Archiwum Polityki

Belka z głowy, niech ciągnie Kołodko

Marek Belka wolał stracić stanowisko niż nazwisko. Przejął po poprzednim rządzie finanse kraju w katastrofalnym stanie, nie miał jednak dość siły, aby je uzdrowić. Puściła nawet kotwica Belki, która miała trzymać wydatki państwa na poziomie nie wyższym niż inflacja plus jeden procent. Stało się jasne, że nie da się pogodzić obrony wskaźników popularności premiera z programem powolnego ożywiania gospodarki. Firmowanie planu sanacji finansów publicznych, który nie jest wykonywany, straciło sens.

Ministrowi finansów udało się tylko podniesienie podatków, bo to – wedle lewicowego rządu – nie uderzało bezpośrednio w jego elektorat. Zamrożenie progów podatkowych, wprowadzenie podatku od odsetek z oszczędności, akcyza na prąd – tylko te posunięcia – firmowane przez Marka Belkę – mają dać w tym roku budżetowi około 7 mld zł.

O wiele gorzej szło mu z racjonalizacją wydatków, bo na to już politycznej zgody nie było. Efekty okazały się nader mizerne, choć koszt polityczny spory. Pamiętamy falę protestów, jaka przetoczyła się przez kraj po zmniejszeniu ulg na przejazdy kolejowe z 50 do 37 proc. Oszczędności dla budżetu są mało istotne. Warto zadać sobie pytanie, czy demonstracje w tej sprawie byłyby bardziej burzliwe, gdyby ulgi zredukowano o wiele głębiej?

Kolejne pytanie warte jest aż 5 mld zł. Jarosław Bauc, minister finansów w rządzie AWS, ujawnił nie tylko rozmiary dziury budżetowej, ale też skonstruował program jej zasypania. Bolesny, ale o wiele bardziej efektywny. Wyklął go za to nawet premier Jerzy Buzek, ale może – zwalając zło na poprzedników – warto było po plan Bauca sięgnąć?

Bauc proponował odejście od zabójczej dla budżetu indeksacji, gwarantującej stały wzrost dochodów wszystkim będącym na garnuszku państwa.

Polityka 28.2002 (2358) z dnia 13.07.2002; Kraj; s. 18
Reklama