Archiwum Polityki

Mówią śmieci

Na powierzchni chaos i melancholia rzeczy niepotrzebnych. Wiatr unosi strzępy folii i starych gazet. W ciemnym wnętrzu jednostajna i bezlitosna praca miliardów bakterii przetwarzających materię organiczną na ciepło, gaz i wodę. Każdego dnia miasto wypluwa tony odpadów. Spływają kanałami zsypów, połykane przez kontenery do brzuchów ogromnych śmieciarek. To, co przetrawi Warszawa, w większości trafia na wysypisko w Łubnej. Sznur samochodów ciężko pnie się pod górę z niecierpliwością oczekiwany przez ptaki.

Łubna żywi całą populację mew. Łapczywe i krzykliwe krążą stadami nad morzem śmieci. Nie boją się niczego. Ani maszyn, ani ludzi. Przed kilku laty dołączył do nich bocian. Codziennie zjawia się o tej samej porze - trochę po dwunastej. Szuka łupu, zanosi do gniazda, wraca. Kiedyś były także szczury. Ludzie ze zwałki pamiętają, że wygrzewały się na słońcu najedzone, wielkie jak koty. Szczury trzeba było wytruć, bo sąsiedniej wiosce groziła plaga.

Nurki czekają przed bramą. Uzbrojeni w metalowe, zagięte pręty do rozgrzebywania śmieci i torby na zdobycz. Tu się nie wchodzi tak po prostu. Żeby zdobyć prawo eksploatowania śmietniska, trzeba być zameldowanym w pobliskiej wsi Baniocha, mieć wykupioną polisę ubezpieczeniową i przestrzegać regulaminu. Można wejść po wschodzie słońca, między 9 a 12 przerwa, bo spychacze pracują pełną parą. Pijanym i nieletnim wstęp wzbroniony. Na liście nurków jest prawie 160 osób. Nie wszyscy przychodzą codziennie, bo tu tylko dorabiają. To zazwyczaj rolnicy, których nie da rady już wyżywić parohektarowe gospodarstwo. Ale wiele osób utrzymuje się tylko z tego, co znajdzie na zwałce.

Pan Stefan na przykład żyje z Łubnej już 12 lat. Mimo to nadal nie umie przestać się dziwić, co ludzie mogą wyrzucać. Całe kartony zachodnich papierosów, jakich w życiu sam by sobie nie kupił, zupełnie czyste garnitury poskładane równo i zapakowane w pudło, prawie nowe buty. Wszystko, co ma na sobie, jest stąd. Kiedyś znalazł nawet parę dolarów. No to już się w głowie nie mieści.

Wszyscy wypatrują błękitnej śmieciarki LOT. Z niej wysypują się zapakowane w plastikowe pojemniki dania, którymi wzgardzili pasażerowie, owinięte elegancko w celofan kanapki, a nawet, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, nietknięte butelki wina.

Ale najcenniejsza jest miedź.

Polityka 32.1998 (2153) z dnia 08.08.1998; Na własne oczy; s. 76
Reklama