Archiwum Polityki

Kordianek

Zwany nie bez powodu teatralnym skansenem warszawski Teatr Polski postanowił wpuścić świeżą reżyserską krew. Stali bywalcy gmachu przy Karasia mogą być jednak spokojni: Paweł Passini to żaden Klata czy Zadara, który by akcję „Kordiana” przeniósł do toalety albo na blokowisko, szargał narodowe symbole czy dopuszczał się zwyczajowej już w przypadku wystawiania dzieł klasycznych rzezi tekstu, nie pozwalając głównemu bohaterowi monologować na Mont Blanc, krzyczeć: „Polska Winkelriedem narodów” itd. Poloniści i przyprowadzeni przez nich uczniowie powinni być zadowoleni, gorzej z tymi, którzy od reżysera oczekują interpretacji wystawianego dramatu. Przedstawienie Passiniego odpowiedzi na pytanie, po co dziś sięgać po sztukę Słowackiego, nie przynosi. Współczesność Kordiana manifestować ma się tym, że grający go Tomasz Borkowski kwestie swojego bohatera wypowiada ironicznie, z dystansem. Stawia go to w kontrze do pozostałych postaci, żywcem wyjętych z teatru XIX-wiecznego – co notabene przez znakomitą większość zespołu aktorskiego odebrane zostało jako zgoda na szarżę i fałsz (wyjątkami są grający Wielkiego Księcia Adam Ferency i Stefan Szmidt w roli Prezesa). Jednak ani z tego przeciwstawienia, ani z podkreślanej na każdym kroku teatralności – od bogatych kostiumów z epoki począwszy, przez odtwarzających jakieś układy choreograficzne żołnierzy, na śpiewających i tańczących diabłach skończywszy – w żaden sposób nie chce wyjść, kim jest Kordian, kim Car, którego zamierza zabić, i w ogóle po co to całe zawracanie głowy z romantyzmem, który ponoć leży u podstaw naszej narodowej, zbiorowej podświadomości.

Aneta Kyzioł

Polityka 13.2006 (2548) z dnia 01.04.2006; Kultura; s. 59
Reklama