Krajowa kinematografia ostatnio zubożała, więc trudno przewidzieć, czy po „Wtorku” będzie „Środa”, nie mówiąc już o kolejnych dniach tygodnia. W każdym razie mamy początek cyklu przedstawiającego sceny z życia polskiej prowincji, w naszym kinie systematycznie pomijanej. A jest to Polska trochę inna od tej z wielkomiejskich dramatów sensacyjnych, w których nawet Warszawa by night wygląda jak przedmieście San Francisco. Tymczasem prowincja niczego nie udaje, wystawia swą szczerą, podniszczoną twarz do kamery, nie chce wyglądać na portrecie ładniej niż w rzeczywistości. Adamek nie idzie znanymi tropami, nie mitologizuje tej gorszej Polski, nie bawi się w żadne metafory, wybiera poetykę satyrycznego reportażu, jak w dawnym, dobrym kinie czeskim.
Zacznijmy od pary głównych bohaterów, którzy są chyba najbardziej zwyczajnymi ludźmi, jacy pokazali się w naszym kinie w ostatnich latach. Niby pozostają w poważnym konflikcie z prawem, prawdę mówiąc są pospolitymi przestępcami, zajmującymi się egzekucją długów, ale – jak pamiętamy z „Poniedziałku” – mają moralne alibi, gdyż jest to jedyna propozycja pracy, na jaką mogą liczyć w swoim rejonie. Była tam wzruszająca (tak jest!) scena porwania dłużnika, ilustrująca niewyobrażalną beznadziejność losu zarówno porwanego, jak i egzekutorów. To nie wcielenie zła w stylu Gerarda z „Długu” Krzysztofa Krauzego. Dawid (Paweł Kukiz) i Maniek (Bolec) to zwykli faceci w beznadziejnej sytuacji, którzy wiedzą, iż wkrótce role mogą się odmienić; teraz oni polują, lecz wkrótce mogą sami uciekać przed nagonką. Co właśnie następuje we „Wtorku”.
Dawid i Maniek wykonują regularny przekręt: nie mają zamiaru oddać pieniędzy zleceniodawcy, wyjeżdżają do innej miejscowości, by zainwestować z zyskiem zdobyty kapitał.