stanowiących prawdziwy Lud Wybrany odkupiony przez Boga. Ta sama idea Wybrania kierowała holenderskimi protestantami kolonizującymi Afrykę Południową, którą uznali oni za swą Ziemię Obiecaną. Tubylcy mogli się nawrócić, ale i tak mieli żyć w systemie segregacji rasowej. Brytyjczycy byli bardziej obłudni: wciskali czarnym jedną ręką Biblię, drugą – rum i strzelbę.

Pomysł z oddzielnym rodowodem żydów i chrześcijan powrócił w czasach Hitlera. Pronazistowski ruch religijny Niemieccy Chrześcijanie przedstawiał Jezusa jako aryjskiego nordyka. Ale pomiędzy herezją dwóch stworzeń a obłędem hitleryzmu był jeszcze słynny „Esej o nierówności ras ludzkich”, wydany w połowie XIX w. Autorem czterotomowego dzieła nie był bynajmniej jakiś maniak. Joseph Arthur de Gobineau (1816–1882) był arystokratą, znawcą Orientu, dyplomatą, bliskim współpracownikiem i przyjacielem innego słynnego dyplomaty i eseisty francuskiego Alexisa de Tocqueville’a. Nękany zagadką wielości ras hrabia Gobineau szedł tropem profesora Blumenbacha i jego poprzedników.

Blumenbach rozwijał anatomię porównawczą, przez dziesiątki lat mierzył ludzkie czaszki, aż w końcu doszedł do wniosku, że jest pięć ras ludzkich – malajska (brązowa), mongolska (żółta), murzyńska (czarna), indiańsko-amerykańska (czerwona) i europejsko-kaukaska (biała). I właśnie ta ostatnia udała się Stwórcy najlepiej. Schemat Blumenbacha był rozwinięciem wcześniejszej (1798 r.) koncepcji barona Georgesa Cuviera, który podzielił ludzkość na trzy rasy: białą (europoidalną), czarną (negroidalną) i żółtą (mongoloidalną). Proste, ale bez pointy: jaka w tej trójcy hierarchia?

Pointę postawił hrabia. Wystarczy zacytować tytuł rozdziału wieńczącego dzieło Gobineau: „Rekapitulacja. Charakterystyka trzech wielkich ras. Wyższość Typu Białego, a w jego obrębie, Rodziny Aryjskiej”.

Najniższy typ, negr, u samego spodu drabiny. Wprawdzie władze umysłowe ma stępione lub wcale ich nie ma, występuje u niego często straszliwe, można rzec, natężenie pożądania, a przeto i woli. Najbardziej uderzającym dowodem jego niższości jest siła, z jaką doznaje on wrażeń. Smakuje mu każde pożywienie, gdy ma ochotę jeść, je łapczywie i do przesytu, nie pogardzi żadną padliną. Żadna woń go nie odepchnie; gdy ma ochotę zabić, zabija ochoczo, dla samego zabijania; ta ludzka maszyna, w której tak łatwo wywołać emocje, wykazuje w obliczu nieszczęścia upiorną obojętność lub tchórzostwo i szuka ocalenia w śmierci”.

A zatem czarni zasługują na swój los – handlarze afrykańskimi niewolnikami zyskiwali moralne alibi. Znaleźli się tacy, co z hrabiowskiej idei „czystej krwi aryjskiej” wyciągnęli wnioski ludobójcze. Dokładnie 70 lat po wydaniu „Eseju” Gobineau Adolf Hitler pisał w „Mein Kampf”: „Doświadczenie historyczne dowodzi niezbicie, że każde zmieszanie krwi aryjskiej z krwią ludów niższych powoduje upadek ludu cywilizowanego”.

Nazizm przeszedł od teorii do praktyki. Wymordował najpierw niemieckich chorych psychicznie i upośledzonych, później Żydów europejskich, a także Cyganów, Słowian uznał za niewolników. Ciekawe, co powiedziałby hrabia Gobineau na widok komór gazowych Treblinki i Oświęcimia?

Hitler powoływał się na obserwacje potoczne: popatrzcie na przyrodę, czyż ona nie daje przykładu? Czy zwierzęta łączą się w pary poza swym gatunkiem? Tak samo ma być w świecie ludzi. Niech biali przestają z białymi, Aryjczycy z Aryjczykami. Nie wolno dopuścić do skażenia rasy. Rasizm typu hitlerowskiego chciał ludzi sprowadzić na poziom zwierząt, nieważących się opuścić klatek, w których zamknęła je ewolucja.

Czy jednak realistyczne jest – jak domaga się tego wielu współczesnych uczonych – całkowite odrzucenie pojęcia „rasy” jako biologicznej podstawy rozróżnienia i klasyfikacji rozmaitych ludzkich grup? Czy też jesteśmy wreszcie gotowi traktować nasze rasowe zróżnicowanie nie jako wrodzone piętno i uzasadnienie poczucia wyższości jednej ludzkiej grupy nad innymi, lecz naturalne genetyczne bogactwo zapewniające naszemu gatunkowi dynamizm i zwiększające szanse biologicznego przetrwania i kulturowego rozkwitu? Czy wreszcie naukowe badania rasowego zróżnicowania przyczyniają się do harmonii i wzajemnej tolerancji między odmiennymi grupami, czy też, przeciwnie, podsycają jedynie rasizm i dyskryminację?

Rasizm pozostaje codzienną rzeczywistością wielu krajów na wszystkich kontynentach. Afrykańscy imigranci w Niemczech narzekają, że z racji swego pochodzenia automatycznie stają się podejrzani; w lipcu ubiegłego roku miasto Bradford w Anglii było widownią walk ulicznych pomiędzy grupami białych demonstrantów a pakistańskimi imigrantami. W Południowej Afryce, w której odbywała się konferencja ONZ przeciwko rasizmowi i segregacji rasowej (zresztą nieudana), czarna policja dyskryminuje innych czarnych, którzy nie wyglądają jak członkowie plemienia Zulu.

Klimat a kształt nosa

Zapomnijmy jednak na chwilę o emocjach i polityce, zapomnijmy także o wymogach politycznej poprawności – i spróbujmy spojrzeć na różnorodność ludzkich grup zamieszkujących nasz glob. Z wyjątkiem identycznych bliźniąt, wyposażonych w dokładnie taki sam zespół genów, każdy człowiek jest inny. Różnimy się wzrostem, kolorem oczu i włosów, kształtem głowy, proporcjami tułowia i wielką liczbą innych antropometrycznych charakterystyk. Te najbardziej rzucające się w oczy rasowe różnice, które stały się podstawą podziału ludzkości na rasę białą, czarną i żółtą, są całkowicie powierzchowne i łatwe do ewolucyjnego wyjaśnienia. Luigi Luca Cavalli-Sforza, 80-letni emerytowany profesor genetyki na Stanford University, wyjaśnia w swej książce „Geny, ludzie i języki”, że barwa skóry jest biologiczną adaptacją stosunkowo świeżej daty i jej ciemny kolor chroni mieszkańców strefy międzyzwrotnikowej przed szkodliwym działaniem słonecznych promieni ultrafioletowych. Z kolei biel skóry Europejczyków jest przystosowaniem pozwalającym nam na naturalne uzupełnienie w diecie niedoborów witaminy D zapobiegającej krzywicy. W podobny sposób klimat wpływa na rozmiary i kształt naszego nosa, charakter owłosienia i budowę ciała. Mieszkańcy dalekiej północy, na przykład, są na ogół niżsi i bardziej przysadziści, dzięki czemu wolniej tracą ciepło swego ciała.

Cavalli-Sforza swój naukowy autorytet zawdzięcza, między innymi, opracowaniu nowej genetycznej metody badania migracji dawnych ludzkich populacji. Przede wszystkim znany jest jako inicjator i kierownik ambitnego projektu badawczego o nazwie Human Genome Diversity Project, zapoczątkowanego w 1992 r., którego niefortunne losy stanowią interesującą lekcję dla uczonych zainteresowanych kwestią ludzkich ras. Wykształcony we Włoszech i w Anglii, Cavalli-Sforza przybył do USA w 1971 r. i wkrótce zdobył sobie pozycję lidera w nowej dziedzinie genetyki antropologicznej, którą nazwać by można archeologią ludzkich genów, bowiem zadaniem jej jest próba odtworzenia historii naszego gatunku na podstawie dzisiejszej geograficznej dystrybucji rozmaitych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, genetycznych mutacji.

Otóż kolebką naszego gatunku była Afryka, z której współczesny człowiek wyruszył w świat, według oszacowań Cavallego-Sforzy około 100 tys. lat temu, stopniowo zaludniając Południową Azję, Australię, Europę i Amerykę. Grupy osiedleńców, akumulując drobne genetyczne zmiany i przystosowując się do lokalnych warunków, z upływem czasu stawały się coraz bardziej odmienne od afrykańskiego pierwowzoru. Europa zaludniona została stosunkowo późno – około 40 tys. lat temu – przez przybyszy z Azji i może także z Afryki, i jest genetycznie znacznie bliższa Afryce niż Azja.

I choć Cavalli-Sforza ustalił „genetyczne dystanse” dzielące poszczególne kontynenty, to nie uważa, że są one miarą różnic rasowych pomiędzy ich mieszkańcami. On sam zdecydowanie odrzuca wszelkie tradycyjne podziały ludzkości na rasy, a nawet samo jej pojęcie uważa za naukowo nieprzydatne. Jego zdaniem większy sens ma pojęcie „grupy endogamicznej” – względnie izolowanej społeczności, której członkowie mają tendencję do zawierania małżeństw pomiędzy sobą. Toteż kiedy rodził się Projekt Ludzkiego Genomu, stawiający sobie za cel rozszyfrowanie typowego zapisu dziedzicznej informacji w ludzkim DNA, Cavalli-Sforza, zainteresowany bardziej różnorodnością niż uniwersalnością naszych genów, postanowił skatalogować tę różnorodność ucieleśnioną w rozrzuconych po świecie „endogamicznych” społecznościach – będących często na skraju wymarcia. Zamierzał zbadać próbki krwi 15 tys. przedstawicieli 722 grup plemiennych.

Któż mógłby odmówić poparcia tak szlachetnemu przedsięwzięciu? A jednak atak przyszedł z może najmniej spodziewanej strony. W 1993 r. niewielka kanadyjska organizacja RAFI (Rural Advancement Foundation International), występująca w obronie interesów „wyzyskiwanej ludności krajów Trzeciego Świata”, zarzuciła Cavallemu-Sforzy „biologiczne piractwo” i zażądała natychmiastowego przerwania prac. Wkrótce potem kilka grup tubylczych z obu Ameryk złożyło wspólne oświadczenie podobnej treści. Wyraziły obawę, że „skradzione” geny mogą posłużyć do... opracowania broni biologicznej przeciwko konkretnym grupom etnicznym. Na nic zdały się wyjaśnienia badaczy zaangażowanych w Human Genome Diversity Project – amerykańskie agencje rządowe wycofały się z finansowania politycznie ryzykownych badań.

Ludzka diaspora

Mimo to postęp genetyki antropologicznej nie został zahamowany. Trwają badania lokalne koncentrujące się na rozmaitych fragmentach globalnej genetycznej mozaiki, z których wyłania się powoli coraz dokładniejszy obraz ludzkiej migracji i różnicowania. Najbardziej intensywne prace są prowadzone w Europie, której dzisiejsi mieszkańcy okazali się dalecy od rasowej czystości. Przodkowie około 6 proc. z nich, dziś zamieszkujący kraj Basków i północną Skandynawię, przybyli z Bliskiego Wschodu w górnym paleolicie mniej więcej 45 tys. lat temu. Po nich, 30–20 tys. lat temu, z tego samego kierunku wkroczyły na europejski kontynent dwie następne fale migracji: jedna, której potomkowie stanowią dziś 80 proc. Europejczyków, zanim ostatnie zlodowacenie osiągnęło swe apogeum, następna zaś (10 proc.) po ustąpieniu zlodowacenia, w neolicie, 10 tys. lat temu. Ta ostatnia grupa przyniosła do Europy rolnictwo i jej genetyczne odciski dostrzec dziś można w europejskich genach niczym rozchodzące się na wodzie kręgi, których centrum leży na obszarze Żyznego Półksiężyca – w dolinie Eufratu i Tygrysu, kolebki rolnictwa.

Podobne badania podjęto także w Chinach, analizując genetycznie 28 spośród 56 oficjalnie uznanych przez chińskie władze grup etnicznych. Zbadane grupy, z których najliczniejszą (1,1 mld) jest grupa Han, w sumie stanowią około 90 proc. mieszkańców tego najludniejszego kraju świata. Choć odkryto wyraźne regionalne różnice pomiędzy mieszkańcami południa i północy Chin, wszyscy współcześni Chińczycy okazali się potomkami tej samej grupy ludzkich osadników, którzy przybyli przed 100 tys. lat z Afryki i stopniowo rozprzestrzeniali się na północ.

W swych wędrówkach z kontynentu na kontynent nasi przodkowie podlegali dwóm przeciwstawnym genetycznym zmianom. Z jednej strony, w wyniku przypadkowych mutacji oraz środowiskowej selekcji przystosowawczej, różnicowali się. Z drugiej zaś, kiedy ich liczba kurczyła się, a cała lokalna populacja przechodziła przez genetyczne „wąskie gardło”, jej potomkowie wykazywali większą jednorodność genetyczną.

Jesteśmy zatem ludzką diasporą – rozproszonymi po świecie potomkami wywodzącymi się z tego samego pnia genetycznego. Ale intelektualne nadużycia, jakich ofiarą w przeszłości padła genetyka, rzucają do dziś głęboki cień na wszelkie współczesne badania naukowe odwołujące się do koncepcji rasy czy w ogólności ludzkiego biologicznego zróżnicowania. Najprostszą reakcją uczonych przeciwstawiających się naukowemu rasizmowi było całkowite zaniechanie jakichkolwiek rozważań na ten temat. Jedna ze szkół myślenia, reprezentowana głównie w naukach społecznych i zwana kulturowym determinizmem, całkowicie zanegowała jakikolwiek związek pomiędzy biologią, a zatem i genetyką, a ludzką kulturą czy zachowaniem.

Sami genetycy, wśród nich liczne grono badaczy pracujących nad słynnym Projektem Ludzkiego Genomu, podkreślają starannie, że ich badania dotyczą człowieka w ogólności, a nie określonych przedstawicieli lub populacji naszego gatunku. Kiedy więc ogłoszono wstępne wyniki, wielu badaczy posunęło się do stwierdzenia, że oto uzyskaliśmy naukowy dowód, iż rasa ludzka nie istnieje.

Może rzeczywiście ostatecznym rozwiązaniem problemu rasowego byłaby zbiorowa decyzja ludzkości, że rasy nie istnieją?

Ryzykowny teren

Wkraczamy tu na politycznie ryzykowny teren, z którego nie wszyscy współcześni uczeni całkowicie się ewakuowali. Symbolicznym tego dowodem była „gafa” jaką półtora roku temu popełnił laureat Nagrody Nobla, współodkrywca struktury DNA i inicjator Projektu Ludzkiego Genomu James Watson. Podczas seminarium na Berkeley University ten wielki uczony zasugerował, że ludzie przystosowani do życia w cieplejszym klimacie obdarzeni są silniejszym pociągiem seksualnym, zaś szczupłość ciała charakteryzuje osoby mniej zadowolone z siebie, za to posiadające silniej rozwiniętą ambicję.

Watson nie jest, oczywiście, jedynym uczonym, który sądzi, że biologiczne (w domyśle – rasowe) różnice pomiędzy ludźmi manifestują się również w ich zachowaniu i charakterze. Od czasu opublikowania przez Arthura Jensena w 1969 r. w „Harvard Educational Review” artykułu zatytułowanego „Jak bardzo możemy podnieść IQ i osiągnąć edukacyjny sukces?”, badania dotyczące związku pomiędzy rasą a inteligencją budzą szczególnie mocne kontrowersje. Odżyły one z nową siłą w 1994 r., kiedy pojawiła się książka Richarda Herrnsteina i Charlesa Murraya „Krzywa dzwonowa”, której autorzy dowodzili, że znaczna część obserwowanej w testach inteligencji różnicy dzielącej białych i czarnych Amerykanów ma podłoże genetyczne. „Krzywa dzwonowa” stała się bestsellerem, a jednocześnie spotkała się z bardzo ostrą krytyką mającą, w przeważającej mierze, charakter polityczny, a nie naukowy – po prostu większość krytyków nie prowadziła badań w dziedzinie będącej przedmiotem sporu. Dodajmy, że ukazały się też poważne naukowe publikacje krytyczne. Prof. Steve Jones, genetyk z University Collage w Londynie, wskazuje np. na fakt, że różnica między IQ białych i czarnych mieszkańców USA zmniejszyła się od lat sześćdziesiątych średnio o 5 punktów. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to w połowie tego stulecia różnice zanikną. Ponadto testy IQ przeprowadzane swego czasu w RPA wskazywały na niższą średnią inteligencję mieszkańców pochodzenia holenderskiego od przybyszy z Anglii, co najprawdopodobniej miało swoje źródło w niższym statusie ekonomicznym białych Afrykanerów. Z kolei w Japonii średni iloraz inteligencji wzrósł w ciągu ostatnich 50 lat o 20 punktów. To zbyt krótki czas, by w grę wchodziły zmiany genetyczne. Zadecydowała więc o tym, zdaniem Jonesa, poprawa warunków życia.

Ci, którzy takie politycznie ryzykowne badania kontynuują – na przykład kanadyjski psycholog Phillipe Rushton z University of Western Ontario – nie są, delikatnie mówiąc, popularni w środowisku naukowym. Rushton, którego zainteresowania koncentrują się na charakterystykach trzech głównych grup rasowych – mongoloidalnej, kaukaskiej i negroidalnej – twierdzi, że różnią się one w sposób statystycznie istotny nie tylko kolorem skóry, lecz także rozmiarami mózgu, inteligencją, temperamentem, zachowaniem seksualnym, płodnością, szybkością rozwoju osobniczego, długowiecznością, współczynnikiem przestępczości i stabilnością życia rodzinnego. Przeciętnie biorąc, na przykład Azjaci wolniej dojrzewają, są mniej płodni i seksualnie aktywni, a ich mózgi są większe od mózgów Europejczyków czy Afrykańczyków. Na testach inteligencji uzyskują także wyższe wyniki (przeciętnie 106) niż biali (100–103) bądź osoby pochodzenia afrykańskiego (85).

Wspomniane różnice to tylko kilka wybranych wskaźników. Rushton porównał 60 rozmaitych charakterystyk biologicznych i behawioralnych, które w jego przekonaniu mają istotny związek z rasą. Twierdzi on między innymi, że sportowe sukcesy czarnych atletów w porównaniu z Azjatami i Europejczykami znajdują swe częściowe wyjaśnienie w odmiennej budowie ciała – Afrykańczycy mają przeciętnie szersze ramiona, lepiej rozwiniętą muskulaturę oraz węższe biodra. Ta ostatnia cecha, zdaniem Rushtona, ma bezpośredni związek z rozmiarami mózgu: szersze biodra są biologiczną adaptacją pozwalającą kobietom rodzić dzieci o większych głowach. Na sportowe sukcesy czarnych ma też wpływ przeciętnie wyższy we krwi (o 3–15 proc.) poziom testosteronu – męskiego hormonu, który wpływa na zachowanie, pobudzając fizyczną aktywność i agresywność.

Agresywność ta manifestuje się nie tylko w sporcie. Wysoka przestępczość wśród czarnych Amerykanów, którzy stanowią mniej niż 13 proc. społeczeństwa i 50 proc. skazanych, ma po części podłoże ekonomiczne i społeczne, lecz wynika też z ich naturalnej pobudliwości. O tym, że korelacja taka ma charakter uniwersalny, świadczą zdaniem Rushtona statystyki gwałtownych przestępstw popełnianych w różnych częściach świata: w krajach wschodniej Azji notuje się ich 35 na 100 tys. ludności, w Europie – 42, w krajach afrykańskich i karaibskich – 149. Wyższa seksualna aktywność Afrykańczyków ma też swe inne odbicie: w USA 2 proc. czarnych w wieku 15–49 lat jest nosicielami wirusa HIV, w porównaniu z 0,4 proc. białych i 0,05 proc. Amerykanów azjatyckiego pochodzenia.

Samo cytowanie tych danych – na odpowiedzialność Rushtona – uchodzi w Ameryce za akt głębokiej politycznej niepoprawności. Czy ich przytaczanie jest jednak, rzeczywiście, jątrzeniem rasowych animozji i wodą na młyn rasistów?

Konflikty i napięcia na tym tle nie są wyssane z palca. To naprawdę trudne pogodzić zasady demokracji liberalnej i otwartego tolerancyjnego społeczeństwa z odruchami, nawykami i przyzwyczajeniami dominującej większości, z panującym w danym miejscu systemem wartości. Czy można przymykać oczy na traktowanie kobiet przez wyznawców islamu, żyjących w krajach zachodnich, które szczycą się kobiecą emancypacją? Albo na nagminne porzucanie rodzin przez młodych czarnych mężczyzn? Albo na plagę alkoholizmu wśród Indian Ameryki Północnej? Że te same problemy występują wśród białych, nie zmienia faktów.

Słyszy się w odpowiedzi, że stan obecny to wynik wielowiekowej dyskryminacji ras i ludów uznanych przez białych za, „niższe”. Trzeba teraz naprawić winy z przeszłości, przyznając de facto specjalny status potomkom dawniej tępionych i prześladowanych. Jak? Na przykład rezerwując pewną liczbę miejsc na uczelniach lub w urzędach USA dla czarnych (co już się dzieje) i finansując z pieniędzy publicznych wszelkiego typu prace badawcze, mające przedstawić stosunki międzyrasowe z punktu widzenia mniejszości.

Byłym obywatelom komunizmu może się to kojarzyć z punktami za pochodzenie dla synów chłopów i robotników na uniwersytetach i klasowymi podręcznikami historii, literatury, ekonomii. Jakkolwiek szlachetne mogły być motywy autorów, skutki – z punktu widzenia prawdy – były opłakane. Prawda klasowa nie jest pełną prawdą, tak samo jak prawda rasowa. W słusznej walce z rasizmem nie wolno popaść w jego lustrzane odbicie – agresywne tłumienie wszelkiej dyskusji o problemie rasowym. Im mocniej elity opiniotwórcze i polityczne forsują – choćby w najlepszej wierze – takie podejście, tym większy posłuch w szerokich rzeszach zdobywają populistyczni ksenofobiczni liderzy pokroju Jean-Marie Le Pena we Francji czy Jörga Haidera w Austrii.

Współpraca: Agnieszka Baranowska

Z genetyki wynika, że pod względem inteligencji, zdolności poznawczych i moralnych pomiędzy rasami, narodami i płciami naprawdę istotnych różnic nie ma. Istotne różnice występują pomiędzy jednostkami w każdej z tych grup. Z krwi danej do analizy nie wynika, czy należy ona do głupiego czy mądrego. Podobny kształt czaszki może mieć święty i ludobójca.

Wybitny genetyk amerykański rosyjskiego pochodzenia Theodosius Dobzhansky postawił sprawę jasno już w latach 60.: geny determinują tylko sposoby reagowania na bodźce środowiskowe, w człowieku ustąpiły one jakby pierwszeństwa kulturze, ale zdolność do uczenia się, czyli uczestnictwa w kulturze, ma wciąż podłoże genetyczne. Z niewielkich różnic wielkości mózgu nie wynikają różnice zdolności umysłowych. Testy na inteligencję tracą wiarygodność, jeśli stosuje się je poza ich środowiskiem socjokulturowym. Równość jest ideałem społecznym, a nie biologicznym.

Równość społeczna nie jest celem samym w sobie, lecz środkiem. Ma służyć urzeczywistnieniu zdolności tkwiących w jednostkach. Ale może to oznaczać bardzo różne rzeczy. Na przykład jedni dzięki budowie ciała osiągną sukcesy sportowe, inni dzięki zaletom umysłu zostaną maklerami lub mistrzami szachowymi. I ci, i ci wnoszą wartości do życia zbiorowego. I ci, i ci mają prawo szukać szczęścia i satysfakcji życiowej.

Polityka 11.2002 (2341) z dnia 16.03.2002; Raport; s. 3
Oryginalny tytuł tekstu: "Rasa kłamie?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną