Lucinda Williams, West, Lost Highway 2007
Lucinda Williams konsekwentnie wymyka się miłośnikom klasyfikacji, nazewnictwa, etykietek stylistycznych. Nie zawodzi natomiast swoich miłośników. Jej najnowszy album ma wszystko to, czego fani Lucindy oczekują. Jest więc dołujący nastrój, brudnawy rockowy podkład świetnego zespołu z jej charakterystyczną gitarą. Są smętne teksty o nieudanej miłości, cierpieniu, ale i szczypcie nadziei.
Zastanawiam się, jak artystka tego pokroju może być dziś przyjęta nad Wisłą. Myślę, że – tak jak innych trudniejszych twórców – z radością zaakceptują ją w ograniczonych, bardziej wymagających gronach. Nie uważam się jeszcze za starca, ale pamiętam zamierzchłe czasy, kiedy Program III Polskiego Radia lansował ogólnopolski pozytywny snobizm prezentując to, co na świecie było najlepsze i najciekawsze, nie oglądając się na gusta tkwiących w zatęchłym zaścianku decydentów. Dzisiaj, kiedy demokracja i wolność na każdym kroku aż rażą w oczy, większość stacji, goniąc za zyskiem, oferuje tandetę i kosmetyczne nowinki, przyzwyczajając odbiorcę do bezwiednego konsumowania i natychmiastowego wydalania tego, co cieknie z głośników. Jeżeli więc Państwo natkną się na płytę „West”, to proszę przygotować się na nieco bardziej skomplikowane wrażenia niż podczas festiwalu Eurowizji.