Archiwum Polityki

Martyrologia rozrywkowa

Cmentarzyk. Wykopany dół. Przysypane ziemią wieko trumny. Siedzi na nim postać w czarnym garniturze, z żałobnym wieńcem wokół szyi.
– To pan umarł? – pyta ktoś.
– A kogo to obchodzi? – pada odpowiedź.

Taka sytuacja. Kogo obchodzi byt albo niebyt rozrywki, zredukowanej do błazenad, szemranego folkloru, przekrzykiwania się z publicznością, pokazywania min i gestów, kupionych na wyprzedaży od licencjonodawcy? W wypadkach cięższych za rozrywkę uchodzi także skrapianie łzami, żeby lepiej rosła – palmy męczeństwa. Przechowanej jako pamiątka po komunie. Dodajmy do tego kilka mozolnie wystrzelonych na orbitę gwiazd piosenki. Najlepiej z rodziny wielodzietnej. Wtedy można powołać się na okoliczność łagodzącą: inteligencja uległa rozproszeniu. To, co przypadło w udziale zawodzącej i łkającej, wystarczy na pozowanie do obrazka pt. Szczęśliwe macierzyństwo. Zasiedzenie się na estradzie gwarantuje bowiem obfotografowany w kolorówkach pyzaty niemowlak. Ten styl udziela się koleżankom mamusiek. Też chcą godnie wypaść, więc małpują tandetę, dostosowując ją do własnych parametrów. A potem jest tak jak w historyjce.
– Ty nawet w konkursie głupców zająłbyś drugie miejsce! – syczy zawistnik.
– Dlaczego drugie? – bąka potencjalny uczestnik.
– Boś głupi!

Obserwowałem niedawno jako juror koncert w kategorii piosenka; fragment II Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Estradowej. Występowały artystki lepsze, gorsze i najgorsze. Łączyła je ta sama maniera: albo ręka na brzuchu (liryka, sentyment). Albo ręka na udzie (zmysły, seks w fazie pobudzenia). Innych propozycji nie było. Nieliczni śpiewający panowie – wyjątkiem był Łukasz Zagrobelny – prezentowali „spokój bociana”, czyli nieświadome ojcostwo bądź emisję śliny.

Polityka 19.2001 (2297) z dnia 12.05.2001; Groński; s. 101
Reklama