Elvis pabianicki
Jeśli zobaczycie Elvisa spacerującego po Pabianicach, będzie to znak, że zepsuł mu się samochód albo że właśnie ma wystąpić w noworocznym festynie pod pomnikiem na rynku. Bo Elvis nie chodzi, chociaż umie. Z klatki schodowej wielkopłytowego bloku, gdzie mieszka z mamą, wsiada prosto za kierownicę. Na stacjach benzynowych czeka aż mu naleją do pełna i przetrą szybę, płaci za benzynę przez otwarte okno. Elvis boi się o swoje wypielęgnowane, dwucentymetrowe paznokcie.
Wszyscy mówią Elvis, tylko mama, artystka plastyczka, nie zapomina, że jej syn to Krystian Maliszewski, lat osiemnaście, licealista. Kiedyś mały Krystian ułożył skoczną piosenkę, wykonał ją w dużym pokoju, a mama powiedziała: to może być rock and roll. To zdanie oraz kaseta wydana na dziesiątą rocznicę śmierci Elvisa Presleya ukształtowały Krystiana. Poszedł do pabianickiego znawcy presleyizmu i usłyszał: weź jeszcze raz szklankę z herbatą, mój Boże, trzymasz ją jak Król. Gdy zdecydował, że będzie Elvisem, zaniepokojony tata, muzyk po kulturoznawstwie, próbował zainteresować go alternatywnymi gatunkami muzycznymi, nawet okultystycznym thrash metalem.
Ale syn i tak został Elvisem. Wkrótce poznał innych Elvisów.
Elvis łódzki
Wczoraj do Krystiana zadzwonił Adam Kucharski, Elvis z Łodzi, i puścił mu przez telefon nową aranżację „A Little Less Conversation” nagraną z prawdziwym głosem Króla przez jakiegoś londyńskiego didżeja. Obecnie to wielki przebój. Rozmówcy na linii Łódź – Pabianice utrwalili się tylko w przekonaniu, że Elvis jest najlepszy, skoro nawet nie żyjąc deklasuje rywali na listach przebojów. – Nieraz po to umiera ktoś, aby się narodzić – stwierdził Elvis z Łodzi o swoim pierwowzorze. Elvis z Pabianic podziwia łódzkiego.