Gdy pytam malarzy o początki, zwykle słyszę, że zaczynali niemal od kołyski, a w przedszkolu już na pewno wiedzieli, że zostaną artystami.
Malowałem, jak każde chyba dziecko, z dużą przyjemnością. Kopiowałem na przykład konie ze znaczków pocztowych i wszystkim się to bardzo podobało. Ale nie wyrastałem z tymi uzdolnieniami ponad przeciętność. W rodzinie nie było tradycji artystycznych, szykowano mnie raczej do dziedzin technicznych. Poszedłem więc do technikum elektronicznego, gdzie uczyłem się całkiem nieźle.
Kiedy więc nastąpił przełom?
Mniej więcej w połowie szkoły średniej. To wręcz banalna historia. W ręce wpadła mi książka o Cezannie, którą moja mama dostała bodaj na imieniny. Zaniepokoiła mnie i zaintrygowała. Nabrałem ochoty, by samemu coś namalować. Kupiłem farby. Moje pierwsze "dzieło" powstało na odwrocie jakiegoś kiczu, który mieliśmy w domu. Mam je zresztą po dziś dzień. Później - bez hałasu - coś tam sobie malowałem, rysowałem. Spodobało mi się na tyle, że zacząłem chodzić na zajęcia plastyczne do Pałacu Młodzieży. Wyglądało to komicznie, bo byłem najstarszy w grupie. Wyrośnięty siedemnastolatek wśród dzieciaków. I tak się wciągnąłem.
Kraj stracił jednego technika, a może i inżyniera.
Rzeczywiście, postanowiłem zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. W moim środowisku i dla moich rodziców to była fantazja, ale z wyrozumiałością podeszli do mojego pomysłu. Zgodzili się, ale pod warunkiem, że będę także zdawał na inne studia. Wszyscy zakładali, że na ASP się nie dostanę. Zresztą było bardzo trudno, o jedno miejsce walczyło około dziesięciu kandydatów.
W 1982 r. założył pan z kolegami Gruppę - formację artystyczną, o której głośno było przez następne dziesięć lat.