Jeszcze w ubiegłym roku prezes Huty Sendzimira Piotr Janeczek nie krył zadowolenia. W końcu udało się wypracować zysk – 60 mln zł. Lepszy wynik w 2000 r. w Polsce miała tylko huta Lucchini w Warszawie. Janeczek przygotowywał konkretne plany: remont walcowni gorącej, o ile dostanie gwarancje rządowe. Gwarancje, owszem, po wielkich bojach HTS zdobyła, tyle że za późno, by cokolwiek mogły one gwarantować.
Lawinę kłopotów zwieńczoną zablokowaniem kont huty i jej całkowitą niewypłacalnością (dług stalowni wycenia się dziś na 1,4 mld zł) spowodował niegroźny, jak się początkowo wydawało, konflikt ze spółką-córką HTS – postawionym w stan upadłości Przedsiębiorstwem Remontowo-Produkcyjnym Belmer SA.
Walcownia niezgody
Półtora roku temu huta, która w Belmerze ma 38 proc. udziałów, przestała córce płacić za remonty. Udziałowcy z HTS próbowali nawet podjąć uchwałę o rozwiązaniu przedsiębiorstwa i rozparcelowaniu jego majątku na rzecz innych zależnych spółek. Szczególne zainteresowanie zarządu huty wywołała umowa zawarta przez Belmer z austriacką firmą Voest Alpine na wspólny remont walcowni gorącej. Voest Alpine gwarantowała kredyty z zachodnich banków i 580 mln szylingów za prace dla kontrahenta. Władze huty uznały, że tym kontrahentem powinna być właśnie huta. Dlatego postanowiły wyłączyć Belmer z interesu.
Syndyk Maria Thetschel-Zgud zjawiła się w Belmerze 9 maja 2001 r. Dług HTS wobec spółki-córki wynosił wtedy 3,5 mln zł.
– Już godzinę później miałam telefon z huty – mówi syndyk. – Poinformowano mnie, że moja rola powinna ograniczyć się do przekazania władzom stalowni wszystkiego, co pozostało po spółce. Odtąd wszystkie działania zarządu HTS zmierzały do przejęcia majątku i załogi przedsiębiorstwa, które nadal, mimo długów, prowadziło działalność gospodarczą z niezłym skutkiem.