W artykule Joanny Podgórskiej [„Tajger” POLITYKA 30 – sylwetka Grzegorza Kołodki] wyczuwam chwilami cienką nutkę ironii: a cóż to za dziwak, ambicjoner. Ni do tańca, ni do różańca, ani z nim popić, ani pójść na pielgrzymkę; on woli dietę i maraton. Słowem: dziwny folklor. Prasa, z reguły odcinająca się od Urbana, z upodobaniem cytuje, iż Kołodko niewątpliwie buchnie siarką. (...)
Myślę co innego: otóż w dobie, kiedy upadły z kretesem wszelkie przez tradycję wydumane autorytety, a tryumfy święci nadęte dyletanctwo, agresywne nieuctwo, nachalny bełkot kanapowych „polityków” znikąd, jakieś chore mitologie sprzed dwustu lat, jakieś pokręcone szowinizmy usiłujące zastąpić intelekt, zdejmowanie gaci jako wydarzenie kulturalne, protesty posła Stanisława Papieża przeciw Rewolucji Francuskiej, brutalna przebojowość oparta jeno na chęci szczerej, pazerny bogoojczyźniany tupet, cudomania, pozerstwo i błazenada w miejsce wiedzy i charakteru, półinteligentne mędrkowanie – otóż w takich czasach szczególnie ludzie prawdziwie ambitni, właściciele jasnych przekonań, dążący do samodoskonalenia pod każdym względem, zasługują na najwyższy szacunek.
Choćby po to, aby dać społeczeństwu jakiś pozytywny wzór twórczego optymizmu. Bo na kimże ma się wzorować dziś młody człowiek, na jakich to „ludziach sukcesu”? Na biznesmenach spadających regularnie z wyżyn do aresztu? Na bohaterach „Big Brothera”? Ceną prawdziwego sukcesu jest potężna wytrwała praca nad sobą.
Kto chce o tym dziś pamiętać? Większość zachęcona stylem „elit”
i jakichś Frytek kombinuje: byle więcej, byle szybciej. Media zaś promują ową tanią łatwiznę, bo to się łatwiej sprzedaje niż zachęta do wysiłku.
Oby jak najwięcej w naszej Polsce postaci jasno zadeklarowanych, przywracających znaczenie autentycznym wartościom.